Temat zgoła nieturystyczny, choć w pewnym sensie podróżowy. A chcę o tym zostawić tu parę słów – również niecenzuralnych, za co osoby wrażliwsze językowo przepraszam, no ale licentia poetica i ja w taki sposób mówię „od serca”, bez żadnej ze społecznie akceptowalnych masek – ponieważ mi samej pomogło to, że inni otwarcie mówili bądź pisali o tym, że trzeba korzystać z pomocy psychologicznej czy psychiatrycznej i nie cykać się, czy w ogóle Ci się należy i czy na pewno już musisz, czy jeszcze trochę dasz radę. Nie warto czekać, aż system Ci się wypierdoli, just saying.

Fundament pod to zaś położyła jedna z najbliższych mi osób, która już dawno kopała mnie wirtualnie w dupę, mówiąc, że mam objawy i mam iść się leczyć, ale wtedy jeszcze udawałam twardziela (przyzwyczajenie drugą naturą…). Więc warto słuchać ludzi, którzy znają Cię lepiej niż Ty siebie. Albo po prostu widzą coś, bo patrzą z boku i mają dystans, podczas gdy Ty już tkwisz w błędnym kole w swojej głowie.

Mam nadzieję, że kogoś to też popchnie w dobrym kierunku. A jeśli nie chcesz szukać pomocy przez wzgląd na siebie, to zrób to dlatego, że ładnie proszę. Bo co, bo niby kim jestem, żeby o to prosić? Nikim. Takim samym jak Ty, tylko już krok dalej. No to dawaj, chodź.

Na pewno więc warto wybrać się do najbliższej poradni zdrowia psychicznego na przykład wtedy, gdy w teście Becka masz więcej punktów niż Ci się należy karnych za ostatnio odjebaną manianę na drodze. Albo gdy – choć na Twój dom nie lecą bomby i jesteś raczej zdrowy /a fizycznie, więc teoretycznie nie masz prawa narzekać, a mimo to:

  • czujesz się jak nic niewarte gówno, zwłaszcza gdy inni mówią, że jesteś super zajebisty /a (co budzi w Tobie jedynie ciężkie WTF i absolutnie żadnej zgody)
  • masz głębokie przekonanie, że nic dobrego Cię już nie czeka, nigdy
  • i że jedyne, co w życiu osiągnąłeś /aś, to dno
  • że nie ma sensu w ogóle wstawać z łóżka – nie dlatego, że się nie wyspałeś /aś (bo ile byś nie spał /a, to i tak nie odpoczniesz), tylko dlatego, że chcesz przespać rzeczywistość
  • uważasz, że jakiekolwiek działanie jest bez sensu i nic nie ma znaczenia
  • masz zamiennie lub jednocześnie tylko dwie opcje samopoczucia, tj. chęć płaczu i wkurwienie. Z byle powodu lub w ogóle bez przyczyny
  • tracisz kompletnie apetyt (lub podobno też przeciwnie – żresz bez opamiętania)
  • zaniedbujesz to, co zawsze było dla Ciebie ważne i dawało radość (ludzi, zwierzęta, hobby itd.)
  • endorfiny z czekolady lub sportu już nie działają
  • jesteś wypalony /a zawodowo albo nie starcza Ci do pierwszego, ale na myśl o tym, żeby zrobić cokolwiek w kierunku zmiany profesji czy po prostu zmiany, łapie Cię paraliż, bo przecież zmiana będzie na pewno na gorsze, no i w ogóle kto zatrudni życiowego przegrywa bez grama entuzjazmu i z syndromem oszusta do kompletu
  • stwierdzenia „nie bądź smutny”, „zobaczysz, będzie lepiej”, „jakoś się ułoży” czy też „byle do przodu” budzą w Tobie tylko histeryczny śmiech i/lub duszący płacz

…plus dowolne inne atrakcje tego typu, których wcześniej nie doświadczałeś /aś albo nie w takim natężeniu, że w końcu przeszkadza Ci to normalnie funkcjonować. Albo nawet jeśli do tej pory jakoś to ogarniałeś /aś. Albo nawet jeśli jeszcze jakoś funkcjonujesz, nie odcinasz się od ludzi i czasem sprawiasz pozory wesołej osoby (autosarkazm i czarny humor są świetne do kamuflażu, wiem). I nie, że cały czas jest źle. Czasem po prostu bywa gorzej. U mnie np. tak:

Więc jeśli miewasz podobnie, to wiesz już co robić. A jak pierwszy lekarz Ci nie pomoże, to idź do następnego. Do skutku. Albo se zadzwoń na którąś infolinię (zadzwonić możesz, no już nie szukaj wymówek):

Niedawna pierwsza wizyta u psychiatry mnie wprawdzie przeczołgała, ale przynajmniej wiem już, że to umiarkowany epizod depresyjny i dostałam cukierki o nazwie escitil na poprawę humoru. 

Toteż dziękuję wszystkim, którym dotychczas trułam dupę tymi smutami i nie posłali mnie jeszcze do diabła (ani nie proponowali po prostu się rozchmurzyć) ??

Chcę też na koniec uczulić osoby zdziwione czy niedowierzające, że owszem, to choroba powszechna jak katar, tylko najczęściej po chorych nic nie widać. Nie chodzą zgarbieni, zapłakani. Próbują żyć normalnie, udają przynajmniej. Często też się wstydzą, bo temat jest nadal spychany i nierozumiany – sama swego (nie tak dawnego) czasu usłyszałam od osoby „życzliwej” i deklarującej miłość do ludzi, że „a jakie ty niby masz stresy…” (nie pozdrawiam). Otóż – uwaga – nikt w takim stanie nie potrzebuje słyszeć, że powinien wziąć się w garść czy przestać użalać nad sobą, że wystarczy zmienić swoje nastawienie albo że wymyśla sobie problemy itd. Nie na tym to polega. To choroba organizmu jak każda inna, dlatego leczy się ją m.in. lekami. Nie pojawia się z wyboru, często nawet bez jednego konkretnego powodu. Raczej z nazbieranych wielu przyczyn, na które organizm nagle nie reaguje tak jak powinien, tylko przesadnie i w sposób niemożliwy do kontroli. Nie polewajcie więc benzyną kogoś, kto już płonie.

6 thoughts on “Przerwa na reklamę

  1. Jak śpiewa(ł) jeden z Łódzkich zespołów „…by odbić się potrzeba dna…” . Przychodzi taki moment , że potem musi być już tylko lepiej. Mam nadzieję , że masz ten punkt już za sobą.
    Wiosna coraz bliżej i dni w których będzie można uśmiechnąć się do słońca, odpalić motocykl i ruszyć przed siebie.

    Pozdrawiam ciepło.

    1. Na to odbicie właśnie liczę, choć w obecnej perspektywie przepaść wydaje się bezdenna. Dlatego gdy racjonalne argumenty już nie trafiają i nie podnoszą na duchu, czas na leki. Może tylko wyhamowałam, a może już zmieniłam kierunek, zobaczymy. Dzięki za komentarz, każde dobre słowo wiele dla mnie znaczy :)

  2. Zabrzmi okrutnie banalnie, ale – trzymaj nam się.

    I w ogóle taki tekst to jest jakaś niesamowita odwaga. Niesamowita.

  3. Dlugo sie wahalem, czy skomentowac ten wpis. Bo w sumie wszystko, co napisze, moze w tym przypadku zabrzmiec zle i banalnie.
    Cieszy mnie niezmiernie jedna rzecz – ze w koncu zaczynamy o tym mowic. Publicznie. O zdrowiu psychicznym, ze jest rownie wazne, jak zdrowie fizyczne. A psycholog czy psychiatra to taki sam lekarz jak kazdy inny i absolutnie nie jest wstydem korzystanie z jego uslug.
    My sie z tym „bujamy” od ponad dwudziestu lat. Tyle ze wowczas koniecznosc skorzystania z pomocy byla odbierana przez duza czesc spoleczenstwa jako „oznaka slabosci”. Czesto ludzie, ktorych bys o to nie podejrzewala, zamiast pomoc, czuli sie zobowiazani tluc w taka bezbronna osobe jak w worek treningowy.
    Bo to osoba „psychiczna”, „wariatka” – tak mowili ludzie, ktorzy przynajmniej teoretycznie powinni miec jakas klase. Wyszlo na to, ze maly znalazl jeszcze mniejszego, zeby mu dokopac i tym samym sie dowartosciowac, ze jeszcze nie jest „najgorszy”.
    Stracilem wowczas wiekszosc znajomych i rodziny, ktora nie mogla zrozumiec, jak moge sie sam pograzac, pozostajac z taka osoba. A ja uwazam, ze nie moglem postapic inaczej.
    O tym, ze ta choroba jest powszechna, przekonala mnie wizyta na zenskim oddziale w szpitalu psychiatrycznym. Byl wowczas rok 2000. Bylem zdruzgotany, ilu mlodych osob to dotyczy i jak malo o tym sie mowi. Prawdziwe podziemie, jak w ksiazce Hansa Hellumta Kirsta, gdzie tez udawano, ze pacjentow nie ma i utykano ich gdzies na zamknietych oddzialach, zeby przypadkiem ich istnienie nie wyszlo na jaw.
    W miedzyczasie depresja zabrala mojego kumpla. Byl twardy, dokad sie dalo. A jak juz sie nie dalo… Do dzis zadaje sobie pytanie, czy moglem to przewidziec… Wiem, ze nie. Nawet Jego zona sie nie zorientowala, ze cos jest nie tak. Moze gdyby o tym mowiono, tak jak dzis, moze wowczas by cos zauwazyla.
    Dlatego ceszy mnie, ze w koncu zaczyna sie o tym mowic. Ze w koncu zaczynamy to dostrzegac.
    Przepraszam, ze sie tak rozpisalem, ale w koncu powiedzialem, co od lat lezalo mi na watrobie.

    1. Bardzo dobrze, że komentujesz, bo i po to ja zabrałam głos, żeby dać miejsce na rozmowę…

      Odniosę się od końca – wiem po sobie, że jak chcesz to ukryć, zamaskować, nie dać po sobie znać i być twardym dopóki się da, to ukryjesz. Przede wszystkim przed samym sobą. Będziesz najlepszym aktorem, jakiego ziemia nosiła. No ale właśnie – do kiedy… Sama też nie wiem, jak bym postąpiła w innych czasach, innych okolicznościach – ale dzięki temu, że teraz otwarcie tyle się mówi, to bez wahania (co najwyżej zwlekając zbyt długo) poszłam prosto do lekarza.

      Również jest dla mnie przejmujące, ile osób jest zmuszonych podejmować takie leczenie – a znajomych mam głównie młodszych i jak zaczęłam temat, to sporo z nich dzieliło się swoimi historiami. W sumie optymistycznymi w ogólnym rozrachunku, skoro mogą się nimi dzielić, bo podjęli kroki, by wyzdrowieć.

      Mówisz o dawnych czasach (jakich dawnych, przecież to było „wczoraj”…) – a wciąż bywa różnie. Zmiany są nadal zbyt powolne. Rozmaite głosy słyszałam. Pracodawcy miewają to w nosie, wypadasz z gry i nikogo to nie obchodzi. A swoją drogą, pamiętam właśnie, że w dzieciństwie jedną z cięższych obelg było stwierdzenie, że ktoś jest „psychiczny” albo że mieszka w [tu wstaw dowolny lokalnie znany szpital psychiatryczny – w moim środowisku funkcjonował Lubiąż, a potem Tworki]. Dzieciaki same tego nie wymyślały, przykład szedł od starszych… :|

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *