Motocykl, jak wiadomo, służy do wycieczek i zagłuszania myśli. Mam to szczęście, że moje małe słodkie V4 sprawdza się w tym całkiem nieźle. Akurat dobrze się złożyło, bo ostatnio dość mocno tego znów potrzebowałam, więc piękna pogoda i wolna niedziela były zbawieniem.

Punkt docelowy pojawił mi się w głowie, zanim dobrze wzięłam rozpęd do namysłu: Przesieka. Dawno tam nie byłam. W planie sprawdzony zestaw: dojazd i powrót ekspresówką – wystarczająco długi, żeby fizycznie zmęczyć, co też pomaga – a u celu kojące górki, zakręty i widoki. Jakby tego było mało, to jeszcze ładny ponoć wodospad w pobliżu. „Ponoć”, bo poprzednio nie dotarłam do niego – bałam się zostawić małą hondkę bez zabezpieczenia i iść gdzieś w las… Pora więc to nadrobić.

Tu opis poprzednich wizyt.

Tym razem nie miałam żadnych dylematów. Ogólnie zauważyłam, że z czasem coraz bardziej upraszczam swoje podejście do życia i nie mnożę niepotrzebnych komplikacji. Październikowy krótki dzień? Żaden problem. Obsuwa czasowa i wyjazd przed 14:00? Nic nie szkodzi. A co, jeśli będę musiała wracać po ciemku? A nic – przecież mam dobre światło z przodu, wrzucę ciepłe ciuchy w plecak i heja. Chcę jechać w góry 150 km w jedną stronę i właśnie, że pojadę.

W drodze na południe ambitnie uznałam, że jest na tyle ciepło, że wystarczą mi letnie, przewiewne rękawiczki i cienki sweter pod kurtką. Zaklinanie rzeczywistości… Już w okolicach Bolkowa musiałam przyznać, że jednak chłodnawo, ale twardo dojechałam do celu bez zmian w konfiguracji odzieży.

Spóźniony start ma zawsze tę jedną główną zaletę, że docieram na miejsce w porze z najpiękniejszym światłem. No i tę małą wadę, że – jak wspomniałam – powrót zazwyczaj jest już po zachodzie słońca ;)

Tymczasem jednak w zachwycie korzystałam z uroków aury. Pamiętałam, że droga w Przesiece obfituje w zakręty, wyparłam jednak z pamięci, że jest niezbyt równa i pełna łat na asfalcie. Mała hondka jednak była bardziej ofrołdowa niż vfra (psst, ale nie mówcie jej tego, bo póki co z sukcesem utwierdzam ją w przekonaniu, że pojechałaby nawet dakar XD) i jakoś tak wtedy tego nie odczułam.

Na małej jednak musiałam brać rozpęd i trzymać tempo – zaś vfra nic sobie nie robiła z tego długiego wzniesienia i mogłam wturlać się w tempie spacerowym, bez nadmiernego piłowania na wysokich obrotach, najpierw na samą górę, gdzie droga się kończy, po czym zjechałam kawałek w dół i odbiłam do sławetnego Baru pod Wesołym Misiem. Miałam wielką ochotę na tutejsze pierogi, ale wyszli i zostały same rzeczy z grilla. Musiałam zadowolić się więc szaszłykiem…

Pokrzepiwszy siły odpoczynkiem i posiłkiem, mogłam wyruszyć na poszukiwanie głównej atrakcji tego dnia. Nawigacja twierdziła, że to 6 minut piechotą stąd. I rzeczywiście – wystarczyło minąć ostatnie domy i wejść do lasu, i już dał się słyszeć stłumiony szum wody. Ruszyłam w stronę, gdzie celował drewniany drogowskaz.

Las prezentował się baśniowo. Buczyna, więc wiadomo, nie ma lepszej scenografii w jesiennym wydaniu. Wizualna orgia odcieni – od ostatnich zieloności przez nasycone żółcie i pomarańcze aż po wszechobecne brązy. Z każdym krokiem czułam się jakbym przechodziła do innego świata.

Link do filmiku (bo shortów nie da się osadzić)

Niestety brak statywu i malejąca ilość światła w lesie zaowocowały tragicznymi szumami na zdjęciach, więc polecam oglądać niniejsze fotki tylko na miniaturkach… Żeby nie było, że nie uprzedzałam ;)

Miejsce to zaskoczyło mnie jak już dawno żadne – nie spodziewałam się aż tak uroczych okoliczności przyrody. Pół godziny kręcenia się tam to zdecydowanie za mało. Muszę tu kiedyś wrócić i na spokojnie posiedzieć, połazić dookoła, bo zdecydowanie warto.

Dzień jednak gasł nieubłaganie. Byłam już pół godziny w plecy względem planu powrotu „za dnia”. Wcześniej myślałam sobie nieśmiało, że może uda się skoczyć jeszcze do Jagniątkowa na inną z moich ulubionych tras, ale marzenie ściętej głowy – za późno się zrobiło. Nie mogłam jednak odpuścić powrotu innym wariantem. Skręcając w jedną z uliczek w Przesiece – o dość oryginalnej nazwie: Dolina Czerwienia – dojechałam do leśnej drogi prowadzącej do Zachełmia. Uwielbiam takie ścieżki – wąski asfalt, wydawałoby się, że donikąd, a jednak wije się i wije łukami, prowadząc do sąsiedniej miejscowości i potem w dół do głównej drogi.

Góry nie chciały mnie wypuścić… A to stanęłam jeszcze koło Sosnówki, żeby się przebrać „na ciepło” i zrobić vfrze parę zdjęć w oszałamiającym słońcu, a to utknęłam w tradycyjnym korku w Kaczorowie – znaczy nie do końca, bo jednak ośmieliłam się „filtrować”, czyli przeciskać się między pasami powoli do przodu, a potem już trochę na nielegalu wyprzedzać stojące auta. Nawet jeden miły człowiek z przeciwka mignął mi, że policja dalej stoi, więc na chwilę wstrzymałam się z tym procederem ;) Dalej jednak nadal było tłoczno, więc trochę wyprzedzałam, a trochę snułam się w ogonkach aż do Bolkowa. Odbiłam do miasta, żeby zatankować. Na orlenie kolejka, więc pojechałam na lotos bliżej centrum. Zalałam kobyłę tyle, żeby starczyło na powrót, poszłam zapłacić, a gdy wyszłam ze stacji, było już ciemnawo. Kiedy to się stało?…

Stamtąd bliżej mi było na starą krajówkę, więc z chęcią wybrałam tę opcję, bo dawno tamtędy nie jechałam, a to akurat fajny odcinek. Nastała już ciemna noc, snułam się za jakimś kamperem po przyjemnych zakrętach, aż w końcu mi mignął, żebym go wyprzedziła. W sumie nie zależało mi na tym szczególnie – nocą dobrze mi się jedzie za losowo wybranym przewodnikiem, nie muszę tak wypatrywać oczu w ciemnościach. No ale puścił, to pojechałam przodem. Na pustej drodze za jedyne towarzystwo miałam teraz księżyc w pełni – ogromny, bo dopiero wschodzący na nieboskłon. Stanęłam gdzieś dalej, żeby spróbować złapać go jakoś na zdjęciu, ale z krótkim obiektywem okazało się to raz, że bez sensu, a dwa – i tak wszystko wyszło nieostre, mimo stabilizowania aparatu na ziemi.

Do świadomości zaczęło się wtedy już dobijać sumienie przypominające, że pieski zostały same i siedzą teraz po ciemku na podwórku koło domu-przechowalni. Ruszyłam więc bez dalszego zwlekania na ekpresówkę. Noc nie była jeszcze jakoś szczególnie chłodna, ale też nie należała do wybitnie ciepłych jak na październik. Błogosławiłam swoją przezorność za zabranie softshella i polarowego komina na szyję. Cisnąc całą drogę już powyżej ograniczeń, zwalniałam tylko, gdy docierało do mnie, że asfalt jednak jest dość zimny i może to jednak trochę zbyt ryzykanckie jechać sobie, jakby był środek letniego dnia… W każdym razie walka z pędem powietrza oraz temperatura robiły swoje, gdy więc dotarłam do swojego zjazdu, z lekką obawą zaczęłam rozluźniać napięte mięśnie i ruszać dłońmi, sprawdzając czy mam w nich jeszcze czucie ;) Bez tragedii. Następnego dnia czułam lekkie zakwasy we wszystkim i ogólnie chyba powinnam po takiej trasie wypić białko, jak po treningu, bo byłam rozbita jakbym się miała pochorować, ale ostatecznie samo przeszło.

Obyło się zatem bez strat, za to z pełnym wachlarzem korzyści – zarówno fizycznych, jak i mentalnych, wraz z niespodziewanymi doznaniami estetycznymi w gratisie. Tym samym podtrzymuję, że wycieczki na spontanie to jedne z lepszych, jakie można (nie) wymyślić. Polecam ;)


Gdyby natomiast ktoś się zastanawiał, czemu w tytule jest #2 i gdzie w takim razie jest część pierwsza, to uprzejmie donoszę, że jest to nawiązanie do dawnego, dawnego wpisu, ale w zupełnie podobnych wizualnie okolicznościach:

2 thoughts on “wycieczka: Złotojesienna #2

  1. Październik potrafi być jednym z najlepszych miesięcy (gdy mu się chce) i to widać na fotkach. Leśne miejsce zaiste magiczne, gotowa scenografia do filmów z wielu gatunków. Zazdroszczę odcinek nie wiem już który ;) Fajna nazwa gospody – Pod Wesołym Misiem, też jakby z jakiegoś fantasy, szkoda tylko, że tych pierogów nie szło dorwać. Next time :) No i dobrze, że obyło się bez choroby następnego dnia.

    1. Tegorocznemu październikowi bardzo się chce – i chwała mu za to. Te ostatnie jesienie w ogóle jakieś lepsze niż ten przydługi, zimny rozpęd przed wiosną, co roku od kilku lat.
      No to przy następnym podejściu (dosłownie ;) ) do Sudetów polecam okolice Jeleniej w takim razie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *