Nie chciało mi się wychodzić z domu na motór, ale pogoda kusiła. Fakt, że było trochę w kratkę, więc razem z wahaniami prędkości wiatru i zachmurzenia, wahały się również moje chęci do jazdy. W końcu jednak stwierdziłam, że idę. Oczywiście zaczęło się wtedy najbardziej chmurzyć, z jednej strony jeszcze piękne słońce, ale z drugiej już szła ciemna chmura. Sprawdziłam w apce Monitor burz co tam słychać – no i największy kocioł był właśnie tam, gdzie miałam chęć jechać. Nad jeziorem za Sławą.
Odstawiłam psy do przechowalni i w tym momencie zaczęło kropić. Pięknie. Postanowiłam jednak zrobić przynajmniej coś pożytecznego, więc wzięłam sierrę na spa, bo już błagała o to od tygodni. Podjechałam po drodze na kompresor, znalazłam nakrętkę na wentyl – fajnie, będzie na zapas. Podczas odkurzania, we własnym aucie trafiłam na zagubioną dawno temu złotówkę. Na myjni zaś zabłyszczało na ziemi w pianie 10 groszy. Czysty profit ;D
Gdy wracałam, było już po tym całym niby-deszczu, drogi przesychały. Nie tracąc więc czasu na zastanawianie się, wytargałam vfrę i ruszyłam na północ. Zaraz za mostem powitała mnie diametralna zmiana – widać było, że przeszedł tędy większy deszcz. No ale trudno, już jak jadę, to jadę. Najwyżej znowu będę musiała myć motocykl…
Dotarłam bez przeszkód do mojego celu – pola biwakowego Sosenka. Lubię tam bywać po sezonie, to takie moje ucieczkowe miejsce, żeby głowa odpoczęła. Uroki tamtejszej natury przyćmiewają większość codziennych problemów. Tych niecodziennych w sumie też. Jest las łagodnie schodzący do samego jeziora, miejsce na ognisko, pomosty wędkarskie z ławeczkami, żeby posiedzieć. Dokładnie na jeden z nich zmierzałam, taki mój upatrzony. Gdy jednak wjechałam na teren, zobaczyłam, że w pobliżu mojej miejscówki stoi kamper. „Trudno” – stwierdziłam, nie odpuszczę. Normalnie pewnie bym się nie pchała, gdzie już ktoś jest, ale jakoś wyjątkowo mi tym razem zależało. To była dobra decyzja. Poznałam w ten sposób siebie z przyszłości.
Najpierw jednak ją minęłam, rzucając tylko z oddali „dzień dobry”. Tak, ją – gdy bowiem zaparkowałam motocykl kawałek dalej i zaczęłam iść w stronę pomostu, spostrzegłam, że na ławeczce przy ogniskowym miejscu siedzi kobieta, sama, w wieku mojej matki może. No i fajnie, myślę, przyjechała sobie kamperem, super sprawa. Na pomoście nikogo więcej nie było, więc z ulgą rozsiadłam się w tej oazie spokoju. Niebo i woda, i cisza.
Czułam, że przyjdzie. Może nawet trochę miałam nadzieję. Wydawała się nietuzinkową osobą, byłam ciekawa jej historii. Po chwili rzeczywiście za plecami usłyszałam szelest trzcin, gdy nadchodziła wąskim pomostem. Spytała czy można, od razu potwierdziłam. Siedziałyśmy chwilę w ciszy przerywanej zdawkowymi uwagami o pogodzie, rozmowa rozkręcała się powoli. Dowiedziałam się, że pani T. jest z dalszych okolic, nie znała wcześniej tego miejsca, ale tak jej się spodobało, że siedzi tu już trzeci dzień, zbiera grzyby. Sama w kamperze – może trochę niestandardowo, ale czemu nie, pomyślałam. Zadała mi parę pytań, opowiedziałam coś o sobie, że też chciałabym kiedyś mieć busa, wrzucić do środka materac, załadować motocykl i nic więcej mi nie trzeba. Dość szybko stało się jasne, że mamy zbliżone poglądy na podróże, na życie… Że lepiej się jeździ samej, bo można spontanicznie zmieniać plany; że chcemy uniknąć scenariusza, w którym dzień przelatuje za dniem, a na starość człowiek siedzi i codziennie patrzy w telewizor, czekając na śmierć.
Po zawiązaniu tej nici porozumienia również rozmowa się zmieniła. Okazało się, że pani T. od niedawna jest w Polsce, wiele lat mieszkała za granicą. Tydzień temu była w Bieszczadach, a teraz planuje wybrać się na zimę na ciepłe południe, zobaczy czy jej się tam spodoba. Jeśli nie, pojedzie gdzie indziej. Opowiadała o znajomym, który już rok tak krąży swoim kamperem z psem po Półwyspie Iberyjskim, po tym jak sprzedał dom i zaczął tak żyć. Inni pukali się w głowę, ale kto z nich teraz może powiedzieć, że naprawdę żyje?
Jesienne zachody słońca to nie to, co latem. Światło szybko gasło. Wiedziałam, że nie mogę czekać aż się całkiem ściemni, bo droga mokra, będzie w dodatku jeszcze zimniej… Zaczęłam się zbierać, pani T. również, choć myślałam, że zostanie na pomoście. W drodze na górę jeszcze rozmawiałyśmy. Rzuciła, że kiedyś też jeździła motocyklem. Aż mi się oczy zaświeciły na tę informację, bratnia dusza. Było to w latach 60., małym motocyklem polskiej produkcji jeździła 2 lata do pracy. Potem założyła rodzinę, motorek poszedł do szopy i już nie wróciła do tego. Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę o drobiazgach i musiałam się szykować do odjazdu.

Na pożegnanie powiedziałam coś, że mam nadzieję pójść kiedyś w jej ślady, zrobiła mi zdjęcie na pamiątkę, pomachałyśmy sobie i pojechałam do domu. Ona planowała jeszcze zostać na jutrzejszy wschód słońca i dopiero ruszać dalej.
Nie wzięłam żadnego kontaktu, cudem przypomniało mi się, żeby chociaż zapytać o imię i samej się przedstawić, więc wiem tylko, że należy do duńskiego klubu wolnych kamperów. Jeśli to kiedyś przeczyta, to pozdrawiam serdecznie, bardzo miło było Panią poznać!
Dobrze robisz że wyciskasz do cna co można z pogody, bo zaraz będzie ciemno, jak to mawiał klasyk. A spotkanie cudowne, napewno soulmate’k ;) Pani strasznie odważna, że tak jesienną już porą jeszcze kamperuje sama. Ciekawie się złożyło, bo akurat czytam ten głośny Nomadland, co opisuje całe zjawisko którego świadkiem poniekąd byłaś (poniekąd, bo Pani raczej jest nomadką turystyczną, nie ekonomiczną).
Niedługa relacja z ciekawym pierwiastkiem sentymentów i urokliwymi widokami. Very like :)
Już jest ciemno – i zimno – ale takie drobiazgi mnie nie powstrzymują, czego dowód w kolejnym wpisie :D
A nomadzi turystyczni być może „wyrośli” z tych ekonomicznych… Albo na odwrót? Dylemat jak z jajkiem i kurą ;)