Wiem, mówiłam, że ma u mnie dożywocie.

Jednak już w zeszłym roku pojawiło się ziarno wątpliwości – a w tym zaczęło kiełkować. O ile jeszcze w ubiegłym sezonie parę razy się nią przejechałam, tak teraz do lipca stała nadal bez akumulatora, wyjętego przed zimą… Od poprzedniego przeglądu (3 lata temu, tak wyszło… ;) ) przejechała łącznie… 150 km. Owszem, mogłaby nadal stać aż w końcu najdzie mnie po latach chęć na odkurzenie sentymentu – ale czy o to chodzi? Argumentowałam sobie na wszelkie sposoby: że zanim do mnie trafiła, to też parę lat stała u faceta w szopie, więc i u mnie może postać… Że przecież kto ją w ogóle zechce, że to nie żaden chodliwy model, a sprzedać za grosze to bez sensu…

Ale jak stoi i się kurzy to też bez sensu. Od stania motocykle się psują. Zaś ostateczny argument, który przeważył szalę, był oczywiście jednak finansowy, gdyż dość impulsywnie zdecydowałam o oddaniu VFRy na kompletny serwis – a trochę się tam nazbierało tematów, bo do tej pory nie zaznała tego luksusu i ja w niej tylko wymieniałam olej, a wcześniej miało być robione – a czy było… Kto wie, ten wie – nie tylko ja się przejechałam na obietnicach tego, co ją miał rzekomo serwisować.

W każdym razie bez większego przekonania najpierw puściłam info wśród znajomych, a następnie poszło ogłoszenie na OLX. Bardzo szybko zadzwonił pierwszy telefon… Z którego dowiedziałam się, że skoro motocykl (niemal 40-letni, przypominam) nie był serwisowany w ASO i nie ma na to dokumentów, to znaczy, że nie był serwisowany wcale. Koleś był tak opryskliwy w dalszych pytaniach (zadawanych chyba tylko po to, żeby mnie zgnoić), że poczułam się jak ostatni zwyrodnialec, który próbował go oszukać… Koszmar.

Nie nastroiło mnie to zbyt ochoczo do dalszej aktywnej sprzedaży, ale też i kolejnych chętnych nie było. Ktoś ze znajomych był zainteresowany, diagnosta na przeglądzie strasznie się zajarał, ale potem jednak otrzeźwiał… ;) A tak to cisza. W końcu któregoś dnia pojawiła się wiadomość na fejsie, ale wysłana na fanpejdż. Fejsbuk czy messenger, jeden pies, oczywiście musiał się akurat wtedy zbiesić i ni cholery nie mogłam odpowiedzieć człowiekowi, który wydawał się dość konkretnie zainteresowany. Po paru próbach z telefonu, z komputera, tak i śmak, w końcu machnęłam ręką, bo jak się nie da, to nie. Ale chyba po tygodniu spróbowałam ponownie i tym razem moja odpowiedź się wysłała. I weź tu zrozum…

Człowiek był nadal zainteresowany, mimo spóźnionego kontaktu, więc umówiliśmy się na jakiś dzień na oględziny. Przyjechał inną starą hondą (VT500E), co już dobrze rokowało ;) I faktycznie, choć myślał początkowo o Nighthawku, to i moja 450 mu się spodobała. Mechanik motocyklowy, więc wiedział co do czego, po krótkiej przejażdżce miał ją już prześwietloną i ku mojemu zdziwieniu – był jeszcze bardziej chętny na kupno. Poprosił o parę dni do namysłu na spokojnie i że w kontakcie w razie czego, i pojechał.

Nie robiłam sobie wielkich nadziei, więc gdy jednak zadzwonił z decyzją, że bierze, byłam w lekkim szoku. Ale jak, to już? To naprawdę?

No i przyjechał busem, załadowaliśmy i tyle ją widziałam.

O ile wcześniej wydawało mi się, że wszystko sobie przetłumaczyłam i pogodziłam się, tak jeszcze tego samego dnia zasmarkałam parę chusteczek, wspominając wspólne przygody i odpowiadając paru znajomym na pytania, że tak, że już poszła…

No ale plus całej historii jest taki, że zamiast dwóch gratów mam teraz jeden porządnie zrobiony motocykl, który w końcu hamuje (brak przednich hebli był główną przyczyną serwisu), bo ma zrobione zaciski i przewody w oplocie; ma wyregulowane zawory, które już się podpierały; ma zsynchronizowane gaźniki, bo już o to wołały; wymienione króćce, gdyż stare ciągnęły powietrze na lewo; zrobione lagi, filtry, płyny, podkładki, uszczelki wydechu, fajki, przełączniki… Jeszcze coś się znajdzie na przyszłość, ale najpilniejsze już zrobione.

Więc tylko się cieszyć. Zresztą z nowym właścicielem zobaczy więcej świata, niż ze mną kiedykolwiek by miała szanse, bo w planach jest Norwegia, Bałkany… A mała dojedzie wszędzie bez problemu ;)

4 thoughts on “Pożegnanie z Hondką

  1. Rozumiem dobrze, sam mam podobny dylemat , dwie BMW w garażu. I choć jeszcze nie dawno wydało mi się , że K100RT z 1986 roku jest dla mnie wszystkim czego potrzebuję to jednak pojawiła się druga R850R z 1994, która urzeka prowadzeniem do tego stopnia , że starsza prawie tylko stoi (jeden zbiornik paliwa na sezon to tyle co nic)
    No i teraz nie wiem , czy zostać koneserem i trzymać choć nie potrzebuję czy sprzedać komuś kto będzie jeździł.

    A kosmitami z OLX nie ma się co przejmować , jak podnosi ciśnienie to od razu kończyć dyskusję bo nie znam przypadku ,żeby z takiej gadki wyszło coś konkretnego.
    :-)

    1. No więc właśnie, ciężko zdecydować, bo argumenty „sercowe” i „rozsądkowe” praktycznie się równoważą… Łatwiej jest, gdy się pojawi jakiś jeszcze – ostateczny – bo w przeciwnym razie to nierozwiązywalne chyba ;)

  2. Wchodzę na bloga, a tu taki breaking news.. Pierwsza przeze mnie przeczytana relacja to była właśnie z Hondką w roli głównej, gdzie uroczo prezentowała się gdzieś na szosie pod lasem. Naprawdę współczuję „straty” takiej kompanki, ale jak piszesz, trafiła w dobre ręce i jeszcze wiele przejedzie i da radości nowemu człowiekowi :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *