Dawno, dawno temu – wierni Czytelnicy pewnie pamiętają ;) – zdarzyło mi się odbyć przejażdżkę Triumphem Bonnevillem. Stało się to przy okazji jazd próbnych, szeroko oferowanych wówczas z okazji nowej odsłony modelu T100. Bardzo mi się wtedy spodobała sama akcja, jak i objeżdżony bonnie. Sympatia do marki została zasiana ;)

Natomiast dość niedawno, jakoś w maju, dostałam od Magdy – znanej szerzej jako Rocket Queen lub na insta @motorocketqueen – info, że wrocławski salon Triumpha zaprasza na babską wycieczkę po okolicy. Można swoim moto, zgodnie z hasłem Triumph i przyjaciele, a można którąś z testówek – do wyboru był Trident lub Speed Triple.

Termin mi nieco kolidował, bo miałam już wtedy zaklepany weekend na II Zjazd z Moderną w Tle pod Kaliszem, ale pokusa nakazała coś wykombinować. Trasy jeszcze nie ustalono, więc moja nieśmiała propozycja północnego wschodu od Wrocławia została przyjęta (!). Dawało to nadzieję na połączenie przyjemnego z przyjemnym. Mogłam pojeździć z dziewczynami przynajmniej przez część trasy i odłączyć się zanim wrócą do Wro.

Ale znacie to powiedzenie, że jeśli chcesz rozśmieszyć bogów, powiedz im o swoich planach… Na szczęście tym razem los zdecydował na moją korzyść, bo przed weekendem odezwał się człowiek, który był zainteresowany ogłoszeniem o sprzedaży obiektywu. Facet z Wrocławia, więc mogłabym mu to podrzucić i nie bawić się z wysyłką. A przy tym, będąc już na miejscu, mogłam się dokooptować na całą trasę triumphowej wycieczki. Win-win. Nawet triple win.

Dobra, raz kozie placek! Napisałam do Magdy co i jak, i że skoro nalega, to wezmę tego speed triple’a ;D Obadałam zawczasu na stronie oba proponowane modele – dane liczbowe, który jak brzmi itd. No i tak mi wyszło, że chcę ST. Ale wiadomo, że na zdjęciach to sobie można oglądać, w internecie czytać, a i tak póki nie usiądziesz i się nie przejedziesz, to nie wiesz nic – więc mimo moich buńczucznych zapewnień, nic nie było jeszcze przesądzone.

Zanim dotarłam na miejsce zbiórki, zdążyłam jeszcze pozwiedzać co nieco, no bo przecież ;) Spod stadionu w okolice lotniska mogłam pojechać autostradową obwodnicą lub zadupiami. Nie muszę chyba nadmieniać, co wybrałam ;) Opcja zadupiasta prowadziła jakąś fajną drogą między jeziorkami czy stawami, więc krajobrazowo, więc spoko. Jak się przypatrzyłam bliżej i na street view (zawsze warto sprawdzić, czy na danej drodze jest asfalt ;D), to okazało się, że będę jechać koło hotelu Dom Kosmonauty. A obok niego stoją dwa samoloty-pomniki (z czego jeden się obraca!), a także jest aleja dębów zasadzonych przez lotników i kosmonautów. Ciekawostka, a więc trzeba zobaczyć! Taki mi się włącza imperatyw, z tym nie ma dyskusji :)

Gdzieś we Wrocławiu (sic!).
Kto już sobie zanucił Danger Zone? :D

Wyjątkowo nawet nie spóźniłam się na zbiórkę, ale większość uczestniczek i tak była przede mną. Zostawiłam moją czerwoną królową na parkingu z tyłu i poszłam się witać. Po kolei z dziewczynami, ale przede wszystkim z pieskiem :D W salonie bowiem na osobnym etacie jest Tidda – przecudowne szczenię australijskiej rasy kelpie. Co należy do jej obowiązków służbowych? Zapewne bycie przyjacielem każdego, kto ją zechce pogłaskać i zapewnianie odpowiedniego poziomu słodyczy w atmosferze. I wcale, że nieprawda, że pojechałam tam tylko dla niej! ;D

Dla formalności przysiadłam się do obu testówek, którymi mogłam ruszyć na podbój wiejskich dróg wkoło Milicza. Najpierw trident, bo stał z brzegu. Krótki, dość wysoki, kiera szeroka – motorek do jeżdżenia, do wszystkiego. No ale przyzwyczajona do gabarytów mojej krowy, wolałam mieć, ekhm, coś więcej między kolanami. Posadziłam więc szanowne cztery litery na drugiego. Tego RR. O losie… Dupa wysoko, ręce nisko. Podobno nie skręca i jest szybki ;D No ale nadal utrzymywałam, że biorę, nie ma miękkiej gry :P

Jednakże ktoś na górze ponownie nade mną czuwał i z przyczyn niezależnych speed triple jednak nie mógł tego dnia jechać w trasę. Ja to mam naprawdę więcej szczęścia niż rozumu, bo na tych drogach, które potem przyszło nam pokonywać, to bym chyba siadła i płakała, a nie jechała tą sportową bestią, o sprawdzaniu osiągów nawet nie wspominając… ;) A nadmieniłam, że to był ten weekend, kiedy przygnało wichury i miotało jak szatan? No więc tym bardziej niebiosa się nade mną zlitowały, że wyruszyłam małym tridentem.

Tam małym… To ma 660 ccm. Ale w ogólnym odczuciu nic nie waży, sam jedzie i – powtórzę to, co już pisałam na insta – to powinien być sprzęt na egzaminy, każdy by na nim zdał, słowo daję.

Trasa w większości opiewała na wiejskie drogi, ale początkowo musiałyśmy odskoczyć od miasta ekspresówką. Trident dawał radę, porywy wiatru były mu niestraszne i mimo że naked (przepraszam – urban roadster ;) ), to jechało mi się wygodnie. Jednak jego żywiołem zdecydowanie jest miasto i zakręty na bocznych drogach. A może nawet gymkhana?…

Magda poprowadziła nas przez… W sumie to nie pamiętam którędy dokładnie :P Jak sama nie wymyślam trasy, to potem nie wiem gdzie konkretnie byłam ;) Pierwszy postój nastąpił gdzieś w lesie. Od razu było widać, kto bloguje lub instagramuje, bo część dziewczyn spokojnie odpoczywała czy wymieniała się wrażeniami, a reszta skakała z telefonami i aparatami dookoła ;)

Kolejny odcinek prowadził stricte wśród milickich stawów. Piękne tereny, malowniczość na wysokim poziomie, ale zdjęć nie ma, bo cały czas jechałyśmy ;) Co nieco więc zlepiłam w ruchome obrazki:

Natomiast postój docelowy był zaplanowany na kawę i ciasto, ale jako że to karpiowe zagłębie, to wylądowałyśmy w… Karczmie Rybnej ;) Przyjemny lokal w Rudzie Żmigrodzkiej (nie mylić z pobliską Rudą Sułowską i Milicką :P) i prowadzi doń piękna droga dojazdowa od strony Niezgody. Zasadniczy plus tego miejsca jest taki, że można usiąść na zewnątrz i mieć widok na motorki. Albo na wodę. Albo na stado jakichś kopytnych ;) A sernik mają mistrzowski – i w smaku, i w rozmiarze (ogromnym). Miejscówka na tyle dobra, że chyba wrócę tam kiedyś na obiadową rybkę.

Bardzo udany debiut Magdy w roli przewodniczki i fajna, zgrana grupa – mimo że było nas 9 szt., manewry robiłyśmy jak jeden organizm :> Teraz tylko czekać na kolejne tego typu okazje. Ja jestem na tak :D

Bonus tracks:

7 thoughts on “wycieczka: Triumph Dziewczyn

  1. Chciałoby się rzec że girls power, ale i triumph pasuje ;) Normalnie bad ass widok, dziewięć sztuk na motorach, jakkolwiek by to nie zabrzmiało :P
    Ech, nawet nie będę sobie próbował imaginować, jaka to musiała być przyjemność na nowej maszynie, przy niezłej, a momentami bardzo niezłej wiosennej pogodzie (takową zaobserwowałem na filmiku), w zgranym towarzystwie. Super sprawa!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *