Uciekałam z Siennej przed nasilającym się deszczem i przewidywanym korkiem na wyjeździe, w którym bardzo nie chciałam utknąć, bo już pora była najwyższa, aby ruszać na drugą stronę granicy. I tak po drodze noc mnie miała zastać… Aura nie zamierzała się wyklarować, więc odcinek górski przez przełęcz pokonałam w mglistym zmroku i w takichż okolicznościach dotarłam do pierwszej większej miejscowości za granicą, gdzie z powodu remontów i objazdów źle skręciłam i podążałam kawałek drogą przez las, aż dojechałam do opuszczonych (lub tylko tak się prezentujących) budynków biurowych, chyba przykopalnianych. Coś mi się tu nie zgadzało i po zerknięciu na mapę, owszem, moje podejrzenia o pobłądzeniu się potwierdziły. Na domiar złego jedynym wyjściem była zawrotka, bo choć kierunek z grubsza dobry, to droga kończyła się ślepo w jakimś górsko-narciarskim kurorciku. Cofnęłam się więc te kilka kilometrów i zaczęłam hledat (broń boże nie 'szukać’ ;) ) jakiegoś przechodnia, celem zasięgnięcia języka (w kompletnej już nocy, przypominam). Wreszcie pojawił się ktoś na horyzoncie, więc po skleceniu paru słów w obcym języku, pewnie nawet nie do końca poprawnie, za to z naciskiem na frazę „na Brannou”, uzyskałam wskazówki co do interesującego mnie kierunku podróży.
Kwestia noclegu wyklarowała się samoistnie, ponieważ nie spodziewałam się znaleźć w Brannej wolnego ubytování w ostatniej chwili, tym bardziej o takiej porze, a jechanie gdzieś dalej odpadało w przedbiegach, bo chciałam pozażywać lokalnych uciech gastronomicznych i browarniczych. Więc baza musiała być w zasięgu „na piechotę”. I w ten sposób sierra została kamperem ;)
Zaparkowałam na poboczu, na wlocie do wsi, po czym udałam się do centrum, gdzie zaczynała się wieczorna część zabawy. Atmosferę rozgrzewał występ kapeli coverującej akurat całkiem zacnie Steppenwolfa.
W poszukiwaniu strawy i napitku udałam się do Restaurace a minipivovaru Kolštejn naprzeciwko ratusza – burżua, a co! Ludzi pełno, ale przyjemny to tłok, rozgadany, jeszcze w emocjach po całodniowych przejazdach treningowych. Usiadłam sobie w kącie i – chłonąc ten klimat – w spokoju zjadłam hovězí guláš s houskovým knedlíkem (185 CZK), popijając lokalnym piwem Dolmen (38 CZK). Dobre to było, tyle Wam powiem ;)
Po kolacji poszłam grzecznie spać, bo czekała mnie pobudka o świcie koło 7, jak planowałam. Miejsce na nocleg wybrałam wyśmienicie – widoki rano lepsze niż w wielogwiazdkowym hotelu, a i ciekawe sąsiedztwo pojawiło się obok.
Wyzbierałam się szybko, żeby zdążyć obadać teren i zająć pozycję, bo o 9.00 startowali pierwsi jeźdźcy. Poszłam najpierw znów do centrum, by w ratuszu (dawnym urzędzie miasta) obejrzeć wystawę obrazów Ilji Zachovala – organizatora tutejszych zawodów, człowieka wielu talentów i oczywiście aktywnego zawodnika we wszelkich historycznych wyścigach, niestety tragicznie zmarłego wraz z córką Marušką, po wypadku sidecarem w Hořicach w 2008 r.
Zostało jeszcze trochę czasu, więc cofnęłam się po coś do auta, ale gdy chciałam przejść z powrotem, trasa wyścigu była już zamknięta przed startem. Ale nie ma tego złego… Jak zwykle okazało się, że wszystko jest tak, jak powinno. Za późno na przejście, ale w sam raz na śniadanie w znajdującej się po tej stronie knajpce V kovárně (W kuźni). Tym razem knedliki na słodko.
Odczekałam do przerwy i ruszyłam znów pod górkę, ale dla odmiany nie asfaltem, lecz ścieżką między tymi pięknymi wiejskimi domami.
Byłam przygotowana perfekcyjnie, posiadając wydrukowany harmonogram czasowy oraz mapę miejscowości i zarazem trasy. Dzięki temu bieg każdej klasy oglądałam z innego miejsca, w przerwach krążąc po wsi. A kuluary wyścigów są nie mniej ciekawe niż mijający nas w pędzie i harmidrze motocykliści.
Nie czuję się kompetentna do rzucania tu nazwiskami i liczbami – konkrety zresztą są na stronie – nie po to też jechałam, więc jeśli chodzi o zdjęcia ścigających się, to należy je traktować w kategorii „impresje i wybór ujęć, które akurat udało się, że wyszły ostre” ;)
Zwiedzanie „kuluarowe” owocowało też takimi odkryciami jak źródełko mineralnej wody, oczywiście rzekomo cudownej, czy przegląd cudaków ogrodowych…
Dotarłszy do końca miejscowości, ruszyłam długą prostą w kierunku startu/mety, by tam zająć dogodną pozycję do obejrzenia przejazdów najstarszych maszyn i sidecarów.
Zawsze jestem pełna podziwu dla umiejętności akrobatycznych tych zawodników oraz pełna współczucia dla ich słuchu – łoskot jest piekielny, nawet z daleka… Dlatego, aby ulżyć nieco własnym uszom, po tej klasie ruszyłam znowu na zwiedzanie. Cel miałam jasno określony w głowie, lecz nie na mapie, więc chwilę zajęło mi znalezienie tzw. stodoły, czyli muzeum prac leśnych połączonego z tymczasową galerią prac malarskich, tym razem żyjącego i obecnego tam na miejscu artysty (Balak Racing Art). Wspięłam się na wyżyny swoich umiejętności językowych, próbując wyrazić uznanie dla jego twórczości i pociągnąć jakiś small-talk… ;)
Na pożegnanie rzuciłam jeszcze okiem na przejazdy najmocniejszych solówek i ruszyłam w drogę powrotną – acz ze zwiedzaniem po drodze, to chyba oczywiste… ;)
Trasę obrałam początkowo oczywiście drogą najpośledniejszego sortu, ale doświadczenie i/lub intuicja dobrze podpowiedziały, bo była widokowo powalająca (nawierzchniowo trochę też, ale w tym gorszym sensie ;) ).
Po drodze szybki skok na polską stronę na tankowanie (aż pod Międzylesie, na stację z żółtym ciężarowym lublinem) i z powrotem przez piękne czeskie Góry Orlickie, mijając znany już mi i Wam punkt widokowy na granicy nad Kamieńczykiem, Zemską Branę, by dotrzeć do Neratova z niesamowitym kościołem – front odnowiony, reszta na etapie trwałej ruiny, a nad tym wszystkim szklany (!) dach.
Cała droga po tej stronie jest doskonała, aczkolwiek ponownie dane mi było doświadczać jej, powiedzmy, „kameralnie”, bez widoków, bo pod wieczór chmury zeszły niżej i dalsza trasa tradycyjnie podczas tego wyjazdu upłynęła we mgle, a na koniec oczywiście po ciemku… Ale nie narzekam, miało to niezaprzeczalny urok, toteż parafrazując memowe powiedzonko – wspaniały to był wyjazd, nie zapomnę go nigdy :D
Pozostałe wpisy dotyczące Brannej z innych lat można znaleźć np. pod tagiem kolstejnsky okruh o cenu vaclava paruse.
Część zdjęć się nie wyświetla.
A na jakiej przeglądarce jesteś? Puste miejsca we wpisie to są filmy i u mnie na Safari też nie ich nie widać, na innych nie ma tego problemu :|
Zawsze chcialem sie wybrac i nigdy nie pojechalem :/ Jak zreszta, z wieloma innymi imprezami.
PS: filmy tez mi sie nie wyswietlaja, na zadnej przegladarce (Google i Edge).
Nie da się być wszędzie, ale można próbować ;)
No to z filmami widzę czeka mnie sporo roboty… Ponaprawiam sukcesywnie.