Kontynuując przygodę z poprzedniego wpisu, wybrałam się dwa dni później w te same okolice, tyle że sierrą, planowałam bowiem trochę łażenia пешком, znaczy się z buta. Zaczęłam w miejscu, w którym skończyłam.
W miejscowości Nowy Kościół, niedaleko za Złotoryją, jest stary kościół. Romański bodajże (początek XIII wieku). Wokół kościoła – cmentarz, też stary. A na tym cmentarzu, w tym maju… dywany niezapominajek! Przeplatane innym kwieciem… Wiadomo, że z takiego miejsca trafia się do nieba, ale żeby jeszcze za życia?… Teraz wiem, jak to jest ;)
Ten kościół to ogólnie taki dosyć wyjątkowy, nie tylko z racji ogólnego ukwiecenia, ale nie będę się tu wymądrzać historycznie. Kto ciekaw, niech sam czyta: 1. KĘS HISTORII i 2. KĘS HISTORII. Aha, i podobno wieża jest już obecnie dostępna do zwiedzania.
Następnie skierowałam koła ku innej lokalnej atrakcji, tym razem szeroko znanej i trudnej do przeoczenia. Organy Wielisławskie w Sędziszowej to widoczna z drogi, czerwona, jebitnie wielka ściana skalna. Na piechotę można tam dojść od restauracji Młyn Wielisław (dobra wyżerka), a żeby dojechać, to trzeba wypatrywać oznaczonej uliczki w lewo, dalej we wsi. Dojazd wąski, ale równy – limuzyna poradziła sobie bez problemu.
Odsłonięcie na zboczu góry o nazwie Wielisławka to kolejny ślad przedwiecznej aktywności wulkanicznej na tych terenach, a bardziej bezpośrednio – działalności kamieniołomu, już nieczynnego. Obecnie skalny wachlarz stanowi pomnik przyrody, czyli nie dotykamy, nie psujemy ;) Jak kogoś energia rozpiera, to może sobie jeszcze wejść na szczyt, poszukać ruin lub sztolni. A jak nie rozpiera, to przy organach są ławostoły, coby posiedzieć w pięknych okolicznościach przyrody.
Koniecznie obczajcie tę mapkę z innymi tutejszymi geoatrakcjami (136 punktów!): LINK.
Kolejny punkt programu zakładał zdobycie szczytu Okole. To już nie przelewki, tylko wspinaczka wysokogórska, całe 714 m n.p.m. :P Przedtem jednak jeszcze przystanek pod ruinami folwarku koło Lubiechowej. No bo rzepaki, no… ;)
Wejście na szlak łatwo zlokalizować po przydrożnym parkingu wraz z infrastrukturą turystyczną w postaci ławek, tablic oraz sporej ilości śmieci. Ma tu swój początek pieszy szlak żółty oraz trasa singletrackowa. Piechotą na górę jest jakieś 40 minut.
Wlazłam, na szczycie przywitała mnie platforma widokowa. I wiatr. Jak w kieleckiem. Zanim dobrze wyciągnęłam aparat, dotoczyła się za mną chyba kilkurodzinna grupa z rozbrykanymi pacholętami a.k.a. gówniakami. Wrzask, rozgardiasz, koszmar. Uciekłam w zarośla, celem spożycia śniadania w bardziej cywilizowanych warunkach, bez tego pandemonium w zasięgu uszu. Dogodne miejsce znalazło się pod rozłożystym bukiem (?) na kawałku kamienia à la ołtarz. W sam raz.
Po odczekaniu stosownego czasu, wróciłam na górę i obeszłam jeszcze skałki pod platformą. Za towarzystwo tym razem miałam tylko wiewiórkę, na szczęście…
Schodząc w dół, miałam na podorędziu 120-litrowy wór na pamiątki po współ… no, nie powiem „turystach”. Od wierzchołka, na całym szlaku, aż po parking (w szczególności) – było co zbierać… I jak tu nie być mizantropem.
Pewnie nikogo nie zdziwi, że Okole nie było ostatnią atrakcją tego dnia. W drodze powrotnej zahaczyłam o wieżę widokową w Gozdnie – bo pejzaży nigdy za wiele. Nie wiem, jak teraz z oznaczeniami, ale wtedy konstrukcja stała od kilku miesięcy i nie było żadnych drogowskazów. Może teraz jest lepiej. W każdym razie wieża wystaje ponad las, więc nawet na azymut jakoś się dojdzie. Pod koniec jest stromo, ale widoki są warte każdego wysiłku. Na horyzoncie królują oczywiście Karkonosze, wybija się Ostrzyca, można też dostrzec zamek Grodziec czy złotoryjskiego Wilkołaka.
I wreszcie ostatni przystanek, tuż pod Złotoryją, w Jerzmanicach-Zdroju. Tam gdzie te słynne wiszące tory kolejowe. Ja jednak skierowałam kroki gdzie indziej, jako że byłam wtedy w trybie geoturysty ;) W pobliskiej dolinie Drążnicy znajduje się bowiem parę jaskiń pseudokrasowych. Trochę mi zajęło znalezienie zielonego szlaku prowadzącego do nich i potem niezgubienie go w tych chaszczach…
Jaskinie może nie są jakieś spektakularne, ale na mały spacer w sam raz. Można też trasę wydłużyć do Kruczych Skał czy rezerwatu Wilcza Góra. Ja poprzestałam na krótszym wariancie, bo dzień się chylił ku końcowi, a ilość zaliczonych atrakcji była już i tak zupełnie satysfakcjonująca. Co – mam nadzieję – było i Waszym, drodzy Czytelnicy, udziałem, za pośrednictwem tej garści zdjęć.
Boszz! To wszystko piękne!!! Świetne zdjęcia.
Na zdrowie :) Byle do wiosny!
Otóż to Panie Fabrykant, otóż to. Szkoda , że my (łodzianie) mamy tak daleko w te rejony.
A u nas …pustynia ;-) https://www.google.com/maps/d/viewer?mid=1sUxLmlrjC0OvkcHmZdgWwjM0MGc&ll=52.35918239596709%2C21.210501184374983&z=6
Może nie tak blisko, ale szybko – 3 godziny i jesteście na miejscu :)
Genialne widoki i tereny, począwszy od kościółka i tych ścian z bluszczem i innymi roślami. Zdjęcia przyrody mega klimatycznie – chyba trochę pogoda była chmurzysta, ale dodało to tylko pewnej nastrojowości i charakteru tym miejscom. Widok na potężne Karkonosze dosłownie „szczękoopadowy”, na żywo pewnie trzeba ją podnosić z ziemi dosłownie :) Kraina absolutnie jak z fantasy, pewnie można tam się zatracić na godziny, tygodnie, miesiące :)
I szacun za ekologiczną postawę. W głowie się nie mieści i szlag trafia, że ktoś może przyjeżdżać w takie miejsce, zapewne w celu również przeżyć estetycznych (które wyrażane są w mniej więcej stylu: „o ja pie***ole, ale zajebisty widok ku**wa”, ale no cóż) i świadomie zostawiać po sobie bajzel.
Karkonoskie widoki na żywo nie tyle obezwładniają, co uzależniają – ciężko się oderwać ;) Tego się właśnie kiedyś obawiałam, długi czas omijając je w swoich wycieczkach – że jak pojadę, to nie będę chciała wracać ;)
A takich zaśmiecaczy to bym zamykała nie tyle w więzieniu (po co więcej darmozjadów…), tylko w wychowawczych obozach pracy, przystosowujących do ponownego życia w społeczeństwie, bo to przecież brak słów…