Rzeczywistość dość szybko zweryfikowała, że do urbeksowania nie nadaję się w stopniu tylko trochę mniejszym niż do baletu. Brak wrodzonych predyspozycji. Co zrobisz, nic nie zrobisz… Zresztą, prosty przykład: już końcem lat 90., grając w pirackiego Tomb Raidera na pierwszym pececie, byłam cała osrana ze strachu, co tam się czai za następnym rogiem :P I tak samo w realu – czyhać może spadająca na łeb krokiew lub cegła, wygłodzone zombie albo (najgorzej) jakiś człowiek. Nie dla mnie tajemnicze korytarze, ciemne zakamarki, opuszczone ruiny… Chyba że w towarzystwie. Może być o porównywalnych zasobach odwagi, czyli żadnych, ale to nieważne. W kupie raźniej ;)

Tym sposobem, zgadawszy się z prspctiv_ na kolejną wycieczkę, obrałyśmy na cel takie zadupia, że bardziej się nie da. Poprzednie jazdy doszkalające oscylowały tematycznie wokół terenów zurbanizowanych, a tym razem na pierwszy ogień zaproponowałam zrujnowane koszary w Kotli. Kto kiedykolwiek wybrał się na Stachuriadę, to na pewno je mijał. Ja również, ale dotąd dalej niż do bramy się nie odważyłam… ;)

Cały kompleks powstał w latach 1960-62, chociaż kompania radiotechniczna działała tu już wtedy od czterech lat, a żołnierzy kwaterowali do tego czasu w pegieerze. Zatem normalne koszary należały im się jak psu przysmaczek ze żwaczy wołowych. No to pobudowali im takie o jak widać:

Co, że nie widać? Czepialstwo… Może miałam tam z maczetą wojować? Jeszcze co… Nie pojechałyśmy tam przecież w celach ogrodniczych, tylko pooglądać napisy. To bowiem najciekawsze, co pozostało w istniejących jeszcze budynkach. Nie przedłużając, zapraszam najpierw do garaży:

No cóż, wygląda to jak wygląda. Syf, rozp…, dziupla i wypalanie miedzi z kabli. Jak w każdym takim przybytku – czy to Wilkocin, czy Wiechlice… #polskanaweekend #mójkrajtakipiękny

Ale kojarzyłam, że w innym miejscu powinien być jeszcze jeden smaczek, jakby sala gimnastyczna. Podążyłyśmy więc najbardziej wydeptaną ścieżką i bingo:

Gdy oddawałyśmy się tym estetycznym uniesieniom, stało się to, czego obawiałyśmy się najbardziej. GŁOSY. Zbliżały się ewidentnie ku nam głosy ludzkie(?), a my w tej salce z jednym jedynym wyjściem, nie licząc okien (ale to odpada, bo prspctiv ma traumę z oknami :P). No to nie myśląc wiele, wdrożyłam plan awaryjny zakładający przegrupowanie z jednoczesnym desantem bliżej wyjścia, że niby my tu, prawda, normalnie se wychodzimy i się nie boimy, i żeby w razie przypału wziąć wroga szturmem, po trupach ku wolności. Na szczęście scenariusz potoczył się inaczej, po zwyczajowym „cześć” z – jak się okazało – współturystami, wymieniliśmy się spostrzeżeniami i wskazówkami odnośnie obiektu i każda grupa udała się w swoją stronę. Kolejny raz udało się przeżyć.

Dla interesantów historycznych garść linków:


Cel operacyjny nr 2 i tak był po drodze, więc zjechałyśmy w las, żebym zobaczyła, co mijałam pierdylion razy w drodze na Chojnów/Złotoryję/góry i nie wiedziałam, że tam stoi. Blok typu Leningrad. Lokalizacja zupełnie oczywista, obok funkcjonuje jednostka – obecnie WP.

Stan jak w poprzednim przypadku i jak widać. Nie ma się co rozpisywać, zainteresowanych odsyłam np. do artykułu „Kłopotliwy spadek po Rosjanach„.


Na koniec skorzystałam z usług przewodnickich mojej towarzyszki podróży i zażądałam oprowadzenia po Rokitkach. Niektórzy tu przyjeżdżają na plażowanie przy żwirowni, inni na nowe daczowiska, ale tak jak lew jest król dżungli, tak w Rokitkach liczy się tylko jedno – ufodomki Lipińskiego.

Większość została pokrzywdzona sprywatyzowaniem i ich wizerunek w stanie obecnym nie nadaje się do publikacji (nie dlatego, że prywatne, lecz że tragicznie przebudowane :( ). Jeszcze więc tylko rzut oka na dyżurkę ratownika i w świetle zachodzącego słońca pozostaje kierować się do domu…

I tradycyjnie – wiedza powszechna na poziomie rozszerzonym:

A dla wytrwałych niespodzianka! Tuż przy płocie ośrodka z ufodomkami wylądował jeszcze jeden wytwór kosmiczny. Domek Diogenes <owacje>

Niestrudzona badaczka jego historii i poszukiwaczka lokalizacji w naturze – susy_z_doliny_muminkow – wykonała już kawał roboty (więc nie będę kopiować, linki poniżej), ale pozostaje nadal sporo niewiadomych. Więc jakby ktoś coś, to wiecie – za każdy okruch przekazanej wiedzy bozia Wam w dzieciach wynagrodzi ;D

I znaleziska Susy:

6 thoughts on “jazdy doszkalające: Koszarowo-wczasowe

  1. Mmmmmmmmm! Fajne! Zupełnie w międzyczasie (nie zauważyłem kiedy) socjalizmy się dla mnie zrobiły bardzo atrakcyjne. Domki- boskie. Po omszeniu przypominają bardzo bunkry hitlerowskie w Mamerkach. A skoro nie widać różnicy…

    1. …to po co jechać tak daleko? ;) Mamerki jak Mamerki, ale śluzy w Leśniewie warto na żywo zobaczyć – przy tym takie betonki wczasowe się chowają… A socjalizmy po prostu nabrały mocy urzędowej, gdy odleżały już swoje w wydziale ds. estetyki ;)

  2. A ja już nazachwalałem sie Twojej odwagi we wpisie o Wildze :P Ale szczerze – nawet we dwie osoby wejść do tych kompleksów to jest coś, szczególnie jak się człowiek naczyta tego co na ścianach (witamy w piekle i tym podobne). Klimat z zewnątrz z pierwszych zdjęć strasznie podobny do tego z ukraińskiej zony (nie byłem, ale oglądałem wyprawy tam). Natura ładnie odzyskuje to co kiedyś straciła. Ufodomki to już w ogóle jakiś kosmos – przecież to by mogło w Star Warsach wystąpić. W nocy tam musi być KLIMAT. Genialne macie tam obiekty do urbexowania.

    1. Napisy na ścianach niegroźne, najgorzej spotkać innych ludzi – ale jak widać i to nie zawsze (uff). Aczkolwiek w nocy już nie zamierzam sprawdzać, wybacz ;D Takich mikro tyci-tyci zon to tu całkiem sporo, jeszcze nie wszystko wyburzone. Zapraszam do zwiedzania ;)

  3. Mój Tato kupił z wyprzedaży ośrodka wypoczynkowego takiego Diogenesa na początku lat 90. Po koniecznej przeróbce w 2001 roku (wymieniono zgniłą przednią i tylną ściankę na murowaną) domek stoi do dziś na naszej działce ROD w Zgorzelcu.
    Jest przestronny i bardzo praktyczny. Mogę podesłać zdjęcia.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *