W zasadzie mogłabym tu wrzucić tylko zdjęcia, bo chyba nic, co powiem, nie będzie bardziej zachęcające ;) Ale spróbuję… Muzeum Sentymentów to miejsce, po przekroczeniu progów którego głowa obraca się dookoła w trybie ciągłym, wzrok co rusz usiłuje się zatrzymać na pamiętanym z lat dzieciństwa przedmiocie, ale zaraz przyciąga go kolejny i kolejny, usta łapią powietrze do nieustannych okrzyków radości „ooo, pamiętam…!” i generalnie zalewają nas… sentymenty. Nazwa więc nie mogła być inna ;)

Już sama siedziba jest znacząca. Ekspozycja mieści się bowiem w pomieszczeniach dawnego giganta – kowarskiej Fabryki Dywanów, zakładu zatrudniającego niegdyś zapewne całą okolicę i sporo przyjezdnych, a znanego nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Jedna z sal muzeum to zresztą dawne laboratorium, a obecnie izba pamięci fabryki. Pozostałe pokoje – dosłownie – urządzono w przefantastyczny sposób. Istny wehikuł czasu! Mamy tu zatem pokój dziadków z babciną kuchnią (obowiązkowe szeleszczące paseczki w drzwiach i kredens znany każdemu), salon rodziców, pokój dziecięco-młodzieżowy (półkotapczan!), a także ciemnię fotograficzną (mój tata przekształcał w tym celu doraźnie toaletę, poprzez wkręcenie czerwonej żarówki). Za drugą wizytą – a rzadko gdzieś wracam, ale tutaj zawsze z ciekawością i przyjemnością – powitał mnie nowo przygotowany sekretariat z przylegającym pokojem prezesa. W oryginalnej boazerii. Za trzecią wizytą (rozkręcam się ;) ) – planowany i pomału organizowany był pokój medyczny, turystyczno-sportowy i tzw. „tylko dla dorosłych”. Nie mogę się doczekać czwartej – oczywiście, żeby zobaczyć ten turystyczny ;)


Rozpocznijmy zatem zwiedzanie… Zdjęcia są z grubsza tematycznie, lecz chronologicznie pomieszane – zima z latem – bo to i tak bez znaczenia, ekspozycja jest „żywa”, zmienia się i powiększa, ba! możecie sami stać się jej częścią, przebierając się w pachnące naftaliną (chyba? strzelam, ale słowo daję, że nawet zapach jest tam”epokowy” :D) ubrania, zatem gdy poczujecie nieprzepartą chęć odwiedzin – do czego zmierza niniejszy wpis ;) – to i tak coś będzie inaczej niż na zdjęciach, czegoś przybędzie, coś zmieni miejsce… I to odkrywanie za każdym razem na nowo jest najlepsze!

Przy kasie – sklepik z pamiątkami. Polecają się przedmioty z lat minionych (np. kartki z kalendarzy z ważną dla Was datą) oraz współczesne do nich nawiązania. Jest oranżada, skaczące gumowe pająki z futerkiem, breloczki z postaciami z polskich bajek oraz nówki sztuki plejstejszony do telewizora, koniecznie kineskopowego ;) Pomyślcie – znowu zagrać w Contrę czy Mario i to nie przez emulator na pececie…

W korytarzu zbiór rzeczy wszelakich – taki wstępniaczek, na rozgrzewkę ;) Można tu już na starcie poczuć się jak pierwszy sekretarz KC PZPR, stając przy oryginalnej trybunie. I to nie jak pierwszy lepszy (lepszy, gorszy – nie wiem, na świecie mnie wtedy nie było ;) ), lecz jak sam on – Edward Gierek – któren przemawiał zza owego mebla do załogi fabryki podczas wizytacji zakładu w 1978 r.

Ściany upstrokacają (zresztą nie tylko ściany) moje ulubione tabliczki ze zdroworozsądkowymi nakazami, zakazami, zaleceniami i przeciwwskazaniami – w jakże miłej dla oka typografii i ogólnej oprawie graficznej:

I przejdźmy na salony… No niech będzie – najpierw te służbowe. Sekretariat żywcem wyjęty z dowolnego ówczesnego zakładu, a w nim! – kwietnik, który mi się śni po nocach, którego pragnę i pożądam, celem ustawienia na takowym (lub podobnym) kolejnych doniczek, aby mieć ich jeszcze więcej niż „tylko” jedną przypadającą na metr kwadratowy mojej powierzchni życiowej ;)

Pokój prezesa to też żywa historia… Wspomniana boazeria, do tego makatka z godłem i barek z niespodzianką (pojedziecie, zobaczycie – nie będę wszystkiego zdradzać…). No i klęcznik. Na dywaniku ;)

A propos makatek – poza tym, że różniste wyroby tutejszego tkactwa ozdabiają ściany pokoi, jest nadto duża wystawa wszystkich pozostałych dywanów razem. Jak dla mnie, najlepsze są te z ilustracjami o tematyce lokalnej, ale olimpijski miś Misza też spoko ;) Poniżej wystawki spoczywa blaszany napis „Kowary”, pierwotnie widniejący nad piękną mozaiką na ścianie fabryki.

Wchodząc do pokoju dziadków, człowiek zamiera w progu… Po pierwsze – wspomniany zapach. Dokładnie taki, jak być powinien ;) Po drugie – jest to pierwszy z „cywilnych” pokoi, więc szok i dysonans czasoprzestrzenny jest obezwładniający. Borze iglasty, przecież tu są nawet ściany malowane wałkiem we wzorki!… I zegar z kukułką!…

Ledwo udaje się uspokoić tętno, gdy wzrok pada na wejście do kuchni. I te paski… ;) Miernik sentymentów piszczy i zgrzyta niczym licznik Geigera przy końcu skali. W dniu mojej pierwszej wizyty akurat przybył ciekawy eksponat – nieotwierany Bobo Frut w wieku zbliżonym do mojego, jak podejrzewam ;)

Wyczołguję się stamtąd ledwo żywa z emocji, a to dopiero początek zabawy… Przede mną salon rodziców. Meblościanka de luxe, na wysoki połysk, zestaw wypoczynkowy, telewizor… Wszystko jak trza ;) W tle plumka Lady Pank, chociaż mogłoby Depeche Mode. Podejrzewam, że można by zapuścić nawet własną kasetę, gdyby się ładnie uśmiechnąć do Prezesa… ;)

Przez chwilę przyklejam się do szyby w witrynce, za którą leży wystawka starych map (nie wpadłam na to, żeby się z nimi zapoznać z bliska, organoleptycznie ;) ), a na półce odkrywam (tam zaraz odkrywam, na wierzchu jest…), znajduję być może niepozorną broszurkę, ale mi wystarczy, że na okładce jest star i logo PZM. I rysunkowy ludzik w autku. To MUSI być coś ciekawego ;) I tak jest w istocie – za pozwoleniem zamieszczam poniżej pdf z tym wiekopomnym dziełem, też nacieszcie oczy :) Niestety stała się rzecz straszna, umknęła mi gdzieś podczas fotokopiowania jedna para stron pod koniec. Pojechałam uzupełnić ten brak, ale na tę chwilę książka gdzieś wędruje, więc może uda się tego dokonać, gdy się odnajdzie.

[link w zdjęciu]

Jeśli jeszcze macie w zapasie garść sentymentów do zużycia, to teraz nadchodzi moment, by wyciągnąć je wszystkie – oto pokój dziecięco-młodzieżowy. Zakres czasowy to kilka dekad, więc nieważne, czy macie na karku trzeci, czwarty, piąty krzyżyk… Fala wspomnień z dzieciństwa gwarantowana. To właśnie tutaj możecie pograć na konsoli, przyznać się do obgryzania metalowych szczebli niemowlęcego łóżeczka (true story, zasłyszane ;) ) czy po prostu przejrzeć się w lusterku-kwiatku, które miał chyba każdy…

W bonusie są jeszcze dwa pomieszczenia specjalistyczne. Pierwsze z nich to ciemnia fotograficzna, obecnie w reorganizacji, więc zdjęcia prezentują stan już historyczny.

Świetny pomysł z prezentacją filmów i przezroczy na oknie – i generalnie wspaniała kolekcja.

I na koniec trafiamy do serca fabryki, czyli dawnego laboratorium. O tym, jak się tu pracowało, o ciekawostkach z zakładowego życia, nawet o samych dywanach przewodnicy opowiadają bardzo wciągająco – i poza tym jest to wiedza unikalna, bo gdzie indziej się tego dowiecie? ;)

Muzeum jest tak przepełnione klimatem, że retrosentymentalne fluidy wylewają się aż na zewnątrz, co tłumaczy pojawiające się przed jego wejściem również motoryzacyjne „staruszki” ;) Czasem pojedynczo…

…a zdarza się, że w większych ilościach – podczas klasycznych rozpoczęć sezonu albo np. przy okazji wizyty himalajskiego jelcza.

Warto tu jednak zaglądać nawet bez okazji, bez planu, na spontanie i z zaskoczenia – i dać się zaskoczyć kolejnym pamiątkom, które się poprzednio przeoczyło ;) Zajedźcie koniecznie, bo jest to praktycznie kilka muzeów w jednym, a ogrom pracy, jaką włożono w jego organizację i serca w jego prowadzenie – powalający*. Chapeau bas!

(*nie, nie jest to wpis sponsorowany ;D )

7 thoughts on “pozwiedzane: Trzy muzea (#3 Muzeum Sentymentów / Kowary)

  1. Rewelacja miejsce, ilość pracy jaką w nie włożono poraża już na zdjęciach :) Szkoda, że takie atrakcje tak daleko tylko, ale może kiedyś, przy jakiejś okazji..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *