Mój kompas krajoznawczy wytycza nieraz zaskakujące kierunki i tak np. w drodze z jednego muzeum (Jelenia Góra) do drugiego (Karpacz), podczas trójmuzealnej wycieczki, zaprowadził mnie do miejsca, które zaciekawiło nazwą na googlowskiej mapie – Auto Szrot „U konesera” ;) Dla osób spoza „branży” wyjaśnienie – koneser to prześmiewczo ktoś, kto gromadzi i zazwyczaj gnije, czyli koneseruje (tak, jest taki czasownik :P ), pojazdy w ilości od „kilka” do „dużo”. Nieraz rzadko występujące w naturze i pożądane przez innych kolekcjonerów (albo zupełnie nie i wcale). I nie sprzeda – będzie robił. Więc w kontekście przedsiębiorstwa rozbiórki samochodów brzmi to cokolwiek autoironicznie. Musiałam to zobaczyć na własne oczy ;)
Zaplątałam się w tych Mysłakowicach na amen w jakichś dziwnych objazdach, szukając w międzyczasie przy okazji jeszcze tutejszych domów tyrolskich (LINK1, LINK2), aż w końcu od całkiem innej strony trafiłam przed bramę terenu, na którym miał się mieścić szrot. I w tym miejscu przestała mnie interesować główna przyczyna, dla której się tu znalazłam, bo oto przede mną rozpostarł się przeogromny, wpółzburzony industrial, a brama była otwarta…
Zajechałam dla formalności pod tę kasację, zapytałam o jakiś pierdolet do sierry i nawet już nie pytałam skąd nazwa itd., tylko czmychnęłam na drugi koniec zabudowań, obejrzeć to i obfotografować, zanim mnie ktoś wygoni za to nielegalne pałętanie się.
Tradycyjnie do roli modelki zaprzęgłam ubłoconą sierrę, naśladując nieudolnie jakieś ulubione ujęcia sławnych fotografów automotive ;)
A z tymi zakładami lniarskimi to był – się okazuje – w ogóle większy przypał i to niejeden. Najpierw prywatyzacja i spektakularne bankructwo, z przetrzymywaniem prezesa w jego gabinecie włącznie. A parę lat później głośny (podobno) proces o zniszczenie zabytku (nowy nabywca, złomiarski boss, wyszarpał żeliwną konstrukcję budynku). LINK1 LINK2 LINK3 LINK4
Tak to wyglądało na początku 2019 r. Jak jest teraz? Pewnie bez zmian. Jedyny ślad po dawnym przemyśle, to znajdujący się w pobliżu sklep lniarski.
A najlepsze, że nikt mnie nie okrzyczał, nie wygonił, ani nawet nie napadł na tym zadupiu ;) Nie pozostało jednak nic innego jak ostatni rzut oka na górską panoramę z ruiną i skierowanie się do Karpacza.
Świetne zdjęcia i niesamowita miejscówka. Wpółzburzenie jest u nas niespotykane. To wyjątek. Zwykle stoi cała rudera przez lata, w coraz bardziej opłakanym stanie, albo nagle równają z ziemią zabytek w pięć minut, zanim się kto zorientuje.
To prawda… Tutaj tak wyszło, bo celem nie było pozyskanie terenu, a jedynie żelastwa. Albo żelastwa na początek, a reszty diabolicznego planu wcielić w życie nie zdążył.
Ależ klimacik na tych zdjęciach. Sam industrial już robi mega wrażenie, ale i ta pusta ulica w stylu Walking Dead z górami gdzieś na dalekim planie – kadr normalnie jak z tego serialu :) Gratuluję odwagi w wejściu na posesję, bo niejeden facio by dwa razy się zastanowił, zanim by stamtąd czmychnął :)
Haha, to plagiat nieświadomy, bo unikam zombie jak tylko mogę :P – ale cieszę się, że udany, w sumie… ;) Miałam akurat wenę na inną niż zwykle obróbkę zdjęć. Ale gratulacje odnośnie odwagi niezasłużone – to był w sumie jeden z bardziej legalnych „urbexów”, o ile w ogóle mogę to tak nazwać, bo co ja tam poeksplorowałam, z wierzchu tylko… ;) Do takich fest opuszczonych to ja też się boję, bo to albo coś na łeb spadnie, albo nie wiadomo kogo się spotka (zombie jakieś na przykład, brrr :P)…