Gdy wreszcie przychodzi ciepły weekend, z zapowiadanymi niemal 20 stopniami na termometrze, każdy normalny człowiek wyciąga motór z garażu. Ja natomiast czułam, że skisnę, jeśli nie oddam się pracom ogrodowym ;)

W tym roku jest już bez takiej partyzantki, jak poprzednio. W skrzynkach wylądowały bratki, ugór za płotem przekopałam i nawiozłam jak należy, na wyleniałym trawniku stanęła nawet mała, foliowa szklarnia (ale to na warzywa teściostwa). Zaanektowałam też skrawek ziemi przy domu z nadzieją, że wysianą tam „łąką kwiatową” zrównoważę walający się po kątach nietykalny pierdolnik gratów wszelakich. Nadzieja matką głupich, ale może przynajmniej pszczoły będą mieć używanie na tych 2 metrach kw.

Tak więc sobota zleciała na hasaniu z łopatką w garści i w krótkim rękawku na grzbiecie, naturalnym więc zdawało mi się przywdzianie w niedzielę kurtki bez podpinki i letnich, przewiewnych rękawiczek, by udać się na hondzie w nieznane, a na pewno z grubsza niezaplanowane. Haha… Tak, to była wycieczka pod hasłem „rześkość i gile po pas” ;)

Jakiś cel jednak mi się skrystalizował… Gdy pisałam poprzednio o Bolczowie, wszystko wydawało się w porządku, a mimo to czegoś na tych zdjęciach brakowało. Ewidentnie jakiegoś smoka ;) Postanowiłam nadrobić to niedopatrzenie i wybrać się z którymś z pluszowych podopiecznych na w miarę pobliski zamek. Grodziec? Wizerunkowo idealny, ale już tam byłam ze dwa razy albo trzy, i jechanie tam znowu, gdy tyle jeszcze miejsc nieodwiedzonych, byłoby czystym marnotrawstwem. Wirtualna mapa podpowiedziała, że bliżej mam ruiny w Borowie Polskim i wieżę rycerską w Witkowie. No doskonale! To jadziem…

Przez pierwsze 40 km starałam się pokonać przemożną chęć zawrócenia po cieplejsze rękawice, w czym nieco pomagały z rzadka występujące plamy słońca, które grzało niezbyt przekonująco, ale dla efektu placebo się nadawało ;) Równie pomocny był tradycyjny podstęp psychologiczny – „jeszcze kawałek, do następnego wymyślonego punktu, a jak będzie niefajnie, to zawrócę” i tak byle dalej, byle dalej, aż do momentu, gdy się nie opłaca zawracać :P

W tym stanie dojechałam do Nowego Miasteczka i chciałam zajrzeć do Zagóry, bo dawno nie byłam, ale jak zwykle pomyliłam skręty i poniosło mnie „główniejszą”. Z racji temperatury chciałam się przemieszczać raczej powoli, ale nawet to nie było mi dane, bo na tyłku usiadł mi jakiś natrętny bus. Po dotarciu więc w szybkim tempie do Mycielina, duch we mnie upadł i dla przypieczętowania nastroju zrobiłam popas przy cmentarzu ;) Chwila na planowanie dalszych poczynań, ogrzanie rąk o agregat… Paskudny bus w końcu nadciągnął i pojechał dalej, a ja ruszyłam z powrotem.

Narastający dygot i brak śniadania zawiodły mnie do bistro przy stacji benzynowej. Zawsze w takich przybytkach liczę na szofersko-barowy klimat, ale tu niestety zastałam tylko standardowy aneks z paroma stolikami przy wydawce hot-dogów i kanapek. W tym momencie jednak najbardziej liczyło się to, że zamówiona zapiekanka i herbata były gorące. Więcej do szczęścia nie potrzebowałam.

Wyruszywszy ze stacji w dalszą drogę, z radością odnotowałam, że zimne powiewy wpadające do rękawów nie są już tak dokuczliwe, a oddech znowu osadza się na szybie kasku. Wcześniej nie miał na tyle wysokiej temperatury ;) Zresztą kolejny przystanek był bliżej niż mi się wydawało.

Zamek w Borowie Polskim to nierokująca kupa kamieni, za to położona pomiędzy zadbanymi domkami i przy odnowionej ulicy. Trochę wyrwany z kontekstu stoi tam sobie taki zarośnięty trzcinami i za siatką z obowiązkową tabliczką, że grozi zawaleniem.

Nie było co tam sterczeć, ruszyłam dalej, licząc że przy następnym przystanku będzie coś ciekawszego.

Witków i wioska bezpośrednio przed nim ciągną się jak tydzień przed wypłatą (w moim przypadku już 3 tygodnie przed… ;D ) i po jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać, czy nie przegapiłam tej wieży, bo przecież nie jest powiedziane, że będzie w centrum przy drodze, mogła być ukryta gdzieś w krzakach. Na szczęście mój tok rozumowania okazał się błędny i pod koniec miejscowości ujrzałam rycerskie siedliszcze… przy drodze ;) Wokół jest jeszcze sporo folwarcznych ruin, a bezpośrednio koło wieży nowe domy. Sama budowla również jest w chyba w prywatnych rękach i w trakcie powolnego remontu, więc nie pchałam się bliżej ludziom na podwórko. Smok też musiał obejść się widokiem z daleka.

Po zmianie czasu wprawdzie światło dzienne starcza na dłużej, ale nie zmienia to faktu, że po południu słońce tradycyjnie chyli się ku zachodowi. Smok pozwiedzał, można już zatem było myśleć o powrocie. Niezbyt kuszącą wydawała mi się perspektywa 60 km krajówką (bo prawdopodobnie za szybko, a więc i za zimno), ale wielkiego wyboru nie miałam – tędy najkrócej. Szczęśliwie ruch był znikomy, jak mało kiedy. Po drodze jeszcze przystanek w Chichach – akurat na prima aprilis ;)

Przy okazji podróży tą trasą zrobiłam jeszcze jeden popas – przy spalonym dębie Chrobrym. W ciągu ostatnich lat różne były rokowania, co roku na wiosnę wielkie wypatrywanie czy odbije, zazieleni się… Może obecny czas to jeszcze za wcześnie na listki, ale i tak olbrzym mizernie wygląda. Bida z nędzą :( Na moje kaprawe oko to już na księżą oborę patrzy, a wszelkie przebłyski z ostatnich wiosen, to tak siłą rozpędu wypuszczał. Straszny widok.

Tegoroczny wycieczkowy chrzest bojowy mam więc już za sobą. Jakimś cudem obyło się bez przeziębienia i – co mnie cieszy najbardziej – bez większych problemów z drętwiejącą nogą. Być może to przypadek, a może wiercenie się w siedzeniu i szukanie pozycji zgodnej z ogólnymi zaleceniami wyniesionymi z zajęć pilates dało jakieś efekty… Tak czy siak, mimo diagnozy cenionego ortopedy, że „wyniki tomografu dobre, a że drętwieje, to tak już będzie, kthxbye” (czyli jak w parę minut pozbyć się stówy i nie uzyskać rozwiązania problemu…), walczę dalej. Wszystko wskazuje, że winowajcą jest jeden niesforny kręg na odcinku lędźwiowym (przypadkiem w internecie zobaczyłam, że przy jego nieprawidłowym „zachowaniu” mogą występować problemy z krążeniem w nogach, opuchlizna w stawach skokowych – brzmi jakby znajomo….). Może jak wzmocnię te plecy, to nawet będę mogła wrócić na VFRę…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *