Z motocyklami jest jak z dziećmi – pierdylion zdjęć to za mało ;) A że nieszczęścia chodzą parami, to nie powinno dziwić, że zbiegło się w czasie zalegalizowanie szadoła, którym pomykam teraz do pracy (pali 3,5 po mieście! <3 ) i – co za tym idzie – po pracy też, oraz pozyskanie telefonu, na którym mieszczą się więcej niż dwie aplikacje, a więc również Instagram. Dotychczas używałam tamtejszego konta tylko do zaśledzania i polubywania, a od teraz będę dokładać swoje do powodzi obrazków i hasztagów – drżyjcie, serwery :P
Trasy ostatnich popracowych wycieczek dowodzą, że jeśli nie da się zwiększać zasięgu wyjazdów, to trzeba zmieniać motocykl ;) I od nowa można eksplorować nadodrzańskie chaszcze, koleiny wśród pofalowanych pól, dawno nieodwiedzane wioski… W niektóre z tych miejsc nie odważyłabym się wjechać czerwoną hondą, a gdyby mnie zaćmiło i jednak bym wjechała, skończyłoby się to, lekko licząc, co najmniej dziesięcioma glebami. Niechybnie.
Szadoła zaś traktuję jak taki szybszy skuter. Taki motor do jechania – wszędzie. Praca, sklep, sprawunki, miasto, podmiasto… Jest niski, więc mój komfort psychiczny ma się dobrze (gorzej podwozie na zbyt dynamicznie pokonywanych dołkach ;) ). Normalna kiera to miód przy manewrowaniu. Charakterystyka jego fałki pozwala wjeżdżać po trawie pod górkę tempem traktora, bez szczególnego rozpędu. Choć wygląda jak nie wiadomo co właściwie, to ma duszę stuprocentowego scramblera – wdrapywacza ;) A przez to, jak brzmi, można pomylić go z transalpem – czego chcieć więcej? ;)
Poniżej więc skrót minionego tygodnia w tym eksperymentalnym cyklu obrazków. Było wdrapywanie się na zaporę przeciwczołgową (i powiem Wam, że z parkurem to miało niewiele wspólnego – dobrze, że nikt nie patrzył :P); sprawdzanie, jak daleko da się pojechać przez pola, zanim droga się skończy (na szczęście się nie skończyła, choć była coraz bardziej zarośnięta, ale jednak doprowadziła do szosy); bliskie spotkania ze słonecznikami; próby dotarcia do Odry – nieskuteczne, bo w jednym miejscu błoto, a w drugim wjechałam na wał i odechciało mi się ;)
Właściwości jezdne testowałam również na brukowanej leśnej drodze. No, tu podobieństw z transalpem nie ma – że to tak to ujmę ;) Trakt prowadzi do Oberży Leśna Dolina, mającej dość długą historię jak na lokal gastronomiczny w środku puszczy. Napotkane przy drodze kamienie z napisami obmacałam, ale tylko na jednym ryt jest na tyle wyraźny, że odcyfrowałam „Carl Berthold Strasse”. Z drugim ciężko stwierdzić coś poza tym, że ktoś go przewrócił na plecy – napis teraz patrzy w niebo.
Innym razem nieoczekiwanie wpadł mi w oko wielki drogowskaz na obelisk Wyżykowskiego, podążyłam więc kopalnianą drogą ku miejscu, gdzie wszystko się zaczęło. Poza tablicą pamiątkową, oczywiście walnęli sobie jeszcze logo w bruku – ale kto bogatemu zabroni? ;) Tego dnia postanowiłam też w końcu zrobić sobie pamiątkową fotkę z radwanickimi słoniami. Mam je tak blisko, że przestałam widzieć w nich atrakcję, a gdybym spotkała je gdzieś w trasie, to przecież wybuchłabym z ekscytacji – fotka zatem musi być ;) Na koniec tego owocnego szwendania się skręciłam jeszcze w stronę jednej wioski, przez którą na skróty chciałam dojechać do krajówki. Trochę mnie zafrapował znak, że za ileś tam km będzie zakaz ruchu, ale założyłam, że to pewnie coś związanego z budową S3 i może już nieaktualne. Rzeczywiście, za wsią już z daleka było widać zagrodzony przejazd i wznoszący się za nim świeży wiadukt. A skoro droga jest i da się przejechać, to oczywiste, że zakaz nieaktualny ;) Tym samym, trochę na rebelu (mimo że na szadołu) przemknęłam górą, bo zawracać nie uznałam za stosowne. I tak wszyscy tamtędy jeżdżą rowerami ;)
Zaciekawiona postępami w budowie, dzień później udałam się w drugą stronę, przez Wzgórza Dalkowskie. Jednak ta przejażdżka nie obfitowała w zdjęcia, bo zaczęła się wraz z zachodem słońca – na jego tle kilka szybkich fotek na zapomnianej drodze – a z późniejszych atrakcji przydarzyło się trafienie na pięknie wyasfaltowany odcinek bocznej drogi za Bytomiem Odrz., pogryzienie w but przez psa, któremu nie przypadły do gustu odgłosy wydawane przez motocykl oraz odkrycie, że zegary w szadole jednak świecą, na bladozielono, czego o zmroku nie widać, dopiero całkiem po ciemku. No, przygód co niemiara :P