I na tym analogie do słów Tuwima śpiewanych przez Demarczyk się wyczerpują, bo ani jesienią, ani Tomaszów Mazowiecki.
Jako cel przejażdżki świeżym nabytkiem (nie moim, ja tylko do towarzystwa hondą) wymyśliłam Tomaszowo, to koło Żagania. Dawno tam nie byłam, ciekawiło mnie, jak bardzo nic się tam nie zmieniło. A że cebra poszła w kąt, bo jej właściciel zanabył czoper (właśnie tak nazywany, bez odmieniania przez przypadki ;) ), to była okazja, żeby obrócić parę razy koła, sprawdzić na ile to nie hamuje i czy w miarę skręca. Rokował nieźle, bo to mniejszy intruder, więc nie taka lokomotywa jak 1400. Jak się okazuje, sprzęt to nawet dość turystyczny, gdyby nie nad wyraz wygodne,
ale zarazem zbyt miękkie (na polskie drogi) siedzenie. Ja tam trasę za Bytomiem i Nowym Miasteczkiem (przez Konin ;) ) kojarzyłam jako średnio wyboistą i zupełnie przejezdną, a tu się okazało, że z siodła intruza nabiera zgoła innego kolorytu. Bogatszego w przeżycia (mordercze w moim, jako przewodnika, kierunku). No ale co ja mogę? W konfrontacji ze spełnionym marzeniem z dzieciństwa (by go już bardziej nie pogrążać), mogłam tylko zaproponować równiejszą drogę na powrót ;)
W samym Tomaszowie zmian, jako się rzekło, niewiele. Hangary stoją jak stały, ODTJ też jest gdzie był, w samym miasteczku tylko jakby więcej budynków na sprzedaż. Dosłownie na co drugim baner albo napis i numer telefonu… Chociaż z kolei hala magazynowa, pod którą niegdyś dało się podjechać, teraz już była ogrodzona, bo coś tam funkcjonuje. Chyba rzeczywiście pójdzie to wszystko raczej w stronę strefy przemysłowej niż zacisznego kąta do życia. A szkoda, bo pomysł mieszkania w hangarze nieodmiennie mnie pociąga ;)
Słońce tego dnia wyjątkowo się rozhulało, więc postój nie trwał długo, tym bardziej, że wybrałam w tym celu hangar z zupełnie nieocienionym podjazdem. Parę szybkich fotek, rozprostować kości i już nas nie było. Przeciągnęłam jeszcze tylko szybko nagrzewającego się intruza po okolicznych zakamarkach, zaglądając w lasek na tyłach toru/lotniska i doskonaląc starą tatarską sztukę obsługi lustrzanki lewą ręką w trakcie jazdy :P Po zakończeniu tych akrobacji wyczerpała się dyspensa dla moich krajoznawczych zachcianek i pozostało udać się w drogę powrotną, zgodnie z obietnicą – krajówką.
Zwięźle i zwarcie, choć jak zaczynałem już się wkręcać, to się skończyło :P Maszyny super wyglądają słoneczną porą, tak samo jak i otoczenie, choć te miejscówki mają trochę klimatu takiej postsowieckiej zony, taka cisza wyziera z tych fot ;) A ten hangar z zielonym dachem to prawie taka hobbicka nora :D Bardzo sympatyczna relacja :)
No cóż, taka zmyła ;) Musisz uwierzyć mi na słowo, że i tak wycisnęłam z tej wycieczki treściowo i fotograficznie co się dało ;) Z klimatem nie mylisz się – to było radzieckie lotnisko (chociaż Ruscy w sumie tylko je przebudowali, a wcześniej, za Niemca, było tu lotnisko szybowcowe, choć wtedy pewnie bez całej tej betonowej infrastruktury). Cisza rzeczywiście aż namacalna, ale ta tutaj jest taka nawet dość przyjemna, zupełnie inna niż, dajmy na to, w Kłominie – oj tam, to miałam pietra :P Hobbicka nora? No tak! Chyba w tym rzecz, że tak mi się te „domki” podobają :D