Mówią, że bida na tej edycji. Że słabiutko. Może i rozmach tym razem dupy nie urywał, ale na moje oko było przyzwoicie. Tak poprawnie. To co trzeba i niewiele więcej – choć rzecz chyba w tym, że po prostu mniej niż w poprzednich latach (relacje: 2015, 2016), gdy bywało naprawdę na bogato.
Szczególnie było to widać na dziale z customami, które – w porównaniu do lat poprzednich – upchnięto w o wiele mniejszej wnęce (jak mi się zdaje). Dodatkowo, niekorzystnie wyszło ustawienie ich w równym rządku – zwłaszcza że stylistycznie się zgrały na jedno kopyto. Gdyby je porozrzucać dalej od siebie, na pewno każdy z nich by się obronił, a tak… zlały się w jedną (choć dość kolorową) masę, przerwaną tylko dwoma skuterami od czapy (na NSU ochoczo zagłosowałam – tradycyjnie jako na ten najdziwniejszy, najbardziej zaskakujący eksponat. Na najładniejsze niech głosują ci, co się na tym znają ;) ).
W zabytkach też skromnie. Nie było wystawki Topacza ani Oldtimerbazaru, jedynie ogólna „strefa dwutaktów”. Nie znaczy to, że nie było tu czego oglądać. Weźmy choćby dwa niemieckie triumphy (K200 i Kongress – tak, z tego Triumpha od maszyn do pisania ;) ) lub AWO 425 (jedno z ośmiu konkretnie takich, ale kątem ucha nie dosłyszałam, z jakiego powodu tak rzadkie, a nie chciałam przerywać ludziom rozmowy)… I z pozostałych to, co widać. Nie starcza mi wiedzy, więc tylko zdjęcia pokażę:
Poza czerwonym dywanem przycupnęły dalsze motorki:
Vis-à-vis dwukołowych zorganizowano zaś stylowe stoisko Auto Union/DKW – bardzo epokowe zwłaszcza w okolicy barkasa ;) Na zdjęciach nie widać, ale pośrodku stało jeszcze jakieś coś terenowe, zakładam więc, że DKW Munga.
W dalszej części znalazł miejsce jeszcze dzik, dwie królowe szos i motopompa, a już poza dwusuwową kompanią – NSU Ro80 (widziany tutaj, natomiast tutaj opisano historię tego egzemplarza) i policyjny CBX (widziany tutaj).
W kuluary wygoniono też stoisko Rometa, ale może dzięki temu wystawca miał wystarczająco miejsca, by swobodnie pomieścić dużo modeli, w tym czterysetkę cafe. Bardzo to malutkie i delikatne, muszę przyznać. Albo to moja 450 jest taka wielka ;) No, bo w sumie jest trochę krowa z niej…
To, co w centrum Hali, jak zwykle obleciałam na jednej nodze, ale w kilku miejscach zwolniłam, np. gdy moją uwagę przykuła owiewka R nineT, klasyczność nowej hondy CB1100, artystycznie zaaranżowane sztuczne błoto na stoisku BMW czy też urocza kurteczka Icona w lamparto-zebrę… tfu, znaczy się elektryczny Brammo Empulse R (taa, jasne…) :P
Dużym plusem był dla mnie ogólnie dodatkowy dzień targów, czyli właśnie piątek. Zgodnie z logiką, choć pewnie wbrew oczekiwaniom organizatora, frekwencja była niewielka, ale tym lepiej! W końcu raz spokojnie można było wszystko obejrzeć, bez weekendowej psychozy i tłoku, że szpilki by się nie wcisnęło… Kto lubi w stadzie, to w weekend i tak miał swoje – Hala jest spora, ale większa być nie chce, a ładna (wyjątkowo w tym roku) pogoda ponownie zagwarantowała zwiedzającym dwa dni ścisku. Mnie tam się podobał ten lekko biblioteczno-muzealny klimat w piątek :P Dzięki temu też udało mi się w końcu porozmawiać na żywo z Edytą (piszącą Pamiętnik Motocyklistki), której perypetie śledzę od dawna, bo w podobnym czasie zaczęłyśmy naukę. Przedstawiła mi eMTeki ze szkoły nauki jazdy, w której obecnie pracuje i przyznaję, że do siedzenia całkiem wygodne – nawet ten obniżony dla osób oszczędniej zbudowanych ;) Więc jeździ się pewnie też niezgorzej.
Drugi plus – w piątek nie było przy każdym stoisku panienek, pardon, hostess. Mnie ani grzeją, ani ziębią, byleby mi motocykli nie zasłaniały ;) Przy okazji, Motocaina (na poznańskich targach wprawdzie) wyrychtowała galerię i wywiad środowiskowy, więc można raz na zawsze rozwiać wątpliwości, jakoby rzeczonym paniom działa się krzywda przez przedmiotowe ich traktowanie. Nie tu, to gdzie indziej by się prężyły, bo… lubią to. A jak lubią i dostają za to kasę, to tylko pozazdrościć. Inna sprawa, jak to wpływa potem na ogólny wizerunek kobiet w tej czy każdej branży… Oh well, taki nasz marny los ;) Za to przynajmniej przy triumphach funkcję dekoracyjno-merytoryczną pełnili panowie skorzy do rozmowy i oddania w me ręce co mieli najlepszego – z całym szacunkiem, mam na myśli oczywiście motocykle ;)
No i poza tym, jestem ostatnią osobą, która mogłaby na coś narzekać na tej imprezie, bo tak zasadniczo pobieżnie, to ja zawsze na ten szoł się wkręcę na krzywy ryj ;) Chyba jak dotąd nie płaciłam tam nigdy za bilet, tylko zawsze jakieś wejściówki z konkursów. Ale są, to ktoś musi je wygrać, zmarnować się mają? ;) Za parking tylko za każdym razem musiałam zabulić równowartość biletu na szoł albo i więcej… Dlatego trzeci raz się nie dałam zrobić w ch… ytrusa i postanowiłam poszukać jakiegoś świętego Graala parkingowego – normalnej, publicznej, wolnej miejscówki, czekającej właśnie na mnie :P Ehe… Przy Wróblewskiego można zapomnieć o takich luksusach, od Mickiewicza też za ciekawie to nie wyglądało, więc żeby nie oddalać się za bardzo, bez wielkich nadziei skręciłam jeszcze w jedyną boczną uliczkę w pobliżu – Parkową – z pięknymi, ogromnymi willami po obu stronach. I oczywiście szczelnie zastawioną samochodami. Tak szczelnie, że prawie przegapiłam bramę jednej z posesji, oklejoną informacjami, że parking 10 zł. Bingo! Dyszkę za cały dzień to „dać mogę dać” ;) Chętnych uczulam: trzeba wykazać się godną postawą obywatelską i z zapłatą udać się do willi, konkretnie do recepcji salonu urody.
Potem się to na mnie trochę zemściło, jak okazało się, że jednak dadzą mi się przejechać triumphem i musiałam drałować z powrotem po graty z bagażnika… Ale czego się nie robi dla Bonnevilla na wyłączność :D
Zważywszy na to, że – jaka by nie była – to jedyna tej rangi i zakresu impreza we Wrocławiu, to sądzę, że warto tam zajrzeć raz do roku. Mniej czy więcej ciekawostek – to dla takich oszołomów jak ja. Ale normalni ludzie mają przynajmniej przegląd nowości w jednym miejscu i mnóstwo okołomotocyklowych firm, usług i imprez, że wspomnę tu choćby o różnych sprytnych przyczepkach czy stojakach, systemach GPS do pilnowania sprzętu, samopodgrzewających się obiadkach (C-Borg Food), dużym wyborze ciuchów, kasków i innych fidrygałków, tradycyjnym stoisku z modelikami (TrackerArt) czy o możliwości podjęcia turystycznej mapy motocyklowej po dolnośląskich zamkach albo pogadania z panami władzami i obejrzenia, czym się bujają w trakcie stróżowania prawa. Słowem – jest co robić i co oglądać przez te 3-4 godziny lekko (albo jeszcze dłużej, jeśli spotkacie starych albo poznacie nowych znajomych), więc serio, nie pchajcie się na ten parking tuż koło Hali ;)
Dla kinomanów mam jeszcze 2 seanse filmowe z wybranymi (wyselekcjonowanymi!) relacjami – jedna jest po prostu pięknie zrealizowana (Motobandzie mało kto podskoczy ;) ), a drugiej się fajnie słucha – bo jest z perspektywy człowieka (choć z perspektywą na drogę, ha, taki myk ;) ), a nie, że tylko przegląd ujęć bez komentarza. Polecam ;)