Nie byłabym sobą, gdybym podczas zwykłego przejazdu z punktu A do B nie wymyśliła paru przystanków krajoznawczych. No nie poradzę, to silniejsze ode mnie. Inaczej mam zgagę na samopoczuciu i oplutą brodę przez rozpamiętywanie takich niewykorzystanych okazji.

A trasę do Warszawy zazwyczaj przychodziło mi pokonywać w niezwykle nastrojowych okolicznościach, tj. po ciemku, co ogólnie jest spoko, tylko słabo się wtedy zwiedza. I mogłam sobie potem najwyżej w internetach pooglądać, co ominęłam. Dlatego wyjazd na wesele znajomych zaplanowałam starannie, uwzględniając wczesnoporanny start i zapas czasowy na postoje. Z jednym i drugim wyszło jak wyszło, nie ma co drążyć :P

zrzut-ekranu-2016-12-20-o-00-03Przystanek pierwszy wypadł niedaleko, bo w Lesznie, gdzie chciałam przydybać żużlowca do kolekcji pomników motocyklowych.

Plan miasta i dość pokrętną trasę dojazdu, obczajoną na google maps, pobrałam i zapisałam w mojej niezawodnej nawigacji. Znaczy się w głowie ;) I chociaż najpierw zapomniałam, w którym mam to folderze, a potem zgubiłam karteluszek z notatkami, to na węch udało mi się bezbłędnie trafić do celu. Nadal mnie to zaskakuje :P

dsc_0008W Gostyniu, śmiesznym mieście-rondzie, gdzie droga krajowa jest rozdzielona na dwie jednokierunkowe i w tę jedzie się którędy inędy niż we w tę… W mieście, w którym ma siedzibę Muzeum panów Pedów, regularnych gości na Motoclassicu, posiadaczy wyjątkowych i nieraz unikalnych w Polsce aut…. W każdym razie, w owym Gostyniu – tym razem traktowanym również tranzytowo, do muzeum trzeba wybrać się osobno, a nie tak w przelocie… dobra, dość dygresji! :P – zaczęłam jechać za ciężarową lawetą, wiozącą jakiegoś niemieckiego ponuraka. Tak zakładałam, że niemieckiego, sądząc po kolorze.

dsc_0009Przez miasto musiałam grzecznie podążać za tym wehikułem, ale za Gostyniem też nie było okazji, żeby wyprzedzić. Już prawie zaczął mi się udzielać nastrój niechęci, przez ten „wyraz twarzy” mojego mimowolnego towarzysza podróży, bo spodziewałam się, że ciężarówka będzie jechać na trasie te swoje 80 km/h… Jakże się myliłam. Jak się rozbujał, to cisnął z tym ładunkiem 100 i więcej, aż nie było sensu wyprzedzać. Spędziłam więc w tym uroczym towarzystwie 20-parę kilometrów i wyprzedziłam w końcu z ciekawości, żeby zobaczyć, jak wygląda ten brzydal z innej strony. Okazało się, że nie jechał sam, przed nim upakowano jeszcze coś równie niedużego na gąsienicach. Może więc wyraz niezadowolenia był spowodowany tym, że on chciał „leżeć od ściany” :P

Gwoli ścisłości, oczywiście nie obserwowałam jego „wyrazu twarzy”, a wręcz przeciwnie ;) Dodatkowo, teraz już wiem, że wrażenie niemieckości było słuszne, gdyż był to Leichter Panzerspähwagen, chyba konkretnie Sd.Kfz.222, a może nawet bardziej konkretnie Gretchen, należąca do Bastionu Grolman z Wolsztyna/Poznania. Chyba że to zupełny przypadek i zbieg okoliczności, że przez ich rewir przejeżdżał drugi taki sam ;)

dsc_0010No dobra, ale gdzie te zamki i pałace – zapytacie… Jest i pałac. W miejscowości Góra. Wiecie której… Jednej z tych 24 Gór w Polsce ;) (Że o ponad 200 tak samo nazwanych „integralnych częściach miejscowości” nie wspomnę… Jak nie wierzycie, to sobie sprawdźcie tutaj).

Droga do niego prowadzi trochę w bok i pod górkę od głównej, a po minięciu bramy, dalej jedziemy między dwoma stawami przez park, by w końcu ujrzeć zupełnie ładny ów pałacyk. Dla jaśnie pana wybudowano go w stylu królowej Anny, a obecnie służy wychowankom domu dziecka. Najbliższa okolica sprawia przyjemne wrażenie, trawniki zadbane, park obkoszony, drób się pałęta. Jednak o ile pałac ma się jako tako nieźle, to położone za parkiem ceglane zabudowania już patrzą na księżą oborę. I to od dłuższego czasu – napotkani starsi mieszkańcy sami nie pamiętali, co się tam mogło mieścić.

Zrobiłam szybką rundkę dookoła i dalej w drogę, bo jeszcze dwa przystanki w planie.

jarocinZnów nie ujechałam daleko i postój w Jarocinie. Znajomy kiedyś spytał – słysząc, że do/z Warszawy obieram trasę tamtędy – czy widziałam tam pomnik glana. A ja nawet nie wiedziałam, że taki jest. Wytłumaczył mi mniej więcej, żeby szukać gdzieś w parku w okolicy McDonalda i raz nawet podjęłam próbę poszukiwań. Oczywiście w nocy. A glan czarny, więc mogłam nie zauważyć ;) Skończyło się to pobłądzeniem w uliczkach wokół Rynku i wydostaniem się niedaleko wylotówki, więc już kontynuowałam podróż. Tym razem jednak byłam za dnia. Szanse większe ;) Ale i tak mnie zmylił ten mak. Pojechałam tam najpierw. Odkryłam jedynie miły detal w postaci parkingu specjalnie dla motocykli, ale ani jednego glana w zasięgu wzroku. Nie było czasu na spacery, więc postanowiłam przejechać niespiesznie wzdłuż zieleńca, aż glana wpatrzę.

Ci, co wiedzą, gdzie stoi pomnik, pewnie zdążyli już popukać się w czoło. No, przyznaję, nie popisałam się – i to wielokrotnie – jakąś szczególną bystrością. Glan stoi bowiem przy samym skrzyżowaniu, gdzie za każdym razem skręcałam. W tę i we w tę, tam i z powrotem, tyle razy… No ale skrzyżowanie jest, tak? To się patrzy, żeby płynnie przejechać, a nie stawać na środku i podziwiać architekturę :P Tyle mam na swoje usprawiedliwienie ;)

W Wielkopolsce spędziłam ogółem chyba połowę podróży. Drugi pałac – w Tarcach – jest zaraz za Jarocinem… Wypatrzyłam go poprzednim razem, gdy nocą był cały oświetlony. Za dnia prezentował się wcale nie gorzej. Wieżyczki skradły moje serce, a zadbany park sprawiał, że całość wyglądała bajkowo. Miły personel, mimo że miał zbliżające się wesele na głowie, pozwolił się rozejrzeć, więc ochoczo skorzystałam – a jest na co popatrzeć. W czym by się nie gustowało, to takie wnętrza zawsze robią duże wrażenie. Tak samo jak od zewnątrz, tak i w środku moim faworytem były małe okrągłe saloniki w wieżach ;) Z okna jednego z nich widziałam odpoczywającą w cieniu sierrę – można się rozmarzyć, że patrzy się na swoją limuzynę przed swoim pałacem :P

Park, zasadniczo, składa się z części cywilizowanej i dzikiej. A więc najpierw możemy odbyć kulturalny spacerek wokół przyjemnego stawu z wysepką, by potem zagłębić się w leśną knieję. Kieruje nas tam drogowskaz „na figurkę i źródełko”. Figura Matki Boskiej z Lourdes znalazła się tu za sprawą małżonki przedostatniego (przedwojennego) właściciela dóbr. Chorowita ta niewiasta pielgrzymowała sobie tu i tam, z nadzieją na ozdrowienie i taką se matkęboskę postawić w lesie zapragnęła. Czy jej to pomogło, nie wiadomo. U stóp pagórka z kapliczką wybija źródełko, ponoć cudowne. Przemycie oczu ma uzdrawiać wzrok. Mi przyniosło upragnioną ochłodę, też nie narzekam ;) Spacer ponadto przyniósł mi kleszcza na gapę, mimo że panicznie osłaniałam się jak mogłam. Na szczęście poczułam go na karku w trakcie jego wędrówki i pozbyłam się wstrętnego pasażera :/ Co nie zmienia faktu, że wrażenia z wizyty w Tarcach mam jak najprzyjemniejsze.

W tej części bardziej z tego wyszła podróż szlakiem pomników i pałaców, ale obiecuję, w następnej będzie najprawdziwszy zamek – i to nie warszawski ;)

3 thoughts on “wycieczka: Na wesele szlakiem zamków i pałaców #1

  1. Świetna sprawa tak sobie zaprogramować wyjazd, by mieć jakieś atrakcje poboczne – większość ludzi pojechałaby na te wesele i nic więcej by ich nie obchodziło ;) Pałace obłędne, tereny wokół nich również. Cieszy, że ktoś o to dba i nie niszczeją jak niestety wiele takich obiektów w Polsce. Ponurak made my day :D Jakieś połączenie gada i małpy widzę w jego fizys, ale to w końcu niemiecka myśl techniczna ;) Bucior też niczego sobie, nic tylko walnąć coś w stylu Châteaux de Yabeaulle w jego cieniu ;)

    1. Ha, wiadoma sprawa, że warto coś obejrzeć po drodze, ale dobrze też jest właściwie obliczyć, ile czasu na to potrzeba, bo w tym przypadku mogłoby się skończyć przydrożnym noclegiem, choć nie pod namiotem niestety ;) Przed całkowitym zapomnieniem krajoznawczym uratowała mnie tylko ta wieczorna impreza i zobowiązanie, że się na niej pojawię.
      Bardzo celna analiza miny Gretchen, muszę przyznać – jak teraz patrzę, to wypisz wymaluj gadzia małpa, wcześniej miałam tylko jakieś niejasne odczucia co do pochodzenia jej domniemanych przodków ;) Zaś twórcy glana chyba przewidzieli taką okoliczność i dlatego postawili go tak bardzo na widoku, że bardziej się nie da. Ale na moim przykładzie widać, że najciemniej pod latarnią – może więc i amatorów patykiem pisanego też by się dało przeoczyć? ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *