Mówią, że posiadanie forda to ciąg nieustających zgryzot, męki i masochistycznej walki z „rudą szmatą” (że zacytuję znany internetowy autorytet ;) ). Racja zaś jest jak wiadomo co – każdy ma własną. Dlatego nie o niezaprzeczalnych zaletach marki chcę tu teraz przekonywać ;) Chcę opowiedzieć o tym, że jednak fordziarstwo daje czasem zaskakujące profity…
Do Portu Miejskiego we Wrocławiu trafiłam po raz pierwszy w poszukiwaniu firmy o wiele mówiącej nazwie „Części Ford”. Zanim do niej dojechałam, od momentu przekroczenia bram zdążyłam dwanaście razy okręcić głowę wokół własnej osi. Taka miejscówka i na legalu można wjechać! Marzenie. Stare ceglane magazyny z wieżyczkami i ozdobnikami (a nie te dzisiejsze gówniane blaszaki projektowane z zerową finezją), majestatyczne silosy i spichlerze. Pordzewiałe barki, pociągi, żurawie, truchła transitów. Żwirownia oraz skup makulatury, złomu i metali kolorowych. Samo umiejscowienie sklepu: w piwnicach jednego z magazynów – trzeba pokonać kręcone schody w dół, by znaleźć się w ciasno zapełnionym metalowymi regałami długim pomieszczeniu. No plener iście filmowy ;)
I ten mały budyneczek obok z tajemniczą nazwą „Stacja bunkrowa” na… dystrybutorach paliwa. Dwóch. Jakby czynnych. Nie wiedziałam wtedy, do czego odnosi się ta nazwa (a wcale nie do bunkrów :P), ale z miejsca mi się spodobała ;) Długo za mną chodziło, żeby tam wrócić z którymś pojazdem na zdjęcia (a im bardziej nieadekwatnym do widocznego na pompach oznaczenia ON, tym lepiej ;) ) i udało się dopiero po paru latach. Zawsze w tym Wrocławiu są inne rzeczy do załatwienia albo pogoda nie sprzyja. Tym razem też nie sprzyjała, ale w obliczu nadmiaru wolnego czasu związanego z niewiadomej długości oczekiwaniem na pasażerów, postanowiłam udać się do portu tak-o, zrobić kilka roboczych fotek, do powtórzenia kiedyś tam, jak będzie ładniej.
Sobota, niewiele po południu, więc szlaban otwarty, wjeżdżam. Turlam się powoli do „mojej” stacji… i nagle sfotografowanie na jej tle brudnej sierry z zimowymi kołami schodzi na dalszy plan. Dostrzegam bowiem tuż przy nabrzeżu intrygujący bolid.
Wydaje się być przejawem sztuki nowoczesnej. W środku jakaś przestrzeń na ewentualnego „kierowcę” może i by się znalazła, ale nie widać ani siedzenia, ani żadnego układu przeniesienia napędu. Zakładam więc, że rzeźba ;) Ale czyż nie cudowna? Z tymi kołami od jawy, z każdym „oczkiem” innym…
Ostatkiem baterii (zapasowej oczywiście wyjątkowo nie miałam ze sobą…) zdołałam uwiecznić ten wspaniały pojazd i okolice. Po więcej zdjęć z całego terenu portu zalecam jednak udać się tutaj. Po kawałek historii natomiast – tutaj.
A najbliższa portowa okolica prezentuje się tak:
Znowu świetnie, znowu klimatycznie, podoba mi się :) Wybieram się tam od dłuższego czasu, może kiedyś w końcu… Gratuluję i pozdrawiam :)
Dziękuję :)
To jedno z tych miejsc, które się zawsze odkłada na potem, bo „nie ucieknie”… Ja bym je jeszcze chętnie zobaczyła z poziomu kajaka ;)
Ale czad! Nie miałam pojęcia, że jest takie miejsce we Wrocławiu. Zapisuję na listę do odwiedzenia, przy najbliższej okazji :)
Chyba jeszcze dość spora część Wrocławia tak wygląda. A przynajmniej z tym mi się głównie kojarzy – ulice brukowe z asfaltowymi łatami, stare kamienice przeplatane jakimiś pofabrycznymi zagłębiami, w których gnieżdżą się wszelkiej maści warsztaty, sporo terenów kolejowych… Jak mieszkałam przymusowo na Podkarpaciu, to tęsknota mi d. ściskała, ale teraz to tak naprawdę trochę bym się bała tu mieszkać :P
Mieszkałam we Wrocławiu jakieś pół roku, dosyć często tam bywałam odwiedzać znajomych, ale nigdy mnie nie interesowało zwiedzanie zakamarków, poza okolicami rynku, Ostrowem Tumskim i oczywistościami typu ogród japoński :P. Czas to zmienić, dzięki za inspirację :).
Jedna z tych nic nie zapowiadających wycieczek, kiedy odkrywa się coś ciekawego. Bardzo przyjemna sprawa :)
Ano :D To jedna z przyczyn, dla których człowieka ciągnie w drogę ;)