Jak ten czas leci, przekonałam się w ostatnią sobotę, gdy w końcu zmotywowałam się, żeby znaleźć sławne przemkowskie wrzosowiska. A wszystko przez to, że było Święto Miodu i Wina, gdzie w ramach atrakcji pobocznych jest m.in. zlot motocyklowy oraz rajd rowerowy przez las i owe wrzosy właśnie, więc wydawało mi się, że w tym terminie powinny się fioletowić na całego. No, a że w internetach zdjęcia kwitnących krzaczków pojawiały się już w sierpniu, to inna para kaloszy. Jakoś nie zastanawiałam się, ile czasu to kwitnie, chyba dość długo, a cały wrzesień na pewno…
A tu okazało się, że już prawie przekwitły! Ledwo zdążyłam. Dobrze, że był ten jarmark miodowy, inaczej to bym tam dotarła w listopadzie, pewnie równie zdziwiona, czemu już po wrzosach :P A propos miodów… W tym roku zaszalałam (zresztą trochę staniały podobno) i wzięłam obowiązkowo wrzosowy, równie obowiązkowo nawłociowy (rok temu go kupiłam, bo nigdy o takim nie słyszałam, a tym razem sprzedawca mnie oświecił, że to trzeci pod względem zdrowotności, po wrzosowym i spadziowym iglastym. Ma się tego nosa ;) ), do tego jeszcze jeden z terenów leśnych, dwa słoiczki dla dziadków, małą buteleczkę pitnego… No, ale raz w roku jest takie święto.
Wydawszy wszystkie pieniądze, udałam się na poszukiwania stoiska lokalno-turystycznego, żeby pobrać mapę okolicy… ale akurat im wszystkie wyszły :( Jednakże pani zaprowadziła mnie do tutejszego leśniczego i ten mi słownie objaśnił, gdzie, jak i którędy na wrzosy. Teoretycznie – od wskazanego punktu cały czas prosto ;)
Zostawiłam Chrupka na obrzeżach lasu, zdjęłam z paki analogowy biały bolid, wskoczyłam nań i do przodu ;) I jadę, i jadę, i jadę, i jadę… Słońce coraz niżej, wrzosów nie widać, ale nr drogi przynajmniej dobry. Więc cisnę przed siebie.
Najpierw nieśmiało zaczęły się pojawiać kępy między drzewami, coraz większe, coraz rozleglejsze, ale mi chodziło o te najsławniejsze, na wydmach, po horyzont. Na którymś z kolei skrzyżowaniu zrobiłam postój na picie i trochę fotek, bo może tych wydm wcale nie znajdę, wrzosy ominę i wyląduję gdzieś w Gromadce po drugiej stronie borów. To chociaż teraz zrobię kilka zdjęć, póki jest cokolwiek.
Skrzyżowanie okazało się tym, o którym wspominał leśniczy – dróg pożarowych nr 15 i 25. Więc miejsce prawie docelowe, ale gdzie te oszałamiające wrzosowiska? Patrzę przed siebie – las. W poprzek, z jednej strony – jakby jaśniej, puściej, to stwierdziłam, że tam pojadę, kawałeczek tylko, może będą jakieś piachy.
I tak jadąc, nie zdążyłam się jeszcze dobrze rozpędzić, aż tu nagle widzę wielkie pole wrzosu. I wieżę widokową ambonę myśliwską. Uznałam, że tu obiorę bazę do zdjęć, bo jak będę się zapuszczać dalej, to słońce całkiem zajdzie i niczego nie będzie. Od tego momentu nastąpiło wdrapywanie się, usiłowanie nie spadnięcia z chwiejnej drabiny (pewnie jest jakiś zakaz łażenia po ambonach, jak znam życie), kluczenie przez wrzosy, żeby nie zadeptać, stwierdzenie, że to bez sensu i poszukiwanie lepszego miejsca po drugiej stronie drogi, w piaszczystym rowie, tarzanie się, kucanie i kombinacje alpejskie, żeby osiągnąć jakiś minimalnie przyzwoity efekt na zdjęciach. Ile z tego wyszło, sami oceńcie ;)
W trakcie wycieczek do lasu jestem momentami panicznie spietrana. Najbardziej tym, że spotkam ludzi, a w drugiej kolejności tym, że spotkam jakiegoś zwierza. Zwłaszcza, że w czasie jazdy „w tę” uparcie mi się nuciło dzik jest dziki, dzik jest zły :P Bardzo lubiłam w dzieciństwie kasetę z przebojami z pana Kleksa ;) Z kolei, jadąc „we w tę”, miałam w głowie jestem z miasta Elektrycznych Gitar… Ja nie wiem, skąd mi się te melodie przypałętują :D Ale do zwierzyny wracając – gdy tak w skupieniu czołgałam się na poziomie wrzosowych krzaczków, żeby złapać ostrość (z różnym skutkiem) na jakimś kwiatku albo pajęczynce, usłyszałam nagle dość wyraźny, narastający… świst? Łopot? Odgłos skrzydeł – sporych – ewidentnie. Struchlałam. A to wracały kruki. Wcześniej w przeciwnym kierunku leciał jeden. Było tak niesamowicie cicho, że wydawało się, że lecą bardzo nisko. A poza tym ani nie kraknęły, więc z zaskoczenia wrażenie jeszcze większe. Wrażenie jakby leciały co najmniej Wielkie Orły Manwëgo :P
Z pozostałych stworzeń (które ja dojrzałam, a nie które dojrzały mnie, same będąc niewidocznymi), ze zdumieniem obserwowałam niezbyt płochliwe ważki (chyba jakieś żagnice). Na takiej pustyni? Zawsze je widywałam nad wodą, ale tam – te takie pałąkowate. Może są i jakieś bardziej leśne. Albo w pobliżu jednak było oczko wodne.
Oderwałam się od tych przyziemnych zajęć dopiero, gdy słońce przestało mi oświetlać plan. O dziwo, droga powrotna dłużyła się, choć zazwyczaj zlatuje szybciej, bo odległość jest już znana… Żeby więc nie przedłużać jej jeszcze bardziej, fotki po drodze cykałam już nie zatrzymując się ;)
Mój stary, miejski rowerek średnio nadaje się na takie kamieniste szutry, ale przecież nie wydam teraz pieniędzy na coś bez silnika :P Zresztą takie okazjonalne wypady raz czy dwa razy do roku idzie przeżyć. Tym niemniej, z ogromną ulgą powitałam widok biało-zielonego szlabanu, a z jeszcze większą – zaparkowanego nieopodal furgonu ;)
Teraz (pół)poważnie zastanawiam się nad opcją elektrycznego skutera – podobno takie wynalazki mogą jeździć po lesie :P
Światło jest cudne na tych zdjęciach, oddaje babie lato najbardziej jak można. Ogólnie masz tę niecodzienną umiejętność fotografowania lasu w taki sposób, że ten las nie jest nudny. Zazdraszczam.
A nie zawsze tak było ;) To są godziny spędzone na podpatrywaniu lepszych i usiłowanie naśladowania potem, nie tak, że sama z siebie jestem taka mądra :P Ale już nie mów, też masz oko do widoków – to trzeba lubić po prostu, potem widać tę przyjemność na obrazkach ;)
Kolejny świetny wpis, rzeczywiście światło zapamiętałaś pięknie, gratuluję :) Na te wrzosowiska to się wybieram już lat tyle, że liczyć przestałam bo to już wstyd po prostu ;) Zazdroszczę i pozdrawiam :)
Ja tych właściwych też w sumie nie znalazłam, więc… Masz rower? ;) Bo ja mam wóz do transportu rowerów :D
No niestety, aktualnie jestem w posiadaniu jedynie auta, kiedyś… dawno temu to się śmigało jednośladem, teraz człowiek musi szybciej bo tego czasu ciągle brakuje ;) Wiem właśnie, że dość trudno je namierzyć, trzeba by było wspomóc się jakąś wiarygodną mapą i nawigacją i może wówczas… ;)
Ach, te nasze lasy. Genialnie tak sobie pooglądać takie fotki tą deszczową porą. Czyli można z przyjemnością podróżować czymś bez silnika? (okej, udaje że nie pamiętam akcji z nuceniem hitu Czerwonych Gitar ;)) Miałaś mega pogodę na taką wycieczkę i wykorzystałaś to :) Ta konstrukcja Koła Łowieckiego „Leśnik” nie wyglądała zbyt stabilnie, ale ryzyko opłaciło się, jak widać :) Przygoda z krukami też zacna, choć czasem faktycznie te ciekawe ptaki potrafią napędzić stracha – Adam Wajrak porównał trzepot kruczych skrzydeł do czegoś demonicznego, tzn. sam odgłos jest taki ;) Naprawdę relaksujący wpis i foto dokumentacja, i chętnie zobaczyłbym bardziej zaawansowaną jesień w formie czegoś takiego. Pozdrowienia! :)
Dobre porównanie tego odgłosu skrzydeł – coś w tym jest, nie bez powodu się wystraszyłam :P Ambony zawsze wyglądają chwiejnie, ale skoro myśliwi – często osobnicy słusznych gabarytów – tam włażą, to uznaję, że nie ma się czego bać :D Dzięki za dobre słowo! Bardziej zaawansowanej złotej jesieni było teraz tyle co na lekarstwo, głównie zimno i deszczowo. Taką ładniejszą mam w tym wpisie (sprzed 2 lat?! kiedy to zleciało…): http://www.byledoprzodu.pl/2014/11/wycieczka-listopadowa/