Wzdłuż Bobru… Taki był zamysł. I w zasadzie realizacja nawet się tego trzymała. Tylko zakres się trochę rozszerzył, bo oczywiście błądzonko, skróty i omijanie głównych dróg ;)

Ogólnie, chodziło mi tylko o miejscówkę w Gorzupi, zwaną Doliną Dwóch Stawów, gdzie w najbliższy weekend odbędzie się Retro biwak z LRK. Jako że termin mam zajęty, to przynajmniej chciałam skorzystać z pomysłu i rozejrzeć się tam krajoznawczo tydzień wcześniej. Po bliższym rozpoznaniu satelitarnym na mapie, okazało się jednak, że to jakaś, nie przymierzając, kopalnia piachu – a limit takich przepraw już wyczerpałam w tym sezonie ;) Pogłębione rozpoznanie w wyszukiwarce wypluło jednak inną ciekawostkę, że w wiosce jest ponadto ładny, drewniany (!) most, który wystąpił w Czterech pancernych (!!). No to pomysł na trasę jest, jakiś pośredni cel również – można jechać.

No a wyszło jak widać… Za Kożuchowem jeszcze się powstrzymywałam, żeby nie stawać przy każdym ładniejszym widoczku, ale dojechawszy w okolice Nowobobrogrodu (nie rozumiem, po co im dwuczłonowa nazwa, jak mogliby mieć taką skondensowaną ;) ), stwierdziłam, że jestem na początku trasy właściwej, to mogę zacząć się „rozglądać”.

Zanim jednak wpakowałam się całkowicie nie tam, gdzie plan zakładał, nie wytrzymałam i na widok kościoła w Niwiskach stanęłam na chwilę.

Swoją urodę zawdzięcza efektownemu budulcowi, na który składa się prosty, polny kamień (czasami zdarza się też łamany) oraz ruda darniowa. Widziałam już kilka takich ślicznych, nie zawsze sakralnych, budowli tego typu w okolicy, ale nie wiedziałam, że to jakiś lokalny wyrób. A się okazuje, że koło Zielonej Góry jest tego szczególnie dużo :D

Nieco więcej o budowli można poczytać w tym artykule. Wprawdzie autor zastanawia się nad zagadką trwałości i powodem wykorzystania takich, a nie innych materiałów, jakby to była jedna z tajemnic XX wieku, a wystarczy udać się do tekstu z Wiedzy i Życia, żeby wszystko stało się jasne. Cudowne właściwości wentylacyjne rudy darniowej. To chyba wszystko tłumaczy w kontekście nieogrzewanej, kamiennej budowli i ewentualnych profitów z takiego rozwiązania. Jak dla mnie przynajmniej, bo wiem, co znaczy walka z wilgocią na ścianach… Ale z jakich jeszcze innych pobudek by nie wybrali tego budulca (dostępność choćby?), to trzeba przyznać, że cieszy oko niezmiernie.

Dalszy luźny plan zakładał lekkie zboczenie, by ominąć parę kilometrów krajówki. Nie żeby mi była jakoś szczególnie wstrętna, ale jak da się pojechać nie najkrótszą drogą, to czemu by nie? ;) Niestety, początek był mocno zniechęcający (słaaby asfalt powybrzuszany korzeniami), potem trafił się kawalątek nowego dywanika, ale po dojechaniu do rozjazdu stanęłam przed widmem tłuczenia się po kostce. No to w prawo czy w lewo? Gdzie będzie jej mniej? Obstawiłam kierunek przeciwny do najkrótszej drogi do Nowogrodu i obstawiłam źle. Kostki było w cholerę więcej, a żeby się nie oddalać za bardzo, wymyśliłam przeprawić się parę wiosek dalej jakimś mostem (jakiś most? W takim miejscu? Może go nie ma, może jest prom? Sprawa wydała się intrygująca…;) ) i wjechać do miasta z drugiego brzegu Bobru. Stwierdziłam, że jak już tam będę (potencjalna opcja nr 3 na mapce), to mogę rzucić okiem na fabrykę amunicji w Krzystkowicach. Tak dosłownie jednym okiem i na jednej nodze, bo miejsce potrafi zająć cały dzień albo i więcej (jak widać w cudnej relacji Wioletty: część 1 i część 2).

Najpierw jednak dojechałam do Łagody i faktycznie był tam most :D

Wprawdzie drewniano-stalowy, ale i tak superfajny ;) Głównie z racji nadbobrzańskich widoczków (były nawet krowy, ale się nie załapały na fotkę).

Ucieszona tak pomyślnym obrotem spraw, ochoczo ruszyłam dalej, a tam zonk. Za wsią kanał, a mostek nad nim (może 10-, parunastometrowy)… nieczynny. Grozi zawaleniem. Póki co, zawalony tylko kupami piachu na obu końcach. Pieszy się przeciśnie (patrząc po licznych śladach), ale nie ja z moim antytalentem terenowym. Już się widziałam z hondą na dnie tej strugi :P Nie w smak było mi to bardzo, więc pojechałam kawałek wzdłuż kanału po tej stronie, licząc na inną przeprawę, ale spotkałam tylko szlaban i zakaz jechania dalej. No co zrobisz… Nic nie zrobisz. Zawróciłam i pojechałam trzecią możliwą drogą, w myśl zasady: golf się nie cofa. Golfa już nie mam jakiś czas, ale zasada została ;)

Jechałam i jechałam, deszczowa chmura, przed którą wcześniej z powodzeniem uciekłam, zbliżała się coraz bardziej, ja w środku lasu, oddalam się od celu… Nie, no cudownie… Po 6 km las się wreszcie skończył (asfalt na szczęście nie, chociaż miewałam wątpliwości). Ujechałam jeszcze parę obrotów kół i hamowanie awaryjne. Dość łagodne ;) Równie niegwałtownie, a jednak sprawnie, usiłowałam wyjąć aparat. Co było tego powodem? Kątem oka dojrzałam grzebiącą w polu parę kruków. A dalej za nimi… Żurawie! Też tylko dwa, ale to i tak dla mnie niecodzienny widok.

DSC_0013

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jakieś głupie gołębie, które się wystraszyły tego, że się zatrzymałam, a ich poderwanie się spłoszyło mi żurawie. Zaś kruki jak to kruki – miały wyjebongo i dziobały sobie dalej niewzruszenie, co tam znalazły ;)

Ostatecznie dojechałam do niejakich Bobrowic, gdzie dopiero mogłam wrócić na właściwą stronę mocy i Bobru, i taką już przyzwoitszą drogą cofnąć się do tej wioski z kostką – nieuniknionej.

DSC_0028

Tam też dopadł mnie deszcz. Nienawidzę moknąć, a co za tym idzie, nie jeżdżę w deszczu, a jak już muszę, to się wlokę, bo się boję szybciej :P Zrezygnowana dowlokłam się więc do tego nieszczęsnego Bogaczowa, pełna najgorszych przeczuć co do jechania po mokrej już tym razem kostce, ale ostatecznie nie wyszło tak źle. Deszczu było tyle, co kot napłakał, nawet szczególnie nie zmokłam, a od połowy wsi dalsza droga okazała się już przeschnięta. Dzięki ci, losie ;)

Przejechałam na przestrzał przez jakąś chyba peryferyjną część Nowogrodu, bo ledwie się zaczął, już mijałam tabliczkę, że koniec miejscowości. Nie spodziewałam się metropolii, ale to mnie zaskoczyło. Uznałam, że nie ma zatem co kombinować, jadę do celu wreszcie. Bez zbaczania.

Byłam twarda i mimo wielu zachęcających drogowskazów w bok, dotarłam bez odbijania prosto do Gorzupi… tylko z jednym małym przystankiem tuż przed. Przy ładnej kałuży :P Znaczy się – ładnej, jak honda nad nią stała :D

DSC_0031

U celu wypadł najpierw postój na śniadanie – z tej przyczyny, że obok funkcjonującego sklepu można obejrzeć dość ciekawe malowidło na poprzednim przybytku:

Wspaniałe :D Równie mocno ucieszył mnie fakt, że w sklepie za bułkę i soczek można było zapłacić kartą, choć nic tego nie zapowiadało – asortyment minimalny, czas zatrzymał się -dziesiąt lat temu.

No i wreszcie gwóźdź programu – filmowy most. Ułatwię Wam i podam namiary na właściwy fragment, żebyście nie szukali tyle, co ja ;) Przewińcie do 21:13.

Też nie całkiem drewniany, ale nawet jeszcze bardziej malowniczy, dzięki tym specyficznym „lodołamaczom”. Aż nasuwa się pytanie – ile jeszcze takich mostków jest na Bobrze?… Można by sprawdzić… :>

DSC_0053

Już samo pokonanie go dostarczało rozmaitych emocji – bo to konstrukcja z tych, co to każda decha podskakuje po przejechaniu po niej… Ale odważyłam się przejechać jeszcze raz, z powrotem ;)

DSC_0070

Za Gorzupią nie dane mi było ujechać daleko, bo już w następnej wiosce zaskoczył mnie epicki widok sklepu… z ułanami. WHAT?:P I kolejna, jeszcze lepsza kałuża do ujęcia hondki :P

DSC_0074

Jeszcze gdy kwitłam na moście, główną drogą przemknęli, nie rozglądając się, dwaj „harlejowcy”, ewidentnie w trakcie „wyprawy”. Trochę mi się ich zrobiło żal, że nie zauważyli tak wspaniałej (wg moich kryteriów ;) ) atrakcji. Przy ułanach pewnie też nie stanęli. Minęłam ich potem, jak robili przerwę na fajka gdzieś na udeptanym poboczu w lesie. W środku NICZEGO. No i co im po tej jeździe? Co oni zobaczą poza własnymi zegarami i widokiem w lusterkach? Chyba że chodziło im tylko o tę fajną trasę. Bo na odcinku od tego prawie Krosna Odrz. do Żagania jest naprawdę super.

DSC_0035

Ja z kolei do Żagania dotarłam już nieco zmęczona ciągłymi postojami ;) Nawet przez chwilę wydawało mi się, że ominę go, a na zwiedzanie przyjadę innym razem. Chwila słabości :P Krakowskim targiem, ustaliłam sama ze sobą, że wjadę tylko na chwilę, przeturlam się wzdłuż bez zatrzymywania się – i do domu. Zjechałam z obwodnicy koło jednostki i po minięciu mniej reprezentacyjnej części miasta, do centrum dojechałam od strony…

DSC_0076

…najlepszego ronda, jakie w życiu spotkałam :D

Na początku zbaraniałam na widok takiego znaku. Dojechałam z ciekawości do tego zadziwiającego elementu infrastruktury i… przejechałam je z pięć razy, zanim się nacieszyłam :D Rondo do gymkhany normalnie :P Coś pięknego. A imię jego…

I psa! :P
I psa! :P
Widok z jednego krańca.
Widok z jednego krańca.

Mimo chęci jeżdżenia w kółko do wieczora, zmyłam się w stronę centrum, zanim ktoś uznałby za stosowne wezwać policję do tego wariata, co jeździ od pół godziny po rondzie… Może zgubił drogę?:P

Kręcąc się dalej, trafiłam chyba nie na rynek, ale jakiś placyk, i stojący przy nim cudny pomnik.

DSC_0083

A co krok, to lepiej – na drugim krańcu placyku spotkałam Wojtka, kaprala i artylerzystę.

DSC_0087

Objechałam jeszcze na szybko kilka uroczych uliczek, obejrzałam w przelocie fascynującą elewację Pałacu Książęcego z tymi wszystkimi twarzami (197 maszkaronów) i jedno jest pewne – jeszcze tu wrócę! Nie daje mi spokoju, dawno nie widziałam tak ładnego miasteczka. Należy mu się zwiedzanie na spokojnie.

2 thoughts on “wycieczka: Wzdłuż Bobru

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *