W tę i we w tę. Ale nie jak w „Hobbicie”. Żadnej epickiej wyprawy. Wycieczka grupowa, marne kilkanaście zdjęć, 3 przystanki na krzyż… Ale jak samemu nie wolno tak daleko, to trzeba korzystać z okazji i jechać z całą bandą. Na szczęście niedużą, więc tym razem wyjątkowo jechało mi się nieźle. W przeciwieństwie do wyjazdu do Zbąszynia, którego nawet nie opisywałam, bo i nie było czego – pojechali, zjedli obiad, wrócili. Miałam 3 zdjęcia. Zaparkowanych motocykli koło obiadowni. Ale z kolei tym razem prowadziłam, a to prawie jakbym w pojedynkę jechała ;) Jak mam jechać za kimś, to zasypiam, obojętne czy w samochodzie, czy na motocyklu.

Wojcieszów, Górny konkretnie. Cel wymyśliła koleżanka, bo gdzieś zobaczyła, że jest tam dosyć ładny pałac, choć zrujnowany. Właściwie to pałaców jest tam z 5, ale ten najładniejszy. Tyle że zagrodzony, prywatny, z wielkim ogierem hasającym za płotem. Koń stróżujący najwyraźniej ;)

Zrzut ekranu 2016-07-03 o 23.15.10

Droga do Złotoryi nudna jak flaki, ale przynajmniej od za-autostradą góry widać – to zawsze cieszy. Za Złotą droga ciekawsza, ale ileż jej tam, 20 km i cel. Dojechali żeśmy do tej wsi, co to nawet okazała się być miastem, i się zaczęło. Jedziemy i jedziemy, cały czas domy, końca nie widać, pałacu też nie widać, punktu orientacyjnego takiego jak na mapie też nie ma… Domy się skończyły, ale zaczęła się ładna droga przez las z zakrętami i wogle, więc uznałam, że nikt płakał nie będzie, jak jeszcze kawałek nią pojedziemy, zanim zawrócimy ;) Przy jakimś zbiorniku wodnym przed Kaczorowem zarządziłam postój i wypytałam miejscowych rowerzystów co i jak. Z ich wskazówkami i lepszym widokiem, nadjeżdżając od drugiej strony, pałac w końcu znaleźliśmy.

DSC_0015

Pałac piękny, kiedyś na pewno jeszcze bardziej, piękna kuta brama… i wszystko w ruinie. Boli patrzeć. Część wycieczki odmówiła chodzenia, ja sobie poszłam wzdłuż płotu, zobaczyć przynajmniej coś z drugiej strony.

Ogród pewnie też niegdyś ładny, z murowaną sadzawką, ma konik gdzie biegać. Myśmy zobaczyli tyle co przez płot, ale wnętrza można obejrzeć tutaj.

Okolica śliczna. Naprzeciwko pałacu strasznie stroma góra, w pobliżu (wzdłuż całej miejscowości) strumyk. Jest potencjał krajoznawczy, ale cóż z tego, skoro trzeba było się zaraz zbierać. Bez zaglądania w boczne drogi, bez przystanków przy innych ciekawych budynkach, bez fotki z peerelowskim napisem ku czci porządku (na googlu jeszcze w starej wersji, a na zdjęciu po odnowieniu).

Ot, urok grupowych wyjazdów. Dodatkowo, ja mam w trakcie takiej jazdy cały czas galopadę myśli – a czy nie za wolno? Czy nie za szybko? A czy jakość nawierzchni odpowiednia, czy nikogo pupka nie zaboli? Czy to już powinnam robić przerwę na fajka dla palących, czy jeszcze nie tutaj? A jak tutaj, to czy to właściwe miejsce na postój? A jak bym chciała stanąć teraz, żeby zrobić fotkę, to za ile mogę stanąć znowu, żeby ludzi nie wkurwiać? A to lepiej w ogóle nie stanę, nie ma sensu… Ktoś z tyłu miga długimi, bo coś mi nie świeci/odpada czy że chce na cpn? A jak zostali z tyłu i ich nie widzę, to dlatego, że podziwiają widoki czy ktoś musi podłubać w nosie, czy coś się zepsuło? Zawracam, jadą, jednak podziwiali, a ja znowu jestem w środku grupy… Ka-tor-ga.

Popas w Złotoryi. Pierwszy jakikolwiek na trasie.
Popas w Złotoryi. Pierwszy jakikolwiek po drodze.

DSC_0039Jedno, co było dobre, to ładna trasa i przydzielony mi zygzak. To jest prawdziwie turystyczna fura! Hondka może i jest wszędołaz, może i wygodnie nią buszować po krzakach i piachach, ale ZZRem się jedzie jak… Się jedzie. Jedzie i nie martwi się, czym się jeszcze złapać, żeby nie zwiało powyżej 120. Jedzie się bez zmęczenia, bo patrz punkt pierwszy + bo jest wygodny, nawet na wyboistej drodze (nie wiem, na co tamci marudzili, jak przed Muchowem trafił się gorszy kawałek. Się unosi tyłek i jazda. A nie się wlecze i czeka aż wszystkie plomby powypadają). Co najważniejsze zaś, jedzie się nim ekonomicznie, bo ma zapas mocy i nie trzeba go kręcić nie wiadomo ile, żeby się w ogóle odpychał do przodu.

Próbowałam. Naprawdę próbowałam się przekonać do jazdy w grupie, nikt mi nie powie, że nie miałam dobrych chęci. Ale nie. No po prostu nie. To nie to. Pojechać i wrócić. Wow. Spalić benzynę. Nic nie zobaczyć.

To ja chyba wolę się sama gubić, ale mieć wrażeń, zdjęć i wspomnień po kokardę…

4 thoughts on “wycieczka: Do Wojcieszowa i z powrotem

  1. Raz jeden jedyny jechałem w grupie w której czułem się dobrze-w całe cztery motocykle. Cała wycieczka była nastawiona na maksimum zwiedzania. Przejechanie trzystukilometrowej trasy zajęło nam 3 dni. Nocowaliśmy na zamku w Świeciu. Ale to było dawno temu! :)

    1. Czasem właśnie słyszę legendy o ludziach, którzy trafili na kogoś, z kim mogli tak jechać, żeby stawać co chwilę, spontanicznie zmieniać trasę na zasadzie „o-fajna-droga-jedźmy-nią” itd. i wszyscy byli zadowoleni ;) Rzadko się zdarzają takie koniunkcje ;)

  2. Ja uwielbiam takie wycieczki motocyklowe, ale zawsze warto się dobrze zgadać czy będziemy zwiedzać czy zależy nam na sprawnej jeździe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *