Lubuskie to nietypowe województwo. Najbardziej zalesione, z dwiema stolicami… I z dwoma lubuskimi otwarciami sezonu. Pierwsze z nich zorganizował Lubuski Ruch Klasyków, a po miesiącu odbędzie się drugie – Klasyków ZG.
Pierwsza grupa spotyka się zazwyczaj w Żarach i planowałam się tam nawet pofatygować, ale traf chciał, że do organizacji otwarcia sezonu przyłączył się miłośnik starych fur z Nowej Soli i imprezę przeniesiono na teren jego firmy, związanej z ogrodnictwem. Zagwarantowało to miły dla oka, sielski entourage i piknikową atmosferę. No i rzut beretem od domu.
Emocje w drodze na miejsce gwarantowała natomiast mączno-piaszczysta nawierzchnia na ostatnim kawałku, dla dwukołowych średnio wygodna. Moja honda jakoś tam się przeturlała, ale kto się uparł jechać wielkim sportem, zamiast wszędobylskim suzuki, miał gorzej. A uprzedzałam ;)
Miło, że nas wpuszczono z naszymi youngtimerami i to nawet do motocyklowego kącika, choć impreza miała zamysł głównie samochodowo-peerelowy. Ale nie wyganiali nikogo, więc obecny był pełen przekrój pojazdów, co kto chce.
Trochę znajomych aut, jak widziana w Sulechowie alpine, która od zeszłego roku dorobiła się go-faster-stripesów, czy skoda garde, chyba jedyna w regionie, więc fajnie, że aktywna.
Uczestników zjechało się tak wielu, że nie pomieścili się wszyscy na placu widocznym na pierwszym zdjęciu. Niektórzy parkowali w „przedsionku”, a i tam często nie było już gdzie szpilki wtyknąć. Przyjrzyjmy się więc po kolei. Jako mistrzyni drugiego planu, widoczna jest powyżej pewna syrena. Nie taka pierwsza lepsza, bo wygrała konkurs piękności na niniejszym zlocie.
Pozostałe polskie produkty też miały swoich przedstawicieli. Niektóre w stanie zbliżonym do urody syrenki, inne nieco bardziej oddalone ;)
Wyroby zachodnie również w pełnej palecie – stare, młode, rzadkie, popularne – nic tylko skakać jak maupa od jednego do drugiego. Co też czyniłam z lubością ;)
Po zaparkowaniu w dalszej części zgromadzenia, pierwsze co, to od razu pogalopowaliśmy obmacywać wzrokowo i cmokać nad… escortem! Trochę bidulek, trochę pognieciony, ale i tak przecież rarytasik.
W trakcie dalszego buszowania trafiła się nawet fiesta. No co za uczta! ;) Ona również mocno potrzebująca remontu, oby wszystko z czasem. Rozbawił mnie patent na tylną półkę – potraktowaną dosłownie ;) U nas też była po przejściach, ale dało się jakoś polepić na szczęście.
W rzędzie, gdzie stacjonowały zabawki gospodarza, najbardziej urodziwy był chyba zielony maluch z zielonym wnętrzem.
Pozostałe auta tworzyły kompletny misz-masz – i fajnie. Podobnie jak przekrój wiekowy właścicieli – coraz częściej widuje się na zlotach nie tylko wieloletnich pasjonatów i ludzi, którzy zęby zjedli na motoryzacji, gdy nas jeszcze w planach nie było, ale przyjeżdżają zwykli starsi właściciele starych wozów, które albo mają od początku, albo kupili z sentymentu i sobie po prostu nimi jeżdżą na co dzień – ale ze świadomością, że to nie zwykłe graty, tylko coś, czym warto się chwalić i dbać o to.
No. To lećmy dalej z koksem, bo się ściemnia.
Zdjęcia to zdjęcia, ale lepiej całą atmosferę oddadzą ruchome obrazki, a tak się składa, że znalazłam całkiem zgrabny, podsumowujący film:
I to by było na tyle. Bardzo udany zlot. Nawet mimo tego, że teren wypakowany po brzegi, to wydawał się kameralny. Następnym razem muszę pamiętać o prowiancie, bo nie było co rzucić na ogólnodostępne palenisko z kratą (bo ciężko nazwać grillem coś tych gabarytów) i z burczącymi brzuchami musieliśmy się zwinąć dość wcześnie. Byle do następnego.