W tym roku krew się nie polała. Przynajmniej moja. Pani mnie kłuła, kłuła, ale się nie wkłuła i ostatecznie odesłała z kwitkiem. Za miesiąc mogę spróbować. Tak to jest, jak się człowiek przygotuje, o wszystko zadba, zje śniadanie, wypije dużo wody itd. W zeszłym roku byłam na czczo, nieogarnięta kompletnie, a wszystko poszło gładko i nawet nie zemdlałam ;) Tak samo, jak – nie wiedząc, czym to grozi – można przejechać całe Czechy (nie żeby był to jakiś powalający kilometraż ;) ) z wyjącym łożyskiem i nic się nie stanie, a innym razem wszystko się posprawdza, przyszykuje, a i tak coś pie*olnie… Albo przynajmniej paliwa zabraknie w drodze ;)
Ale do brzegu, wracajmy do tematu. Wszak to MotoKrew, więc były jeszcze motorki do obejrzenia.
Z grubej rury – wiem jak zacząć, nie? :P Koszmarek akurat wyjątkowo mi się spodobał, pewnie dzięki uwspółcześnionemu malowaniu i ogólnemu zadbaniu. Na normalnym, nieprzeterminowanym zdjęciu będzie lepiej widać:
W rocznikach i pojemnościach można było przebierać jak w ulęgałkach, co kto chce. Były nawet, hmm, powiedzmy – customy. A jakże.


Cruiserami jak zwykle obrodziło, przede wszystkim dlatego, że impreza organizowana była, tradycyjnie, przez naszych lokalnych gremiumowiczów. Nawet zaprosili szczęśliwców z fejsbukowej grupki motogłogowskiej na wieczorne afterparty do siebie, ale co się wydarzyło w domu klubowym, zostaje w domu klubowym, zwłaszcza jak było się tam jedną z nielicznych trzeźwych osób ;)
Całą imprezę osłodził mi dodatkowo jeden szczęśliwy traf – a raczej przydybanie właściciela i nakłonienie go, mam nadzieję, że bez użycia gróźb (nie wiem, przyszłam na gotowe, już po negocjacjach), aby przyzwolił na posadowienie mej osoby na zaparkowanego koło nas trampka.

Po pierwsze primo – jakie to niziutkie! Nie wiem, czemu moja wyobraźnia przyrównywała jego gabaryty do dużego wiadra mniej więcej. Po wtóre – jak wygodnie! Tu z kolei za mało sobie wyobrażałam ;) No po prostu – towarzysz podróży, pełną gębą. Lofciam :P

Zabytkowość była nawet dość godnie reprezentowana, chociaż mam wrażenie, że zarówno staruszków, jak i wszystkich ogółem przyjechało mniej niż rok temu. A szkoda, bo deszcz się zlitował i popadało dopiero na koniec.