Jadąc do Poznania w celach towarzysko-turystycznych tym razem, miałam zapisane (aż) dwa miejsca, które chciałam odwiedzić – Muzeum Bambrów i rezerwat archeologiczny Genius loci. No i od cholery lokali gastronomicznych ;) Poznań to jednak spora mieścina, więc podejrzewałam, że może być tam coś jeszcze, czego warto byłoby nie przeoczyć, ale zamiast przekopywać internety i oglądać wszystko zawczasu, wolałam zdać się na łut szczęścia.

Dobry los dopisał i w trakcie szwendania się się po starówce (bardzo, swoją drogą, przyjemnej do zwiedzania – jest na czym oko zawiesić*) trafiłyśmy na niecodzienny przybytek, czyli jak w tytule. Nazwa jest nieco myląca, bo nie obejrzycie tam eksponatów neolitycznych rogali ani nawet poznańskiego pieczywa, którym posilał się Marco Polo na stepach Azji. Tego wszak nie dane było nam dowiedzieć się od razu, bo trafiłyśmy tam po czasie otwarcia. Następnego dnia był to zatem obowiązkowy punkt programu, zwłaszcza że trzeba było skądś wziąć rogale świętomarcińskie, coby je zawieźć pod strzechy domostw w ramach suwenira, a żadne nie byłyby prawdziwsze niż z takiego miejsca.

(wyjątkowo, powyższe zdjęcia są niezmniejszone, więc dla szczegółów można sobie otworzyć je w dużym rozmiarze)

Ale następnego dnia pierwszy pokaz był za wcześnie (w porze śniadania), podczas drugiego kończyłyśmy oglądać – niedokończonego poprzedniego wieczoru z powodu zaśnięcia w połowie – Bonda, w kawiarni CK Zamek** (no co, kultura popularna to też kultura:P Nieistotne, że wszyscy inni przyszli tam, żeby stać w kolejce na jakąś superwykwintną wystawę malarstwa… ;) ), na trzeci spóźniłyśmy się minimalnie, bo nie szło nigdzie znaleźć miejsca do zaparkowania, a na czwarty nie spóźniłyśmy się prawie wcale, bo się wku*%^& i zaparkowałam już na płatnym strzeżonym tym razem. Był to zarazem ostatni możliwy pokaz, więc desperacja level milion.

I co się okazało? Że w sumie były jakieś akcenty muzealne. Nie dostaliśmy wprawdzie filcowych kapci do szurania, ale każdy został przystrojony w fartuch i co poniektórzy nawet kucharską czapkę (tak, ja też – nie, nie pokażę :P). Dalej – najpierw była prelekcja historyczno-etnograficzna, czyli po ludzku: jeden z panów rogalników (rogalarzy?) próbował nas przyuczyć gwary poznańskiej oraz opowiedział, gdzie się właściwie znajdujemy.

Było to o tyle zaskakujące, że kamienica jest naprawdę wyjątkowa. Bodajże tylko ta jedna i dwie sąsiadujące z nią przetrwały zniszczenia wojenne bez szwanku. Reszta tonęła w morzu ruin. Dzięki temu zachował się przepięknie zdobiony średniowieczny sufit, a także namalowane tuż pod nim wyobrażenia błogosławieństw (brakuje jednego). Odkryto to całkiem niedawno, w czasie remontu. Po pytaniu o datowanie tych części budynku, mieliśmy zgadywać, jak stara może być równie ozdobna posadzka. Trzymając się tendencji, mało kto obstawiał mniej niż 100 lat, ale okazało się, że to pułapka – podłoga jest świeża, paruletnia, ale wygląda bardzo historycznie dzięki niepowtarzalnej metodzie produkcji. Każdy kafel tworzony ręcznie, z wykorzystaniem epokowych barwników. W Malborku chyba im to przygotowali, jeśli dobrze pamiętam. Ostatnie ćwiczenie intelektualne dotyczyło otworów w ścianach. Koncepcje były różne, ale żadna trafna. A to po prostu pozostałości po rusztowaniach – kiedyś w ten sposób budowano, choć częściej spotyka się to w kościołach.

Nie był to koniec historycznych ciekawostek, czekał nas też seans filmowy dotyczący najważniejszych dla Poznania wydarzeń. Film animowany, a tak ładny, że gdybym nie siedziała, to bym siadła z wrażenia. Tak jak zresztą całą oprawę graficzną strony i wszelkich materiałów promocyjnych, tak i filmy mają śliczne. I jest to chyba jedyny znany mi dotąd przypadek, gdzie biedny, nadużywany Lobster pasuje idealnie. Dla przykładu inna produkcja:

Szybka lekcja godania po poznańsku i mogliśmy przejść do tego, na co wszyscy czekali – rogalowego pokazu. Nie będę zdradzać szczegółów – to najlepiej przeżyć osobiście ;) Zwłaszcza, że nie oddałabym wystarczająco wiernie całego przedstawienia, a przygotowane jest perfekcyjnie. Istny spektakl, pełen zwrotów akcji i trzymający w napięciu do końca. Dla podsycenia ciekawości kilka fotek:

Co więcej mogłabym dodać? Chyba tylko litanię dalszych zachwytów ;) Niepozorny szyld od strony rynku i niepozorne wejście na tyłach kamienicy, a u celu prawdziwy skarb. Trzeba tam wstąpić, nawet jeśli ktoś nie lubi rogali (tfu, co za herezja, nie ma takich ludzi :P).

 – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Przypisy:

*wybrane rzeczy do zawieszania oczu na starówce:

Tak, sierra też jest piękna ;p, ale głównie rozchodzi się o to cudowne sgraffito (trzy królestwa przyrody).
Tak, sierra też jest piękna ;p, ale głównie rozchodzi się o to cudowne sgraffito (trzy królestwa przyrody).

W pobliskim pobliżu, jak widać, jest też pomnik ułana, a w podziemiach niewidocznego, znajdującego się naprzeciwko, klasztoru można obejrzeć makiety dawnego Poznania.

Podobna jest też w Toruniu chyba?
Podobna jest też w Toruniu chyba?

Kaczko-gryf?
Kaczko-gryf?

Jest i Bamberka, ukryta w zaułkach.
Jest i Bamberka, ukryta w zaułkach.

A zaułki mają doprawdy urzekające nazwy.
A zaułki mają doprawdy urzekające nazwy ;)

Największe wrażenie robi oczywiście Ratusz, którego – w swym prostactwie – nie potrafię określić lepiej niż „jebitny” ;p No, jest duży i ładny, lepiej? ;)

** CK Zamek

Zamek cesarski wziął nas z zaskoczenia. Było chłodnawo, do otwarcia śniadaniowni (Ptasie Radio, przepiękne miejsce) jeszcze 20 minut, co tu robić, przecież nie siedzieć w aucie. No to przechadzka. Drepcząc z zadartymi głowami koło onieśmielającego budynku, postanowiłyśmy sprawdzić, czy da się wejść do środka i co tam jest (poza domniemanym ciepłym schronieniem). W swym ignoranctwie nie skojarzyłam nawet, że to TO Centrum Kultury Zamek może się tu mieścić. A właśnie nie dość, że się mieści, to jest czynne od świtu, a w środku… przypomina Pałac Kultury, tylko fajniejszy (no dobra, nie mają tych śmiesznych, odrzutowych wind). Najlepsze jest to, że jak na tak dystyngowany przybytek, jest on zaskakująco otwarty – wystawy są biletowane, ale wszędzie indziej można się plątać za friko. Mi jednak najbardziej przypadła do gustu nowa część z bajerancką antresolą, na której mieści się kawiarnia.

Druga w kolejności w moim rankingu znajdowała się przez zamkiem. Pomnik szyfrantów/kryptologów, tych od Enigmy.

2 thoughts on “pozwiedzane: Rogalowe Muzeum Poznania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *