O spotkaniu z Eleonorą von Schönaich-Carolath dowiedziałam się zupełnym przypadkiem i w ostatniej chwili, akurat w czasie, kiedy i tak klarował mi się plan odwiedzenia Pałacyku Myśliwskiego w Tarnowie Jeziernym (jako że go oczywiście równie uparcie, co niechcący, omijałam w trakcie wycieczek w tym kierunku). Dawało to dodatkowo sposobność obejrzenia budynku od środka, więc nie zastanawiałam się ani chwili. Rzuciłam sobotnią robotę w połowie (potem musiałam i tak wrócić i dokończyć, nie ma tak dobrze ;) ), upewniłam się, że mogę uprowadzić skoripo na tak daleką wyprawę (pierwotnie miałam je tylko wziąć do pracy, bo zawadzało pod domem) i pojechałam.
Pałacyk w pełni zasługuje na swoją nazwę, bo jest rzeczywiście mikroskopijny, a podstawę wystroju stanowią trofea myśliwskie. Dzięki temu spotkanie wyszło kameralnie i wręcz domowo, ale z zachowaniem odpowiednio podniosłej, historycznej atmosfery. Chyba nie byłoby lepszego ku temu miejsca.
Pani księżna okazała się zaskakująco normalną, przyjazną osobą ;) I nie mówcie, że co w tym dziwnego, bo zestawienie słów „księżna”, „von” i jeszcze do tego nazwisko o kilkusetletniej historii to nie w kij dmuchał :P Można poczuć dystans. Ale nie w tym przypadku.
Co najciekawsze, ona sama zdała sobie w pełni sprawę ze swojej spuścizny całkiem niedawno. Dopiero na studiach we Frankfurcie nad Odrą jeden z wykładowców, Polak, zauważył, że stamtąd ma już niedaleko do „rodzinnego” Siedliska. Dodatkowo, wykłady o polskiej historii zaszczepiły w niej zainteresowanie dziejami własnych przodków i terenów, które posiadali. Jak sama przyznała, wcześniej, jeszcze w czasach nastoletniego buntu, nie słuchała ze szczególnym zainteresowaniem opowieści swojego ojca, który działał m.in. w Związku Wypędzonych, i teraz, po latach żałuje, bo mógł jej opowiedzieć to, czego obecnie krok po kroku musi się sama żmudnie doszukiwać. Jednak zadanie ma o tyle ułatwione, że wśród polskich historyków i entuzjastów regionalnych jest sporo osób, które o historii Schönaichów wiedzą przypuszczalnie więcej, niż wszyscy żyjący potomkowie rodziny razem wzięci ;) A i wbrew jej początkowym obawom, tyczącym się pojawienia się tutaj znienacka kogoś z jej nazwiskiem, jest wszędzie gościnnie przyjmowana. Dla mnie ktoś taki jest niecodzienny, a co dopiero dla ludzi siedzących w dziejach regionu po uszy – żywa historia ;)
W efekcie owych poszukiwań i zainteresowań, doszła do wniosku, że powinna coś zdziałać dobrego dla swoich nowych-starych rodzinnych stron i z pomocą osób, które już tu na miejscu spotkała, powstał projekt „Moje? Twoje? Nasze!”, mający krzewić w młodzieży zainteresowanie czy choćby świadomość swojej historii, zwłaszcza lokalnej.
Bardzo ciekawa sprawa. Burzliwa historia tego regionu miała raczej przykre konsekwencje, ale dobrze jest widzieć takie współdziałanie zwykłych – a jednak niezwykłych przez to, co robią – ludzi.
Spotkanie zostało utrwalone, więc jak ktoś ciekaw, to można obejrzeć i posłuchać tutaj (rozmowa zaczyna się gdzieś od 6. minuty).
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Wracając do drugiego bohatera i celu wycieczki, to został wybrany na miejsce spotkania nie tylko z racji reprezentacyjności. Powstał bowiem z inicjatywy Jana von Schönaich, ówczesnego właściciela Siedliska. Wcześniej w tym miejscu istniał gródek piastowski, będący wówczas siedzibą kasztelanii tarnowskiej. Zniszczony prawdopodobnie przez husytów, doczekał się w 1624 r. odbudowy w obecnej formie właśnie dzięki wymienionemu panu. Był od tego czasu wprawdzie wielokrotnie przebudowywany i remontowany, więc na pewno nie jest to ten sam budynek, co w XVII w., ale który zabytek istnieje w swojej pierwotnej formie?
Obecnie znajduje się pod zarządem lokalnej szkoły i jest dostępny turystycznie (pewnie, jak się wcześniej umówić), można też sobie w nim zaplanować nocleg – 4 dyszki i chwalisz się znajomym, że spałeś w pałacu ;) Ale tak serio, to lokalizacja nad samym jeziorem to kolejny duży bonus do atrakcyjności. Jednym słowem – świetne, nietuzinkowe miejsce na wywczas.
Większość zdjęć to nadal ta analogowa seria „straight from 90s” – a przynajmniej mi się tak kojarzą, z pierwszymi kolorowymi fotografiami, z jakimi miałam do czynienia. Mam jeszcze jeden taki przeterminowany film w zapasie, ale nie wiem, czy na nim coś wyjdzie, bo jest jeszcze bardziej zdezaktualizowany. Zobaczymy. Na razie z upodobaniem patrzę zwłaszcza na zdjęcia naszych youngtimerów, które prezentują się jak w latach swojej młodości i to bez fotoszopa ;)
Fajna baza do wczasowania. Szkoda że infrastruktura trochę zaniedbana, ale miejsce zdecydowanie ma potencjał. No i zawsze można pochwalić się że mieszkało się w pałacu ;)
No tak, nie jest to obiekt typowo hotelowy, stąd nie ma jakichś luksusów, ale jako alternatywa dla namiotu albo chatek campingowych – jak najbardziej spoko ;)
Mnie się podoba – lubię takie kameralne obiekty…