Z lekkim falstartem – bo bak nadal nosi niezamalowane ślady perturbacji, ale już mnie nosiło, żeby jednak przed pierwszym śniegiem obrócić w niej jeszcze parę razy koła – wyprowadziłam hondę na pierwszy dłuższy spacer po przymusowym postoju. Nie jakiś bardzo długi, bo o ile w słońcu jeździ się całkiem przyjemnie, to na odcinkach leśnych zęby zaczynają trochę szczękać.
Okrążając miasto stałą trasą przejażdżkową, droga wypadła mi też oczywiście przez Jakubów. Miałam w nim zaległą, nieobejrzaną ruinkę, nazywaną potocznie zamkiem. Zaległą, bo miejscowość ta jest zawsze albo jeszcze, albo już za blisko domu, kiedy wybywam albo wracam z wycieczki. Zamek, kiedyś owszem, znajdował się nieopodal, nawet bywały w nim znaczne osobistości. Konkretnie, to książę żagański Henryk V Żelazny i właściwie, to gościł w lochach :P Ale to, co teraz można zobaczyć w ładnie uporządkowanym parku, to akurat resztki pałacu (choć kupa cegieł bez tynku zawsze wygląda jakoś tak gotycko ;) ).
Do oglądania nie zostało wiele. Kawałek murów, dwie „zamkowe” wieże, jedna – o dziwo – wolnostojąca. Jak ona się uchowała?
Wszelkie informacje mówią, że pod koniec wojny pałac został tylko spalony. Piszę „tylko”, bo sam pożar raczej nie był jedynym czynnikiem wpływającym na obecny opłakany stan budynku. Zostawiony sam sobie sypał się, a co się usypało, to zostało skrzętnie „posprzątane” na użytek własny? Nie wiadomo. Znajdujące się wokół zabudowania folwarczne są jeszcze całkiem kompletne, z dachami i wszystkimi ścianami (zazwyczaj), więc albo o nie jako tako dbano, bo były użyteczne, albo komuś ten pałac naprawdę wybitnie przeszkadzał, skoro tylko on wygląda, jak 500 lat starsza kupa gruzu. Nawet znajdująca się na jego tyłach niewielka oficyna była jeszcze w tym roku w dobrym stanie i ktoś w niej mieszkał. Inna sprawa, że już nie mieszka, po oknach zostało wspomnienie, a w środku robi się powoli śmietnik. Jak to sarkastycznie mówią – mój kraj, taki piękny. Cywilizacja, kultura i takie tam.
Zdjęć wiele nie ma, bo przy takim świetle fotki z małpki wyszły, jakie wyszły, ale dla zaspokojenia doznań estetycznych można udać się tutaj.
Konkludując – nie wiem, jakim sposobem za każdym razem przeoczałam ten zabytek, przejeżdżając tamtędy milion razy (a jest przecież niedaleko od drogi) czy choćby oglądając kozy i króliki u nie-mojego-wujka, mieszkającego obok. Najciemniej pod latarnią…
Krótka ta przejażdżka była niesamowicie piękna, mimo zimna, mimo braku emblematów na baku, mimo małej odległości. Była hondka, było słońce – i wszystko w tym temacie ;)
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Poza widocznymi gołym okiem ubytkami, właściwie maszyna jest kompletna. Jedynie dla kosmetyki będę nadal rozglądać się za lusterkami, bo teraz prawe, stare wygląda, jakby je pies wymemłał (już wcześniej było podrapane, a teraz chyba jeszcze bardziej), zaś to lewe, kymcowe, jest minimalne mniejsze, niby różnicy nie widać, jak się za bardzo nie przyglądać, ale… Klamkę sprzęgła chyba też kupię na zapas, bo obecna jest naprawiona, ale jej nie ufam tak do końca. Powypadkowe wydatki się skończyły, to można zacząć wydawać ciężko zarobioną forsę na sprawy bieżące :P Na razie same drobiazgi – ot, świece się „zastały” i nie odpala ładnie, tylna opona kłania się już… Detale, jak mówiłam :P Może przynajmniej tę drobnicę nabędę w Gmoto, bo się sami odezwali, zaoferowali z rabatem, to co mam nie skorzystać, jak se skorzystam ;) Człowiek-promocja to wszak moje drugie imię :P