Ponownie opis wycieczki będzie w dwóch aktach i kolejny raz zacznę od tyłu.
Zdjęcia z zamku jeszcze się wywołują, odłóżmy go więc na razie na bok i zobaczmy, co jest w okolicy. W tej najbliższej są urocze, bo nie nazwę tego inaczej, zabudowania centrum Chobieni – odnowiony, nieduży rynek, na którym niegdyś (jeszcze do lat 60. XX w.) znajdował się kościół ewangelicki i ratusz, a obecnie jest tam tylko fontanna (na planie byłego kościoła) oraz pomnik.
Całość otaczają starsze i nowsze domy. Najbardziej zaintrygował mnie jeden z nich, z jakimś niedziałającym już punktem usługowym na parterze i zatartym napisem nad wejściem. Przetrzepałam archiwalne zdjęcia, ale nigdzie nie ma tego akurat budynku z bliska, znalazłam tylko widok z dalsza.
Nieco w głębi wystaje wieża kościoła i w sumie najatrakcyjniejsze dla mnie było jego położenie, bo sam w sobie budynek – jaki jest, każdy widzi. Z bliska też bez fajerwerków. Za to na jego tyłach, tuż za płotem… płynie Odra. Na dole, bo kościół jest na skarpie, ale bardzo blisko. Oczywiście, poza ładnymi widokami, ma to głównie niekorzystne aspekty, bo skarpa się sypie.
Zgodnie ze słowami pani „tutejszej”, z którą rozmawiałam w trakcie zwiedzania zamku, znajdujące się u stóp kościoła zabudowania są już w remoncie i prawdopodobnie zmienią się w przystań wodniacką. Inwestuje w to właściciel mieszczącej się naprzeciwko zamku gospody, którą również wyszykował do stanu obecnego – chwali się to.
Idąc dalej, znalazłam się na ulicy Krzywej i oczom mym ukazał się przepiękny, starówkowy obrazek.
Ten śliczny, neogotycki mały domek po prawej to dawna szkoła katolicka. Ależ mieszkałabym!
Pokręciłam się jeszcze chwilę po okolicznych uliczkach, co jednakże kończyło się na parunastu krokach w tę czy we w tę (jest to nieduża starówka :P), bo potem już musiałabym wchodzić ludziom między domy. Mimo mikroskopijnych rozmiarów, jest tam niezwykły klimat, zamkowo-miasteczkowo-wiejski. Dosłownie, z jednego miejsca można ogarnąć wzrokiem taki miejski widoczek:
z drugiej strony widać malowniczą stodółkę:
zaś z trzeciej – wejście do sadu, za którym ni stąd, ni zowąd jest sobie tak po prostu rzeka.
Zaspokoiwszy potrzeby turystyczne w tej lokalizacji, już miałam opuszczać Chobienię, ale nie odmówiłam sobie jeszcze wjechania w przypadkową uliczkę na wylocie z miejscowości. Zapowiadało się nieźle, ale ostatecznie jednak droga doprowadziła – kończąc się ślepo – do oczyszczalni. Trudno, pomyślałam, i zabrałam się do zawracania. Skierowałam tył auta w jakiś, jak mi się wydawało, zarośnięty wjazd donikąd i pod koniec tego manewru dojrzałam przez połać tylnej szyby, że jednak dalej jest przejazd – po betonowych płytach. Destynację dróg utwardzonych tym sposobem zawsze muszę koniecznie zbadać, bo najczęściej prowadzą w jakieś ciekawe miejsce. Cóż, nie tym razem :P Chociaż…? Tak czy siak, będąc ustawiona tyłem do pożądanego kierunku jazdy, stwierdziłam, że nie chce mi się znowu wykręcać, żeby tam wjechać, zaś nauczona doświadczeniem, że na drogach przez pola zazwyczaj nie ma dalej gdzie zawrócić – podążyłam po prostu na wstecznym. Byle do tyłu ;) Jazda ofrołdowa tyłem jest zupełnie taka sama jak przodem, muszę przyznać. Powoli i omijać kamienie. (*zalecenie tyczy się małych autek z dużymi aspiracjami terenowymi, zaś dajmy na to w przypadku rasowych crossów – i jazdy przodem – zalecenie jest tylko jedno: OGIEŃ! ;) )
A gdzie ostatecznie wylądowałam po tej uwsteczniającej podróży? Nad Odrą, po prostu. Łąki jak wszędzie, ale niezmiennie przyjemnie dla oka. Świnek się wygrzewał na trawce, a ja poszłam nad wodę, zwiedzać szuwary.
Tak sobie ładnie stał, że musiałam też oczywiście obskoczyć i jego z aparatem (to mi się nigdy nie znudzi, przepraszam ;) ).
No i nazad, yyy… znaczy – wpieriod ;) Tą samą dróżką, ale tym razem jak Bozia przykazała, przodem do przodu.
Następnie skierowałam koła już do Radoszyc. To jest ta wioska, którą widać z pobliskiego nowego mostu, ale nigdy jakoś tam nie zajechałam, zawsze lecąc tranzytem za rzekę. Tym razem obranie jej za kolejny cel było podwójnie dobrym wyborem. Po pierwsze primo, boczna droga prezentowała się tak:
a po drugie – nie zgadlibyście – w wiosce jest podupadły folwark:
Z mojej perspektywy były tam też i inne ciekawostkowe atrakcje, to jest np. zjazd do niegdysiejszego promu albo napotkana zupełnie znienacka ascona B, integrująca się z trawnikiem w niemej deklaracji „nie sprzedam, będę robił” (jak zgaduję).
Zajrzałam zatem w każdy kąt i pozostało mi jedynie udać się… pod most.
Minąwszy przęsła, napotkałam wiele obiecujące wiraże i przestrzeń, przez którą jakoby było mi dane zaraz mknąć…
…ale radość nie trwała długo, bo zaraz za owym pierwszym zakrętem…
Nie no, oznakowanie fantastyczne. Równie praktyczne, jak latarnie postawione przy polnej, trawiastej drodze (a i takie rzeczy mamy w okolicy). Ktoś tu myślał przyszłościowo. Bardzo przyszłościowo.
Świnek jest jeszcze malutki, więc nie do końca rozumiał co zaszło, ale nie przejmując się tym, zajął się skubaniem trawy, podczas gdy ja chodziłam dookoła i nadziwić się nie mogłam.
Na koniec wybrałam mniej główną drogę powrotu i zaskoczyłam się, bo trafiłam na idealny, choć krótki, odcinek przez las, którego nie znałam – mimo że objechałam wiele razy przylegające doń szosy, zaś podczas pierwszej swojej samodzielnej wycieczki cezetą zawróciłam dokładnie przed tym kawałkiem drogi – nawet nie wiedziałam, co straciłam ;) Oczywiście kłamię, ale odkryłam to dopiero, jak spojrzałam na własnoręcznie spreparowaną mapkę z podlinkowanego wyżej wpisu… <facepalm> Cała ja – trochę zapomnę, trochę sobie ubzduram, nazmyślam i potem święcie przekonana, że przenigdy tam nie byłam :P
Podsumowując:
Ale super! Urokliwie, sielankowo i spokojnie. Wszędzie można się zachwycić, trzeba tylko mieć oczy otwarte i być czujnym.
Droga-zonk mnie rozbawiła. I te znaki… No kto by się spodziewał :D
Czujność to podstawa ;) Nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś atrakcja wyskoczy zza rogu i człowieka napadnie ;) To samo tyczy się nierówności na jezdni :P
Lubie takie klimaty, nieodkryte zakamarki. Ostatnio zacząłem zwiedzać z rodzinką zamki/zameczki jakie ostały się na śląsku…jest tego trochę na parę weekendów wystarczy :)
Jeśli mowa o Dolnym Śląsku, to rzeczywiście jest tego niemało: http://www.zabytkidolnegoslaska.com.pl/index.php/zwiedzanie/mapa ;) Ale z tego, co wiem, to i na Górnym, i na Opolskim też jest gdzie się plątać.