W połowie czerwca trafiła się niebywała gratka, gdyż jak oznajmiły mi internety, nowi opiekunowie i sympatycy zamku w Chobieni w porozumieniu z obecnym jego właścicielem zaplanowali możliwość zwiedzania zamkniętych na co dzień wnętrz (i to cyklicznie, dwa tygodnie później ponownie była taka okazja). Nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się co najmniej festynu i tłumu chętnych (przez ten dopisek na plakacie, że „i inne atrakcje” :P), a na miejscu zastałam ciszę, spokój i leniwą, niedzielną atmosferę małego miasteczka (obecnie wsi).
Obeszłam sobie samotnie zamek dookoła, grając na czas i licząc, że ktoś jednak się pojawi i że nie przyjechałam za późno – moje nadzieje podsycała obecność kilku zaparkowanych na zamkowym terenie samochodów i dochodzące z pobliskiej gospody odgłosy rozmów, najwyraźniej obecnej tam większej grupy osób. Nadzieje nie okazały się płonne i zaczepiwszy powracających, dowiedziałam się, że zwiedzanie już było, ale też i jeszcze będzie. Pozostało poczekać cierpliwie na przewodnika (-ów nawet).
Jak zwykle, za wszelkimi informacjami rozglądam się post factum i, trafiając na różne strony i blogi, dowiaduję się, że siłą rzeczy wiele ujęć nieświadomie powieliłam, no ale własna pamiątka zdjęciowa, to własna pamiątka, nawet jak pół internetu ma podobne, więc wrzucę tu wszystko w komplecie (dla ścisłości, owa połowa to właściwie dwie relacje, w dodatku – osób bezpośrednio zainteresowanych – pana od pomników przyrody i pani opiekunki ;) ).
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po zbliżeniu się do zamku, to… karteczka opisująca pomnikowy miłorząb. Jest tak wielki, że nie wpadłoby mi do głowy, że to ten gatunek – zawsze mi się wydawało, że są niższe.
Zgodnie z opisem, w pobliżu można było dostrzec też platany – te już ciężko byłoby pomylić z czym innym.
Zza roślinności zaś powoli, powoli pokazywał się zamek. Właściwie to chyba bardziej pałac, ale biorąc pod uwagę fakt, że w pobliżu (albo na miejscu) obecnego budynku znajdował się starszy obiekt, którego to początki sięgały głębokiego średniowiecza (z dokładnie opisaną historią można się zapoznać wiadomo gdzie) oraz to, że posiada własną legendę – jak każdy porządny zamek – to myślę, że nie będzie wielkim nadużyciem nazywanie go w ten sposób, zwłaszcza że taki mamy deficyt zamków w pobliżu, że szkoda marnować taką okazję i mieszać go z całą resztą dworsko-pałacową.
Na pamiątkę tej zamierzchłej genezy bodajże ostatni przedwojenny właściciel, Wolfgang von Saurma (info niepotwierdzone, gdzieś mi mignęło tylko), umieścił nad południową bramą pamiątkową tablicę z tekstem oznajmiającym, że: Castellum a Henrico barbato Silesiae duce fundatum est anno MCCIX (o ile dobrze odcyfrowałam i wydedukowałam ze swoją nieznajomością gramatyki łacińskiej).
Aczkolwiek przez to gładkie otynkowanie i prawie zupełny brak zdobień na elewacji trochę ciężko uwierzyć, że to tak stary budynek. Choć do niedawna prezentował się jeszcze bardziej nieszczęśliwie…
Resztki dawnej świetności, jak to się mówi, przebłyskują tylko tu i ówdzie, m.in. w postaci kartusza herbowego rodu von Saurma właśnie (nad dawnym wyjściem do ogrodu) albo wspomnienia po fontannie przed głównym wejściem (tym od miłorzębu, to z mostkiem i wieżą bramną to jest boczne).
Zakończyłam obchód, poczekałam jeszcze chwilę i objawili się ludzie. Teoretycznie było dwóch przewodników i kilka osób zwiedzających, głównie miejscowych, ale jak się okazało, nieraz więcej do powiedzenia o niedawnej przeszłości obiektu mieli właśnie „turyści”. Głównie o sposobach dostawania się do środka, gdy jeszcze byli dziećmi ;) Pamiętali czasy, gdy na zamku było jakieś wyposażenie, wspominali malowidła na sufitach oraz to, że do piwnic nie dało się wejść, bo były zasypane. Tego dnia jednak oprowadzono nas od samego dołu, choć nie do samej góry. Wieżyczka nad bramą i strych nie są jeszcze dostępne.
Na początku jednak ukazał nam się dziedziniec – równie skromny, jak zewnętrzna strona.
Wnętrza okazały się zaskakująco… uporządkowane. Opiekunowie zdecydowanie nie próżnowali przez kilka dni poprzedzających wielkie otwarcie i ucywilizowali nie tylko tereny wokół budynku, ale i środek.
Piwnice nie były już tak gościnne, ale jako się rzekło – przez dłuższy czas w ogóle nie było do nich dojścia, więc sam fakt, że obecnie da się tamtędy przejść, to już ogromny sukces. Zwłaszcza że, jak się dowiedzieliśmy, ich oczyszczenie nie było takie proste, bo ziemię – niczym więźniowie w lochach – musieli wyciągać przez nieduże okienka niemalże garściami.
Przewodnik na szczęście miał ze sobą zapas światła, tak więc my, jako turyści, już sobie tam chodziliśmy zupełnie komfortowo.
Następna kondygnacja wymagała nie mniejszych nakładów wyobraźni, co podziemia, jako że i tutaj czas był łaskawszy niż ludzie, którzy odarli budynek do gołych cegieł. Amatorzy metalu to jedno, ale pojawiały się też wspomnienia, jak to jakiś wuj czy dalsza rodzina „zaopiekował” się np. klepkami z podłogi, „bo takie były czasy”. Na szczęście, byli i tacy, którzy rzeczywiście wzięli coś pod opiekę i zamkowy fortepian ponoć do dziś stoi w którymś z okolicznych domów niezniszczony.
Nieco ciekawsze ślady stanowiły widoczne częściowo tu i ówdzie napisy, ale tych już nijak nie mogłam odczytać.
Na bardziej niepozorne, ale ciekawe miejsca zwracał nam uwagę przewodnik.
Ku uciesze niektórych i ku przerażeniu innych, przeszliśmy następnie jeszcze wyżej.
Większość podłóg prezentowała się jak powyżej i poniżej, ale były to tak ogromne powierzchnie, że naprawdę trzeba by się mocno postarać, żeby połamać nogi.
Na tym poziomie również przeszliśmy cały ciąg i tym razem więcej do powiedzenia miał przewodnik, bo tak wysoko wspinali się tylko nieliczni z dawnych bywalców ;)
Jak zatem widać, wycieczka z kimś, kto ma więcej wiedzy jest o wiele ciekawsza. Miła odmiana od szwendania się samemu nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co :P
Witam bardzo serdecznie i dziękuję za relację. W ostatnim czasie udało nam się zdobyć schody prowadzące na strych i jesteśmy w trakcie ich instalacji. Dla żądnych wrażeń będzie możliwość wejścia na wieżę.
O, to widzę, że prace idą jak burza! Super, powodzenia :)
Ale ekstra. Zapowiada się super. Widać ogrom pracy, jakiej to miejsce wymaga, ale bardzo jestem ciekawa jaki będzie efekt końcowy i kibicuję właścicielowi :)
Fajne miejsce widzę, ja także lubię zwiedzać i odkrywać ciekawe zakątki