Jak to zwykle bywa, najciekawsze rzeczy są dziełem przypadku i w taki też sposób do planu wycieczki do Sulechowa i Czerwieńska dokooptował mi się jeszcze jeden punkt – bo, oczywiście, był po drodze. Prawie po drodze. Z uwzględnieniem niewielkiego naciągnięcia trasy. I odrobiny czasowej obsuwy przewidzianej na błądzenie. Jednym słowem – przygoda ;)

Przeglądając bowiem blog Pomniki Przyrody, natknęłam się na informację o krzywym lesie. Lecz nie tym koło pomorskiego Gryfina, lecz tutejszym, lubuskim, rzut beretem od Bojadeł, przez które miałam przejeżdżać. Właściwie, to miały tam być nawet dwa ciekawe miejsca, bo jeszcze niejaka „Wiekowa Sośnina”, więc tym bardziej musiałam tam zajechać.

Pierwszy przystanek wypadł w Bojadłach i to dość gwałtownie, gdyż po odbiciu od głównej szosy  w stronę, którą wskazywał drogowskaz na Bełcze, po paru metrach zobaczyłam po swojej lewej przeogromny teren z pałacem na samym środku i dwiema takimi fajnymi wieżyczkami (kordegardami konkretnie – teraz już wiem), które jako żywo kojarzą mi się z czymś z Lubelszczyzny czy Podlasia. Cerkwiowo może?… Nieistotne. Dobrze, że po prawej był kawałek placu-zatoczki, bo mogłam się tam bezpiecznie zatrzymać i spokojnie się pogapić – w przeciwnym razie stanęłabym na samym środku jak muł i ani obrotu koła do przodu.

Jako wstęp, czyli tak zwaną przygrywkę (kto tak mówił? W jakimś teleturnieju to było…), w dodatku autoironiczną (no bo widzę, jak to wygląda… ;) Ale na szczegółach technicznych aż tak mi nie zależy, bardziej na tym, żeby raz-dwa uwiecznić to, co widzę, bo z pamięci mi wyleci i to na bank prędzej niż później), zaprezentuję równie gustowną, jak moje ręcznie rysowane mapki, naprędce posklejaną panoramkę – tak to wygląda.

IMG_0325a

Po profesjonalną i piękną panoramę z tego samego punktu, jak również bliższe ujęcia całego obiektu i jego wnętrz, jak zawsze odsyłam do galerii Wioletty. Co nieco można też pooglądać na fb Fundacji, która ma obecnie w posiadaniu ten pałac oraz, tradycyjnie, w mojej ulubionej encyklopedii lokalnej. Odnośnie całej gminy, to znalazłam bodajże na ich BIPie taki lokalny folderek – skromny, ale są i ciekawostki, jak np. ta o niegdysiejszym tutejszym, pierwszym w Polsce wiejskim kinie.

A wracając do mojego punktu widzenia…

Brama parkowa vis a vis pałacu.
Brama parkowa vis a vis pałacu.

No nie mogłam się napatrzeć.
No nie mogłam się napatrzeć.

Koloryt lokalny - lubię takie dziwne malunki z minionych epok.
Koloryt lokalny – lubię takie dziwne malunki z minionych epok.

Koło sklepu napotkałam rozjazd i coś mi się pozajączkowało (z wcześniejszego studiowania mapy na googlu), że powinnam pojechać koło cmentarza. I dobrze się stało, bo dzięki temu przyjrzałam się bliżej eleganckiemu kościółkowi, który tam mają.

IMG_0335

IMG_0334

IMG_0333

Pojechałam dalej tą drogą i dowiedziałam się, że ma ona, rzecz jasna, swój koniec koło cmentarza (aczkolwiek w las prowadziła kusząca ścieżyna, lecz już nie sprawdzałam, co się kryło w jej dalszym biegu), ale nie zgadniecie, co można napotkać na, krótkim skądinąd, odcinku między wiejskim kościółkiem, paroma domami a cmentarzem właśnie… Wydmy. No normalnie wydmy. „Górki Piaskowe”, kupę piachu czy jak kto zechce nazwać. Nie, żeby mnie to zdziwiło jakoś szczególnie, bo gdzie sosny, tam piach, a lubuskie właśnie tym gatunkiem stoi (a wiem to szczególnie dobrze, bo swego czasu w poprzedniej pracy obdzwoniłam każdziusieńkie nadleśnictwo od południowego Pomorza do Opolszczyzny w poszukiwaniu żerdzi świerkowych…). Po prostu nie spodziewałam się wydm akurat na środku wsi ;) Czy tam na obrzeżu – w obrębie, w każdym razie.

IMG_0340a

Wróciłam zatem do rozjazdu, by kontynuować podróż tą główniejszą drogą, lecz ponownie nie potrwało to długo, bo zaraz za wsią asfalt zwęził się nieoczekiwanie o połowę (tyle, jeśli chodzi o główność), ale przede wszystkim trafiłam na tak piękną aleję drzew, że musiałabym jechać z głową jednocześnie zadartą i kręcącą się wokoło (tyle, jeśli chodzi o kontynuowanie jazdy ;) ).

IMG_0342

Kiedy już się napatrzyłam i chciałam wreszcie skierować się bezpośrednio do celu, kawałek dalej mignęła mi jakaś tabliczka między drzewami. No zawsze coś, nie dadzą człowiekowi ujechać dwóch metrów! ;) Zawróciłam i okazało się, że to ta Wiekowa Sośnina. Byłam już tak zniecierpliwiona tym swoim przystawaniem co chwilę, że tylko popatrzyłam na drzewa z drogi (było owszem kilka sporych sosen, nawet krzywa brzoza, ale bez szału) i pojechałam.

IMG_0346

Z wyczytanych na pomnikowym blogu informacji pamiętałam jedynie, że powinnam minąć tę Sośninę i szukać jakiejś leśnej drogi łączącej Bełcze i Siadczę. A docelowe krzywe sosny po prostu będą gdzieś po drodze.

Dotarłam do Bełcza i od razu pojechałam źle. Nic nowego, nic zadziwiającego. Dojechałam do końca zabudowań i trafiłam na jakiś plac, ni to skład drewna, ni to parking tirów i nie za bardzo wiedziałam, czy można jechać dalej. Ale popatrzyłam, powytężałam wzrok i postanowiłam spróbować się przebić. Nikt nie zaczął za mną biec z krzykiem, więc wychodzi na to, że wybrałam legalny przejazd, tyle tylko, że parędziesiąt metrów dalej droga, już i tak średnio przypominająca cywilizowany trakt, skończyła się w polu. No, może nie tak definitywnie skończyła, co przeszła w najzwyklejszą, wyjeżdżoną na miedzy dróżkę. Prawdziwy komandos się nie cofa, więc pojechałam przed siebie, z twardym postanowieniem, że dojadę dokładnie tam, gdzie chcę, choć jeszcze nie wiem jak, ale to akurat nieistotny detal :P Mina mi trochę zrzedła, kiedy napotkałam rozwidlenie typu T, więc stanęłam na środku, żeby przemyśleć sprawę – czy w prawo, czy w lewo, czy jednak zawrócić jak mięczak. Napoiłam się, pomyślałam, a do wyboru miałam piękną, dębową aleję (w szczerym polu!) na prawo i trochę przerzedzony jej odpowiednik po lewej.

IMG_0347

Z lekką rezygnacją rzuciłam okiem do mojego wiernego (choć nie zawsze wiernie oddającego rzeczywistość) atlasu, z którego wynikało tyle:

IMG_0496

…czyli nic. Sapnąwszy po raz piąty z namysłu i zniecierpliwienia, postawiłam wszystko na jedną kartę i wybrałam tę ładniejszą drogę, która, jak mi się wydawało, była też w bardziej pożądanym przeze mnie kierunku świata, a co więcej – gdzieś tam w oddali majaczył las, zaś po przeciwnej stronie widziałam w oddali raczej same pola.

IMG_0348

Jechałam sobie pomiędzy tymi ogromnymi dębami in-the-middle-of-nowhere, zadowolona, że nawet jak nigdzie nie trafię, to już choćby tutaj warto było się znaleźć. Aleja się skończyła, droga przez pole skręciła 90 stopni w lewo – myślę sobie „no ekstra, żegnaj lesie, przecież przez bruzdy nie pojadę na szagę”. Ale okazało się, że to chwilowa zmiana kierunku i kawałek dalej wyjeżdżony ślad skręcił z powrotem w prawo, w stronę lasu. Dotarłam doń bez dalszych zakłóceń, ale ponownie droga rozjechała się na boki. Po lewej morze piachu, po prawej trochę mniejsze, lekko porośnięte trawą, więc i bardziej zwarte. Jadąc wcześniej przez pole, tak mniej więcej na swojej dziesiątej (znaczy się lewo-skos) wypatrzyłam wystającą ponad drzewami jakąś wieżę z krętymi schodami po sam szczyt (teraz już wiem, że to wieża przeciwpożarowa dla leśniczych). Ekscytacja wzmogła się niezdrowo i planowałam szukać krzywego lasu w jej okolicy, żeby sprawdzić od razu, czy da się tam wleźć na nią, ale w obliczu wspomnianego morza piachu stwierdziłam, że to bez sensu, zakopię się tylko i po co mi to, trudno, odpuszczam i jadę w prawo. Był to o tyle dobry wybór, że dosłownie za parę metrów natrafiłam na idącą w poprzek szeroką, szutrową drogę. Najwyraźniej ten łącznik między wioskami! Uff, chociaż tyle! No tak, ale po raz setny… W prawo czy w lewo?! :p Nie czekając na żadne podpowiedzi rozumu, przenikliwości (hehe…) czy też intuicji, pojechałam po prostu w prawo, bo nie wiem dlaczego. Tak o, zobaczyć, czy coś tam będzie, a jak nie będzie, to planowałam wrócić tą samą porąbaną trasą przez pola, bo tylko jej byłam pewna (póki pamiętałam jej przebieg).

Czasem stwierdzam, że jednak dobrze, że nie mam kamerki do przyczepiania sobie na kask i nie robię przez to vloga, bo nie omieszkałabym się podzielić wrażeniami z tego leśnego odcinka specjalnego, a zawierały się one w wygłaszanej już na głos, choć pod nosem, litanii „co-ja-tu-robię-wtf-gdzie-ja-w-ogóle-jadę-co-to-za-droga-jest-taka-nierówna-o-boże-zaraz-wyglebię-jak-nic-jak-bum-cyk-cyk-matko-czy-te-maszyny-muszą-robić-taką-tarkę-ę-ę-ę-na-a-a-tym-szutrze-o-nie-piach-aaaa-ufff-ooo-sosenki-no-nie-wierzę!” …tak to mniej więcej wyglądało – znienacka trafiłam prosto do celu! Bezbłędnie. Duma i niedowierzanie ;)

Dla podsumowania i zorientowania się w tym zawiłym opisie, poniżej hand-made’owa mapka ;)

mapka

Ale wracając do opowieści…

IMG_0349

IMG_0350

IMG_0352

Zaparkowałam, poczytałam co i jak i czym prędzej podreptałam zobaczyć ten wytwór przyrody na własne oczy. Nazwa jest bardzo adekwatna. Drzewa rzeczywiście wyglądają, jakby tańczyły, ale mówię Wam – mi to bardziej wyglądało na danse macabre… Środek dnia, nieco po 12:00, a mi się włos na karku jeżył, im głębiej wchodziłam w las i im więcej widziałam powykrzywianych pni. Może pora też wpłynęła na dodającą efektu grozy ciszę wokół – ptaki raczej koło południa nie hałasują. W każdym razie, te sosenki z Gryfina to jest pikuś – tamte są takie eleganckie, wszystkie na jedną stronę, harmonia & stuff, za to tutaj… No, specyficzna atmosfera. Zwłaszcza, że skręciłam między drzewa w takim miejscu, że wprost przed sobą miałam szczyt tej całej wydmy, wzniesienie w zasadzie niewielkie, mogłoby być nawet niezauważalne, bo tam wszędzie dookoła dołki i górki, ale w tym konkretnym miejscu mniejsze drzewka przerzedzały się przed samym „czubkiem”, dalej następował krótki pas pokryty jedynie szyszkami i porostami, a na samym środku, w najwyższym punkcie rosła Ona. Wielopienna królowa-matka. Strach było podchodzić, serio. Udawałam przed sobą, że niby nic ;) , ale obeszłam ją starannie bokiem, mając ją cały czas w polu widzenia, jakbym się podświadomie spodziewała jakichś manewrów w stylu bijącej wierzby, z którą do czynienia miał Harry Potter et consortes. Brrr. Tak tak, wiem, za dużo się naczytałam pierdół i pozwoliłam wyobraźni dziko swawolić, ale śmiem twierdzić, że dzięki takiemu „bagażowi” zapamiętam to miejsce wyraźnie i na długo, niż gdybym tam po prostu przyszła, popatrzyła, stwierdziła „no ok, drzewa, spoko” i pojechała dalej. Tak że nie ma tego złego ;)

Na obrzeżach jeszcze jest w miarę normalnie.
Na obrzeżach jeszcze jest w miarę normalnie.

Lekka różnica...
Lekka różnica między oddziałami, faktycznie…

Tutaj porzuciłam szlak elfów i weszłam w mroczną puszczę ;)
Tutaj porzuciłam szlak elfów i weszłam w mroczną puszczę ;)

Pająków nie było, ale też strasznie.
Pająków nie było, ale też strasznie.

(Słońce pokazywało się i chowało, ja grzebałam przy aparacie, stąd będą różne kolory czasami…)
(Słońce pokazywało się i chowało, ja grzebałam przy aparacie, stąd będą różne kolory czasami…)

IMG_0360

To chyba efekt tej choroby, skrętaka.
To chyba efekt tej choroby, skrętaka…

IMG_0362

IMG_0364

IMG_0367

IMG_0368

IMG_0369

No może nie wyglądają, jakby zaraz miały człowieka capnąć?
No może nie wyglądają, jakby zaraz miały człowieka capnąć?

IMG_0371

IMG_0372

IMG_0374

IMG_0375

I w centrum - Ona...
I w centrum – Ona…

Na polanie zaś - pół upadła, ale i pół żywa...
Na polanie zaś – pół-upadła, ale i pół-żywa…

IMG_0378

IMG_0380

IMG_0384

IMG_0385

IMG_0386

IMG_0387

IMG_0389

IMG_0390

Ostatni rzut oka - i chodu.
Ostatni rzut oka – i chodu.

Już w normalnym lesie - osamotniona brzoza.
Już w normalnym lesie – osamotniona brzoza.

A jakby tego było mało, to tu jest kolejna porcja.

Zdjęcia nie oddadzą wszystkiego, ale nawet w takiej formie warto to zobaczyć, a przy nadarzającej się okazji – odwiedzić to miejsce. Ja nie jestem pewna, czy chciałabym tam zawitać ponownie. Tak samo mnie ciągnie, jak odpycha. Ale nie żałuję, że byłam.

IMG_0400

Łaziłam wśród tych paru drzewek chyba ponad pół godziny i nie wiadomo kiedy zrobiło się po 13:00. No pięknie, parada zaraz się zacznie. Nie wiedziałam, ile tam postoją na tym rynku, więc należało się streszczać. Dojechałam już bez przeszkód do asfaltu w Siadczy (oceniwszy tym razem naukowo i bezbłędnie, na podstawie cienia, w którą stronę jechać dalej :] )…

IMG_0403

IMG_0404

…ale dalsza trasa to była katorga. Ale nie w złym sensie. Znaczy, w zasadzie w złym, ale ogólnie w dobrym ;) Okolica była po prostu nieprzyzwoicie malownicza, a tu nie było czasu, żeby stawać co chwilę i robić fotki, i kontemplować. Więc jechałam. Mijałam kolejne wioski, zmuszając się do ominięcia np. nieczynnej stacji kolejowej w Klenicy (typowy kolejowy zjazd i budynek, którego nie zobaczyłam).

Napotkałam jednakże na swej drodze miejscowość, która zniweczyła moje postanowienie jazdy bezprzystankowej. Trzebiechów. Najpierw z głównej drogi zobaczyłam wprost przed sobą bramę, a za nią ogromny pałac.

IMG_0407

Taki nawet w jednym kawałku, kompletny i w ogóle francja-elegancja (i to dosłownie ;) Zaprojektowany został na wzór francuski). Mieści się tam obecnie zespół edukacyjny (od przedszkola do gimnazjum – nic dziwnego, kolosalny jest ten budynek).

IMG_0405

Natomiast naprzeciwko niego jest od razu drugi zabytkowy kompleks – dawne sanatorium przeciwgruźlicze, a obecnie dom pomocy społecznej. Dobrze, że dopiero teraz doczytałam, że można to odpłatnie zwiedzać, bo wtedy tylko przejechałam z minimalną prędkością, wpatrując się w te cegły, ale mignęło mi coś, że NFZ i uznałam, że szpital i nie będę się pchać na zwiedzanie. Ale skoro tak, skoro jest oficjalna możliwość, to pojadę sobie tam jeszcze raz z miłą chęcią. Jak mogłabym pominąć taki ogromny, secesyjny zabytek? (na maturze wybrałam temat prezentacji o secesji właśnie ;) )

A dla niecierpliwych, dwa linki, z których można dowiedzieć się więcej: pdf z opisem remontu, historii i wszystkiego oraz strona bogata w zdjęcia, w tym również animowane panoramy wnętrz.

Na tym zakończyłam nieplanowane zwiedzanie i pojechałam bezpośrednio do Sulechowa, co wszak nie oznacza, że dalsza droga była nudna. Trasa, którą przyszło mi się poruszać, to DW278 i trzeba przyznać, że jest malownicza na całej swojej długości (od Wschowy po jeszcze kawałek za Brodami, tam gdzie prom). Mija jeziora, biegnie przez pagórki, lasy i nad Odrą – wszystko, co do szczęścia potrzebne. Dobry rejon do latania.

2 thoughts on “wycieczka, cz. 1: Tańczące Sosny

  1. Niesamowity klimat. Mi na pewno też jakiś dreszcz grozy by pomykał po plecach, jakbym tam miała sama się wałęsać :)
    Przy mapce wiłam się ze śmiechu, jest to tak podobne do moich własnych wyczynów :) Super! Ale bez gubienia nie ma przygody, wiadomo :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *