Po zrobieniu parunastu zdjęć sosnom, stanęłam przed klasycznym problemem niedokończonej kliszy (filmu). Na horyzoncie nie było widać żadnych potencjalnych okazji do wykończenia materiału, więc wymyśliłam sobie okazję sama i pojechałam w moją ulubioną drogową miejscówkę, aby… przejść się wzdłuż niej pieszo ;)
Chodzi o odcinek krajowej 3-ki między Zimną Brzeźnicą a Nowym Miasteczkiem, znany m.in. z opisu przejażdżki w zeszłorocznym, słonecznym listopadzie. Wypad w plener miał dwie rzeczy na celu.
Pierwsza sprawa, dość przykra, to obecny stan na górce widokowej, z której roztacza się teraz jeszcze szersza perspektywa. Przygotowania do budowy/przedłużenia S3, rzecz nieunikniona.
Cena rozwoju, wiadomo, ale przykro patrzeć. Tutaj padł mały zagajnik, ale co mnie bardziej martwi, pod nóż (siekierę? piłę? harwestera?) pójdzie prawdopodobnie także zachwycająca, choć w zasadzie zwyczajna aleja, o której za chwilę.
Zostawiłam Prosię w jakimś bocznym zjeździe, na wystanym (no bo nie – wyjeżdżonym) kawałku ziemi i uznając, że będzie tam bezpieczny (bo dość nierzucający się w oczy z drogi), zaczęłam dreptać wzdłuż szosy. Na szczęście, okazało się, że nie musiałam iść poboczem, bo obok, zamiast rowu, w trawie była droga chyba dojazdowa dla maszyn rolniczych. Polna w każdym razie. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać przed nuceniem Krajki w tej sytuacji ;)
Na nieszczęście natomiast, paru tirowców uznało, że znakomitym dowcipem będzie zatrąbienie na człowieka przy drodze, co przyprawiało mnie za każdym razem o mały zawał. No bo stoję sobie, robię zdjęcie, skupiona na tej czynności, gdy nagle gdzieś blisko za plecami słyszę syrenę okrętową co najmniej. Można wyskoczyć z własnej skóry. Bardzo zabawne, naprawdę :P
Ano właśnie – drugi cel. W owym miejscu droga przebiega przez pagóry, więc nie tylko sam asfalt faluje malowniczo (co wygląda ładnie, ale jest wysoce niepraktyczne przy wyprzedzaniu), ale i okoliczne pola prezentują się wyjątkowo przyjemnie dla oka.
A gdy mowa o falujących polach, to natychmiast przychodzi na myśl jedno – Morawy. Swego czasu popularny motyw i cel podróży wśród (nie tylko, jak podejrzewam) minolciarzy na forum. Przepiękne, minimalistyczne krajobrazy po horyzont i takie tam. Osobiście też zdarzyło mi się tam być przejazdem, ale był to środek dnia i warunki kompletnie nie takie, więc ogólne wrażenia mogłam podsumować tylko stwierdzeniem, że „naogląda się człowiek, a potem jedzie i zwykłe pola :P”. Bywa i tak, ale nie twierdzę, że nie warto się tam wybrać – wręcz przeciwnie. A na zachętę trochę obrazków do pooglądania: fotokwadrat.com, sbogdan1.blogspot.com, fotowozniak.pl, gospodarek.blog.pl, pmaciejewski.wordpress.com i Marcin Kęsek fb.
Tymczasem jednak, zawsze wpadają mi w oko różne mniejsze, lokalne Morawy i nie mogę się oprzeć próbom złapania tego w jakiś zgrabny kadr. Wychodzi różnie, bo ani ze mnie ambitny, ani tym bardziej artysta-fotograf(ik), ale fotki na pamiątkę jak znalazł – bo nigdy nie wiadomo, kiedy w krajobraz wjadą buldożery :(
Słońce szybko uciekło za chmury, więc dałam spokój plenerowi i postanowiłam wrócić po auto, żeby sprawdzić swoje domysły, co do dróżki w las. W tak zwanym międzyczasie, minął mnie rozpędzony trampek – ledwo zdążyłam złapać hultaja ;)
Już w kompanii mojego terenowego towarzysza przygód, wróciłam do dróżki oznaczonej na wjeździe wyrwanymi karpami.
Nie dojechaliśmy jednak do lasu, bo już za pierwszymi polami środek drogi stał się bardziej zarośnięty i nie chciałam sobie czegoś urwać albo wplątać w zawieszenie niepotrzebnie. Musiałam więc znowu włączyć tryb pieszy, zaś Świnka ukryłam tym razem w rzepaku ;)
Początek zapowiadał się bardzo ładnie, niestety po chwili trafiłam na polanę powstałą przez świeży wyrąb. Podeszłam jeszcze kawałek i tam już zaczął się poważny las (była sarna i w ogóle ;)). Szłam tak, aż pojawiło się skrzyżowanie na cztery strony i w tym punkcie zawróciłam – raz już lazłam po zmroku przez las (ze Ślęży) i nie da się ukryć, że słabo jest wtedy z odbiorem widoków ;) Ale miejsce na spacer przyjemne, pewnie jeszcze wrócę.
PS. A kliszy i tak wtedy nie dokończyłam :P Zostało parę klatek i znów musiałam wozić klunkra ciężkiego wszędzie. Ale lustrzanka pancerna jednak. Nic jej się nie stało, jak się po niej przeturlałam, spadając z hondy. Więc jeszcze będą się czasami przewijać trochę lepsze jakościowo fotki ;) Na razie mam zaczęty w Chobieni materiał (zgodnie z zapowiedziami na fb, udało się obejrzeć zamek od środka), a dokończę mam nadzieję za tydzień w Nowej Soli na spotkaniu klasyków.
Bardzo urokliwy plener, zwłaszcza brzozowy zagajnik. No i wspaniałe zdjęcia z Moraw z załączonych linków. Od razu chce się tam pojechać, pooglądać pola ;)
Szkoda wyciętego lasu, droga wygląda teraz jakby w zupełnie innym miejscu. Ale nieunikniona cena rozwoju, tak jak piszesz.