Pretekstem tym razem było wspaniałe nowe siedzenie, które honda otrzymała z okazji moich urodzin, a z którym jeszcze, tym samym, nie ma żadnych zdjęć ;) Drugim pretekstem był właśnie nowy aparat zdjęciowy typu małpka, zakupiony z okazji takiej, że jakimś cudem udało mi się po raz pierwszy od dawna coś zaoszczędzić i właśnie ta pozycja na długiej liście planowanych wydatków otrzymała zielone światło i priorytet większy niż nowe okulary, dysk zewnętrzny, przerejestrowanie hondy i fiesty, nowe buty oraz porządne spodnie i kurtka na moto, i nie pamiętam co tam jeszcze.
Nie miałam za bardzo weny na kontakty z cywilizacją, więc jako cel obrałam największe w okolicy odludzie, tj. las zwany szumnie Puszczą Karolacką. A konkretnie jezioro, ale nie to największe (i najbardziej oblegane) – Sławskie – tylko to trochę wcześniej, mniejsze, mimo że z nazwy Tarnowskie Duże. Postanowiłam sprawdzić, gdzie można sobie fajnie podjechać do samego brzegu i posiedzieć w pięknych okolicznościach przyrody.
Wyszło tak…:
Mimo że droga bezpośrednio na Sławę jest najkrótsza, to wolę jeździć w tamte rejony dookoła, przez Siedlisko. Ta pierwsza jest nadmiernie zatłoczona, zwłaszcza w weekendy, kiedy ciągną nią pielgrzymki mieszczuchów spragnionych atmosfery kurortu, a w drodze powrotnej tworzą się z tego tytułu kilometrowe korki przed jedynym w mieście mostem. Druga trasa jest gdzieś dwukrotnie dłuższa, ale ruch jest minimalny, wiosek po drodze niewiele, zakrętów dużo (czasami aż za dużo – ledwo się przewachluje biegi w górę między jednym a drugim, a już trzeba zbijać z powrotem, bo tam głównie takie 90-stopniowe), więc jedzie się przyjemnie, a za Siedliskiem już cały czas przez las.
Jadąc sobie właśnie tamtędy niespiesznie, w pewnym momencie przyuważyłam znak wskazujący parking leśny. Mogłabym założyć jednoosobowy fanklub parkingów leśnych, bo uwielbiam te elementy infrastruktury – pewnie niebagatelny wpływ miała na to ilość godzin spędzona na nich łącznie, kiedy dawno temu przemierzałam z rodzicami kraj w celach turystycznych lub odwiedzinowych u dalszych krewnych, a były to czasy bez makdonaldów i prowiant najlepiej się spożywało właśnie na półdzikich miejscach postoju.
Niniejszy parking nie zawiódł mych oczekiwań i okazał się idealnym miejscem do paru fotek na tle.
Dzięki postojowi mogłam też przyjrzeć się dokładniej pomnikowi przyrody nieożywionej w postaci leżącego przy skręcie w las głazu narzutowego o intrygującej nazwie.
Szukając dokładniejszych informacji o tej ciekawostce, trafiłam jedynie na wyczerpujący spis podobnych głazów w okolicy i choć geneza nazwy pozostaje dla mnie nadal tajemnicą, to sam blog okazał się bardzo wciągający (dla kogoś, kogo fascynują drzewa i kamienie, ale to już mamy ustalone w poprzednim wpisie ;) ).
Ale nie ma tego złego – nieco dalej trafiłam na legalny wjazd do lasu, bo prowadzący do ośrodków wypoczynkowych położonych nad moim docelowym jeziorem.
OW Relax minęłam, chcąc dojechać do następnego, potencjalnie mniej obłożonego ludźmi. W drugim, o ujmującej nazwie „Źródełko Miłości”, jacyś ludzie chyba biwakowali, ale zasadniczo nie widziałam żywego ducha, również takiego, który by mógł przyjąć ode mnie 2 zł za wstęp na teren i obejrzenie kolejnej ciekawostki przyrodniczej, a mianowicie splecionych międzygatunkowo drzew, spod których korzeni wybija wspomniane źródełko. Nie fatygowałam się więc i postanowiłam szukać dalej dogodnego dojazdu na brzeg.
Dojechałam tak aż do Jodłowa, który pewnie kiedyś był małą wioseczką z trzema chałupami na krzyż, a obecnie jest sporym daczowiskiem. Na jego obrzeżach trafiłam na drogę z betonowych płyt kierującą podobno na camping, wg drogowskazu. Takie drogi prowadzą zazwyczaj do skansenowo-reliktowych ośrodków PTTK-u, więc bez żadnych oporów podążyłam i tą, ale na jej końcu był zwykły, prywatny biwak. Tyle dobrego, że tutaj przynajmniej dało się podjechać prawie pod samą „plażę”. Kiedy jednak wreszcie zsiadłam z maszyny… postanowiło się rozpadać. W sumie bardziej mżyło, ale i tak średnio przyjemnie, a i widoki takie sobie, gdy wszędzie szaro.
Nie czekając aż być może lunie, ruszyłam z powrotem, tym razem najkrótszą opcją trasy, ale przy ładniejszej pogodzie pewnie znowu pojadę eksplorować szuwary.
Fajny ten komin masz :D Drewniany kamień wymiata ;)
A owszem, nie narzekam ;) Kamień to jest zagadka roku…