Proszę nie regulować odbiorników, żadnego wpisu nie brakuje, a zaczynamy od części drugiej, bo jeszcze nie mam wywołanych zdjęć do uzupełnienia opisu początkowej części tej wycieczki. A do tego tutaj wszystko jest z małpki, więc lećmy z tym koksem, choćby i od d strony ;)
Nie zwlekając, zacznijmy zatem od tego, co działo się w Sulechowie. Przy okazji dni(a) miasta, miała się odbyć parada zabytkowych wozów i motocykli. Daleko nie mam, pogoda jakimś cudem dopisała, więc pojechałam, ale jako obserwator, bo – zgodnie z przewidywaniami – wcześniejsze wydarzenia (no dobra, błądzenie) zajęły mi więcej czasu, niż pierwotnie uznałam, że zajmą. Zdążyłam za to akurat na ten krótki, podobno, moment, kiedy wszyscy stali w Rynku i tuż przed tym, jak się rozjechali w poszukiwaniu kolejnych atrakcji albo do domu. Perfekcyjny tajming ;)
Co stało? Wśród motocykli tym razem dominowały, mam wrażenie, te „szopowe”. Co to rzadko jeżdżą albo długo stały, ale właśnie ktoś miał blisko, to przyjechał ;) Nie, że wszystkie – wiadomo, byli i goście z dalsza (choćby znani z Wolsztyna klubowicze wielichowscy), były i odrestaurowane sztuki. Były też oczywiście wszelkiej maści niezabytkowe pojazdy, w tym quady, ale wiadomo – to w tle. W temacie samochodowym – wreszcie powiew świeżości. Tym razem na zdjęciach przedstawiciele regionu głównie zielonogórskiego, dla odmiany od dotychczasowych legnicko-wrocławskich. No to popaCZcie sobie:
Jak nadmieniłam, towarzystwo zebrało się niedługo po tym, jak przyjechałam, zatem mogłam podążyć ku kolejnemu punktowi na mojej trasie tego dnia. Odbywał się bowiem jednocześnie nieopodal piknik w skansenie fortyfikacyjnym w Czerwieńsku-Brodach. Droga z Sulechowa do tamtąd jest tyleż krótka, co malownicza. Choć w sferze infrastruktury większość jej stanowi popularne w tych okolicach rozwiązanie „asfalt na półtora auta i utwardzone pobocze na pół drugiego auta z naprzeciwka”, to prawie cała droga prowadzi przez las i jest ładnie. No i na końcu jest prom.
Tego rodzaju przeprawa klasyfikuje się dość wysoko w moim rankingu atrakcyjności (a razem z tą konkretną zaliczyłam już komplet najbliższych promów), dlatego nie omieszkałam zaplanować drogi tak, aby koniecznym było skorzystanie z tego środka transportu dla środków transportu. Szczególnie, że skansen bunkrowy jest tuż obok rzeki. Choć to de facto bunkry nie są, lecz schrony, a te z kolei mogą być czynne lub bierne, czego się m.in. dowiedziałam od skorych do dzielenia się wiedzą panów gospodarzy na obiekcie 763 (numeracja dotyczy wszystkich schronów na Oderstellung – linii/pozycji środkowej Odry).
Obejrzałam sobie ten jeden obiekt, pokręciłam się przy epicentrum festynu i mimo ogromnej chęci na kiełbaskę z grilla, stwierdziłam, że obiad zjem już w domu – latająca wszędzie topola nie rokowała dobrze dla mojej alergii.
Trochę się obawiałam powrotu S3-ką za Zieloną Górą, a jako że nie umiem (nie próbowałam) wjechać na równoległą do niej drogę dla ruchu lokalnego (Racula-Otyń), to chciałam poruszanie się po ekspresówce ograniczyć do minimum i uciec w bok możliwie wcześnie. Martwiłam się jednak na zapas, bo sobotni ruch na trasie był znikomy i mogłam jechać te swoje 110 bez obaw, z rzadka będąc wyprzedzaną, a nawet sama wyprzedzając jakieś zagubione marudy.
Po drodze po raz kolejny zabolał mnie widok pokiereszowanych okolic Zimnej Brzeźnicy, gdzie już po jednej stronie szosy nie ma lasu, ale o tym niebawem. Wcześniej jeszcze zapodam początek niniejszej wycieczki.
super zdjęcia ze zlotu.
Bo fajne maszyny przyjechały :)
Dzięki za miłe słowa i zapraszamy ponownie do schronu 763!! ;-)
Zasłużone :) Dzięki za zaproszenie!