Może się wydawać, że moja taktyka dodawania wpisów dawno po terminie wydarzeń, gdy wszyscy już zdążyli zapomnieć o danej imprezie, kryje w sobie jakieś drugie dno, jakiś genialny zamysł i przewrotny plan – i tej wersji oficjalnie się trzymajmy – ale prawda jest taka, że zawsze myślę sobie „o, mam już wywołane fotki, przygotuję jeszcze te z telefonu, napiszę coś na szybko i heja w świat”, ale nie ma tak dobrze. Zanim zdążę sklecić jedno sensowne zdanie, już po uszy tkwię w nurcie informacji, które powinny stanowić trzon merytoryczny wpisu, a w głowie ich nie spamiętam i zaczyna się bernardyńska robota, risercz, spisywanie i galopada hiperłączy, bez czego wpis byłby cienki jak dupa węża, a tak – jest szansa, że będzie miał znamiona czegoś sensownego. Nie tam zaraz, że wniesie cokolwiek przełomowego, ale już nie wstyd czegoś takiego opublikować ;)
A zatem: przed Państwem absolutnie nieobiektywny, wyrywkowy i niekompletny przegląd ciekawostek z piątej edycji Wrocław Motorcycle Show. Było warto czekać, co?:P
Nie znajdziecie w tej relacji ani jednej z prezentowanych nowości (no dobra, jedną, sztuk: raz, ale ćsiiicho), która przyprawiła o kisiel w majtach sporą część odwiedzających, ani jednej kapiącej od chromu armatury okraszonej akcesoriami skórzanymi, jak również ani pół gładkolicej hostessy. Stunterów – choć szanuję ich umiejętności – też nie będzie. Wszystko to macie podane na tacy na profilu WMS, w linkach można przebierać jak w ulęgałkach. Jednak żadne z powyższych nie mieści się w obrębie moich zainteresowań. Można powiedzieć, że to cud w takim razie, że cokolwiek zainteresowało mnie na imprezie tego typu, biorąc pod uwagę, że wymieniłam na powyższej liście bazowe i najbardziej pożądane przez zwiedzających elementy każdej wystawy moto.
Ale żeby nie było – wiedziałam, co robię, wybierając się do Hali Ludowej. Nie chciałabym bowiem, aby pluli sobie w brodę sponsorzy konkursowych wejściówek, którym ja i towarzysząca mi trochę z musu J. zawdzięczałyśmy możliwość zwiedzania (mowa o Motogenie i Moto24.tv – reklamuję i dziękuję ;) ). Wszakże nowości stanowiły jedynie część podobno niedużej (jak niektórzy byli skłonni marudzić), ale mocno wypakowanej powierzchni wystawowej. Zostało jednak wystarczająco dużo miejsca na inne ciekawe stoiska i ekspozycje i właśnie w poszukiwaniu rzeczy starych i/lub dziwnych się tam wybrałam.
A były i terenówki:
i staruszki:
i tematyczne zbiory:
i przede wszystkim – kustomy, które, ku memu zdziwieniu, najbardziej chwyciły mnie za oko. Może dlatego, że przy nich było najmniejsze zagęszczenie ludzkie i dało się je komfortowo, na spokojnie pooglądać.
Chociaż i tak nie mogę narzekać, bo początkowo nie uświadczyłyśmy żadnego tłumu – myślałam, że do 10tej przed drzwiami zbierze się masa ludzi oczekujących na wejście, ale dotarłszy z lekką obsuwą jakoś koło wpół do 11, ujrzałyśmy pustki i brakowało tylko przeganianych wiatrem kul szarłatu czy innego tumbleweed’a.
Największe zaskoczenie przeżyłam jednak o wiele wcześniej, właściwie to trzy kroki od miejsca, w którym zaparkowałam. Idę, paczę, a tam „bunia” Prentkiego stoi. Logicznym byłby wniosek, że gość z dalekiego Ślunska zawitał na imprezę o profilu, jakby nie patrzeć, motoryzacyjnym, ale okazało się, że nie – celem wycieczki były żyrafy po drugiej stronie ulicy ;)
Kawałek dalej – bo nie dane mi było dotrzeć z parkingu do wejścia za jednym zamachem – czekał mnie kolejny postój, bo niczym słońce, którego tego dnia brakowało wybitnie, jaśniał sobie nieopodal escort trójka któregoś z pracowników wystawowych, sądząc po przepustce za szybą.
Dwa eksponaty, a jeszcze nie weszłam na wystawę – zapowiadało się nieźle ;)
Tuż za progiem, jak wiadomo, witała przybyłych MotoBrosowa Jawa z koszem. Jedna z dwóch Jaw na imprezie, Czeska Zbrojovka nie miała natomiast swojej reprezentacji.
W części głównej, mimo dominacji podstawowych składników wystawy, również i dla mnie coś się znalazło:
Po dwukrotnym, niespiesznym obejściu wszystkich stoisk zaczęło się robić tłoczno, wykonałyśmy więc taktyczny odwrót w kierunku gofrów, a następnie postanowiłyśmy sprawdzić, czy można wejść na galerie, żeby popatrzeć sobie z góry. Dało się ;)
W tak zwanych kuluarach spędziłyśmy chyba najwięcej czasu, bo a to J. tuliła się do ubłoconych patroli i żądała słitfoci z co lepszymi zmotami, a to ja przeczesywałam stoisko z modelikami…
Zaciekawiła mnie też zawartość tych pudełeczek:
Pogapiłyśmy się chwilę na zabytki z Zamku Topacz (nie jestem pewna, czy to wszystko od nich, ale stało w jednej okolicy):
Po czym na dłuższy czas wsiąkłam w wystawkę kastomów. Szczęśliwie, nie wszystkie były w stylu Orange County Choppers, właściwie tylko kilka, zaś cała reszta obrazowała pięknie przekrój tego, co tylko można wymyślić (obyło się bez trajek). Począwszy od ascetycznych bobberów, przez bardziej wyrafinowane cafejki, rozmaite sprzęty w żadnym konkretnym stylu, ale z bardzo konkretnym pomysłem, dalej – wymalowane na bogato choppery, aż po nierealne twory Game Over Cycles.
Poniżej tylko część, głównie te, które mi się spodobały. Ostatnie cztery zdjęcia zamieszczam raczej tylko z kronikarskiego obowiązku ;) Podsumowanie konkursu zaś można znaleźć na chopperowo.com, a ogólnie więcej informacji – na profilu imprezy.
ruska choinka Avatara (MałyHD Motorcycle Performance).
Na wszystkie te cudaki można było głosować, jako że jedną z kategorii konkursu był wybór zwiedzających. Chociaż najbardziej chyba do mnie przemawiało piknikowe pierdzikółko z wiklinowymi wstawkami, to czułam, że powinnam oddać swój głos jawę, mimo wszystko ;)
Ale to już wszystkie obrazki. Nie będę przepisywać listy pozostałych atrakcji, bo to już zrobiły znane-portale-motocyklowe, ani tym bardziej opowiadać, co osobiście jeszcze robiłam, bo kto był, sam wie, a kogo nie było, to go to ani grzeje, ani ziębi ;) Pokazałam, co miałam najlepszego i tutaj kończy się moja rola, a więc – bywajcie, tymczasem.
Zakochałam się w terenówce z Hello Kitty :D I w motocyklu z wiklinowymi dodatkami- jakie to urocze :D
Fajnie zobaczyć Unikatowego Junaka z założonym zbiornikiem. Jak widać Warszawa odstraszyła tych, co mieli do pokazania coś naprawdę ciekawego zbyt wysokimi stawkami, bo na stołecznym motorszole nie było Tarpanów, Rapidów ani, niestety, Jawy z Velorexem. Szkoda że nie wiem, jaki poziom prezentowały gładkolice hostessy. W Warszawie w tym względzie dominowała wyzywająco ubrana bylejakość okraszona nielicznymi rodzynkami.
Zapewne stawki swoją drogą. ale np. chłopaki od Jawy po prostu stacjonują we Wrocławiu, więc byli jako lokalna atrakcja, podobnie jak muzeum z Zamku Topacz. O poziomie hostess ciężko mi się wypowiadać – na pewno najbardziej zwracały uwagę pin-upowe panie ze stoiska tatuażu. Chyba najpełniejszy przegląd w tym temacie widziałam na Motormanii, tam ich się najwięcej przewijało: http://motormania.com.pl/newsy/relacje/wroclaw-motorcycle-show-2015-najbardziej-motocyklowe-targi-motocyklowe-w-polsce/attachment/047-wms-fot-sopel/ )
Sprawdziłem. Pewnie było tak samo jak w Wwie, bo fotografowali je przeważnie od tyłu ;) A, jeszcze jedno. Ducati Scrambler mi się totalnie nie podoba! Plastik i elektroniczny wyświetlacz, fuj!
Przyznam, że aż tak dokładnie się nie przyglądałam – zaskoczył mnie po prostu przyjemnym wyglądem wśród stoisk ze świeżyzną. Ale można uznać, że ma podobny potencjał, jak nowy Ogarek, z którego, mimo chińskości, też dało się coś ciekawego ulepić.