A nie – to Metallica. W każdym razie, nie da się ukryć, że z obecną tzw. motoryzacją, zwłaszcza jej samochodową częścią, jest krucho. A właściwie dopiero będzie. Ponieważ, jak śmiem przypuszczać, z tego, co teraz jeździ, za jakiś czas nie będzie niczego. Nie będzie samochodów używanych. Dostępne będą tylko nowe, a kilkuletnie będą się nadawały wyłącznie na śmietnik.
Bo po co komu kupa złomu, w której koszt naprawy czy zwykłej, eksploatacyjnej wymiany czegokolwiek przekracza jakiekolwiek granice rozsądku, o budżecie przeciętnego obywatela nie wspominając. A poza funkcją użytkową ów złom nie posiada ani walorów estetycznych, ani sentymentalnych z racji krótkiego okresu przydatności. Wyrzucaliście kiedyś ze łzami w oczach niedziałający opiekacz albo zepsuty czajnik elektryczny?
Motoryzacyjny zaś przykład? Proszę, pierwszy z brzegu: skuter peugeot, 125ka. Wielki prawie jak moja fiesta. Z pozostałych podobieństw – szarawy kolor i koszty. Przy czym w przypadku fiesty – 800 zł kosztowała ona cała, zaś w skuterze za 600 można sobie kupić… filtr powietrza. Szejset złoty. Nowych polskich. Fakt, że razem z filtrem dostaniemy nowe, zintegrowane pół skutera – jest to część nierozbieralna. Nie da się też wykombinować zamiennika, bo sam filter ma głupi kształt niepodobny do niczego. A zatem – kupujesz skuter w salonie, jeździsz do czasu wyznaczonej wymiany, sprzedajesz, następny właściciel oczywiście też nie planuje się na to wykosztować, jeździ póki silnika nie zatrze – i next. I gospodarka się kręci. C’est génial.
Albo to: wiecie, jak wygląda ponaddwudziestoletnia fordowska niebieska śruba wyjęta z zawieszenia? Jak nowa. Można ją w ogóle wyjąć, wykręcić, bez urywania, bez problemu. Weźcie parę lat młodszą, złotą, a przy próbie demontażu będziecie mieli ową śrubę w dwóch kawałkach.
I tak na każdym kroku.
We. Are. All. Doomed. Znaczy – nie tyle we, co ci, którzy się jeszcze nie zaopatrzyli w starego grata w przyzwoitym stanie, którym będą jeździć do skończenia świata – co będzie o tyle proste, że w latach produkcji tych wehikułów nie przewidywano przysłowiowego odpadnięcia kół chociażby. Przez koniec świata rozumie się też: do czasu wprowadzenia zakazu poruszania się takowymi pojazdami nie tylko po centrum Krakowa i Poznania, ale w ogóle i wszędzie. Co w Polsce jest jak najbardziej możliwe, biorąc pod uwagę choćby taki gwałt na logice, jak zastraszająco popularny pomysł eliminowania „zabójczych drzew”, które wyskakują na drogę i mordują kierowców spokojnie cisnących dwie paki po wąskiej szosie. Oby głos rozsądku jednak przeważył w tej sprawie…

Ale póki co, jeszcze jakoś da się żyć i da się jeździć czym się chce, dlatego – dla uczczenia tej pięknej wolności – w najbliższym czasie pojawi się relacja ze spotkania starych trupów vel pięknych klasyków w Legnicy oraz kilka pomniejszych opisów cezetkowania w akompaniamencie kłębów dymu z wydechu. Jeśli dopisze pogoda, to wykończę kliszę w aparacie podczas lokalnego MotoSerca, toteż można się wstępnie nastawić również na jakieś ładne motorki.
Szykujcie się!
W Krakowie to ja akurat jestem za zamknięciem centrum dla wszystkich samochodów, bez różnicy czy starych czy nowych, czerwonych czy żółtych. To miasto jest zwyczajnie za wąskie dla takiej ilości aut, jaka jeździ. Stare smrodzą niby bardziej, a nowe, wielkie landary się nie mieszczą na szerokość i na przykład blokują tramwaj, mimo że się wciskają jak mogą najgłębiej. Paranoja. Podkurwieni są wszyscy. Bo tramwaj lakier porysował. Albo rowerzysta. Zamknąć centrum i po sprawie. Jak w Moskwie, Paryżu albo Berlinie.
Zamykanie centrów jest u nas nierealne. Komunikacja publiczna nie jest alternatywą, tylko dopustem bożym. Na rower pogoda jest przez 1/3 roku. Chyba że faktycznie pozamykają centra, firmy przeniosą się gdzie indziej, a korki razem z nimi – to też można uznać za rozwiązanie problemu ;)
Biorąc pod uwagę, że w tym roku zimy praktycznie nie było, to pogoda na rower była cały rok, wystarczy się ciepło ubrać ;) To chyba tylko kwestia mentalności. Pierwszy z brzegu przykład mojej szefowej, która do biura ma 10 minut na rowerze, ale woli auto i jedzie ponad godzinę, bo takie korki są. Przecież prestiż może ucierpieć, no i jak niektórzy twierdzą, „Warszawa to nie wieś, żeby rowerem po niej jeździć” ;)
Co do motoryzacji kończącej się, to tak z wieloma innymi rzeczami jest, że nie opłaca się naprawiać, bo taniej wyjdzie kupić nowe niestety.
Ano, zaplanowana nieprzydatność – nic nowego tu nie wymyśliłam, ale wkurza to na każdym kroku…
Jak się czasem patrzy na ten pokaz mody wśród rowerzystów na ulicach, to wcale bym nie powiedziała, że to wiejski środek transportu ;)
A to wszystko w imię ekologii – najmodniejszego ostatnio terminu, którym posługują się najbardziej złodziejskie współcześnie organizacje. Może poza rządem RP, chociaż tam też mają Ministerstwo Środowiska, które czasem o tym przebąknie. Rzecz w tym, że współczesne pojazdy spełniają normy jedynie w warunkach laboratoryjnych, które nie mają nic wspólnego z ulicznymi realiami, joł. Tak samo jak Janusz który jeździ tylko do kościoła wytnie ze swojego Passata zapchanego DPF-a i od tego czasu będzie jeździł zostawiając za sobą obłoki sadzy. A wielka terenówa, jakaś Toyota Tundra czy inny Jeep z silnikiem HEMI choć nówki sztuki, z całą pewnością emitują więcej wynalazków do atmosfery niż poczciwy 126 P, mimo że starszy czyli straszny i nieekologiczny. Nie mówiąc już nic o ekologicznych kosztach wyprodukowania czy później złomowania kilkuletniego pojazdu. Najbardziej prośrodowiskowe rozwiązanie to moim zdaniem zakup Tico od starszego pana i ciśnięcie nim po wsze czasy.
Ja to wiem i ten pan to wie, i ta pani, ale ile jest ludzi, którzy mają mózgi wyprane tymi hasełkami do tego stopnia, że dadzą się za nie pokroić, choć prędzej pokroją, unicestwią i przeklną do siódmego pokolenia kogokolwiek, kto będzie śmiał zachować zdrowy rozsądek w tej kwestii… To jest gorsze nawet niż te nowe samochody.
Acha, jeszcze jedno. Metallica skończyła się na Kill’em All :)
Zdania są podzielone – a powiedzonko o „Black..” chyba bardziej popularne ;) Ja tam nie byłam nigdy ich psychofanką, więc słucham z każdego okresu bez wybrzydzania. Preferując te starsze, bo „mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem” :P
Trochę się nabijam z metalikowego puryzmu. Do czarnego albumu słucham z zapamiętaniem i bez znudzenia. Późniejsze mi nie wchodzą, jestem zbyt heteroseksualny.
trzeba sobie ta Fiestke na zolte zarejestrowac, to niedosc ze przegladow nie trzeba robic to jeszcze raczej nie zabronia zabytkom nigdzie wjezdzac :)
kosztuje taka przyjemnosc kolo tysiaka ale mysle ze warto to wydac na autko, ktore ma sie zamiar miec dluuugo, ja sie przymierzam do rejestracji na zolte mojego Taurusa ’89 3.0V6 a w automacie :) tylko remont musze kieeeedys w koncu skonczyc, bo lekko rozbitego z przodu kupilem, ale pozatym to buda w idealnym stanie a mechanika jeszcze lepsza, ma tylko 76tys mil przebiegu, a silnik pod korkiem czysciutki i blyszczacy.
pozatym na zoltych jak nie jezdzisz to nie musisz placic oc
a z ciekawostek – jak ktos w Ciebie wjedzie to niema ze „szkoda calkowita, auto warte 1000zl”, maja placic za naprawe chocby miala i milion dolcow kosztowac zrobiona w Ameryce w ASO Forda, oczywiscie lacznie z transportem za pieniadze ubezpieczyciela :)
ps- ja rowniez bylem wielce zdziwiony ze w Fiescie normalnie odkrecaja sie zardzewiale nie ruszane 20 lat nakretki nawet kolektora wydechowego!! gdzie w Fiacie to potrafi sie urwac sruba grubosci palca od zawieszenia ktore przeciez 5 lat wczesniej sie rozbieralo…
a co do planowanej nieprzydatnosci – mistrzami swiata jest Whirlpool! dostalem od znajomego pralke whirlpool ktora mu padla 2 miesiace po gwarancji, padl programator za ktory chcieli chyba z 500zl (cala pralka z 900), programator sobie naprawilem, pochodzila z 3 miesiace, padla pompa wody, przelozylem wklad ze starszej, pochodzila z pol roku, padly lozyska w silniku, silnik nierozbieralny, wymienilem z innej, pochodzila moze z 3 miesiace… URWALA SIE OŚ KOLA PASOWEO!! trzpien srednicy ze 3cm (z porowatego szajsmetalu)!!! i to od strony bebna (kolo sie dalej krecilo a beben stal), co gorsze w pralce od gory ladowanej gdzie beben podparty jest na lozyskach z obu stron! czyli w rok czasu padlo w niej WSZYSTKO, tylko elektrozawor wody sie nie popsul… choc kto wie co bylo by 3 miesiace pozniej…
Na żółte blachy raczej nic nie trafi, bo są brzydkie, niepraktyczne (potencjalnie), za dużo załatwiania i są brzydkie ;) Jak już, to najwyżej opinia rzeczoznawcy albo wycena i na to samo wychodzi przy kraksie. Tfu tfu, na psa urok. Zaś z OC nie ma tragedii (choć zobaczymy, jak to dalej z tym PZU będzie), a te cząstkowe to też taki pic na wodę – bodajże przy wykupieniu na parę mies. (2? 3?) koszt zaczyna się zbliżać do całorocznego, agenci sami to odradzają ;) Chyba że ma się faktycznie jakąś nieruchomość w remoncie, to można sobie odpuścić całkiem, ale sprawne wozy bez OC… Lepiej, żeby co jakiś czas jeździły. Jak stoją, to się psują ;)
To i tak masz godne podziwu zacięcie z reanimacją AGD. Naprawiacze i serwisy to się nawet tych starszych modeli nie chwytają. Tylko takie, co to wystarczy kupić część zamienną i podmienić. Bo jak coś trzeba pokombinować, to już nie. Jak trwoga (że np. właśnie pralka cieknie), to tylko do złotej rączki…
no ja tez nie mam nic na zoltych, ale mi szkoda tyle pieniedzy i tez jestem slaby w zalatwianiu czegokolwiek w urzedach ;) ale Taurusa raczej nie zarejestruje sie inaczej, bo umowy wygladaja jakby skserowane i przepisane olowkiem albo cholera wie co, a dowod zabrany kiedys za ten wypadek, no ale stan jest super a dalem za niego tylko 450zl laptopa i telewizor (ktore mialem prawie za darmo i sobie naprawilem) :) wiec nawet jak ma tylko stac to i tak fajnie :)
ja po prostu lubie naprawiac rozne rzeczy, od pilotow do telewizora do tomografu komputerowego, czy koparki. samolotu mi sie nie zdarzylo jeszcze (moze to i dobrze) hehe :) praktycznie wszystko co mam jest kupione na jakims zlomie/gieldzie/ogloszeniach zepsute i naprawione samemu (lub z pomoca kolegi), rzecz jasna nie wszystko sie udaje naprawic, ale jak sie nie uda to trudno, jak jest fajne to i niedzalajace moze stac, a jak nic takiego to pojdzie na czesci do czegos innego, a wyrzucic zawsze mozna ;)
pozatym samo lazenie po zlomach jest przyjemnoscia, nawet jak sie nic nie znajdzie :)
Wow, nie jesteś czasem potomkiem Adama Słodowego? ;) Przydatny talent, winszuję :) Hehe, tylko uważaj, bo to łażenie to bilet w jedną stronę – gdzieś czytałam takie zdanie, że „człowiek wyjdzie ze złomu, ale złom z człowieka nigdy” (to akurat pracownik czy właściciel skupu mówił), więc zajęcie (nawet jeśli nie zawodowo) widać wciąga na poważnie ;)
niestety nie jestem, no ale moze i dobrze, bo na wlasna reke jestem jaki lubie, a po potomku Slodowego jednak spodziewano by sie wiecej ;) w koncu on 2 samochody sam zbudowal, ja puki co zadnego, choc kilka odratowalem ze stanu „juz tylko zlomowisko” do normalnej jazdy.
co do zlomowisk to dziewczynom zeby to wyjasnic to mowie ze to dla mnie tak jak dla niej ciuchland ;) i juz jest pelne zrozumienie ;)
Coś w tym jest, w tym porównaniu ;) A z budową samochodów – może jeszcze wszystko przed Tobą? ;)