To całe podróżowanie to, wbrew pozorom, ciężki temat.

Albo po prostu za słabo się wczuwam i nie udziela mi się cudzy, beztroski entuzjazm.

Odnoszę poza tym wrażenie, że gros tych wypraw, o których czytam, opiera się na masterplanie pt.: „Odbędę podróż za jeden uśmiech, wrócę, napiszę książkę i zbiję na niej kokosy”. Opcjonalnie – bez kokosów. Inni, z kolei, jadą przeżyć prawdziwą męską przygodę (wchodzi też w grę dowolny inny epicki zamysł), ale mają kupę hajsu albo pracowicie zorganizowali sobie sponsorów – co samo w sobie karygodne nie jest, ale nie kumam, jak można uzasadnić, że chce się coś od kogoś za friko, żeby spełnić swoją fanaberię – pardon – marzenie. Może ludziom mającym naturę niebieskich ptaków przychodzi to łatwiej, ale ja, ze swoim mocno kapitalistycznym podejściem, tego nie ogarniam. Wychodzę z założenia, że nie ma nic za darmo, a za to, co się dostaje, wypada odpłacić – w podobnej lub porównywalnej formie. Co w towarzystwie, powiedzmy, znajomych o podobnym statusie materialnym wychodzi zupełnie naturalnie, ale już w relacji „bidny ludek-bogata firma” tego nie widzę. A idąc dalej – jaki sposób odpłaty przewiduje się w trakcie podróżowania „na krzywy ryj”? Z definicji – żaden.

Weźmy przykładową, statystyczną wyprawę w nieznane: teoretycznie niby wszystko super, piękne widoki, niezapomniane przeżycia, spotkania z inspirującymi ludźmi (cokolwiek to znaczy), poszukiwanie siebie (cokolwiek to znaczy #2), dotknięcie „prawdziwego” życia… I tu zawsze zastanawia mnie jedno – dotyka taki podróżnik owego prawdziwego życia w najczystszej postaci, np. korzystając z gościny lokalnych, egzotycznych gospodarzy. Wiadoma sprawa, prawdziwa podróż nie liczy się bez spotkań z lokalsami. I co? Podróżnik ów dostaje wszamę, czasami nocleg, a co dostają w zamian ci ludkowie? Możliwość dotknięcia motocykla wartego tyle, co połowa ich wsi? Widok białego człowieka?
Mi jest głupio, kiedy przejeżdżam, a właściwie chyłkiem przelatuję (żeby nie kłuć ludzi w oczy) przez niektóre dolnośląskie wsie, gdzie wrony zawracają, a psy… itd. Bo cóż z tego, że honda kosztowała niewiele więcej niż minimalna krajowa. Motocykl sam w sobie to przedmiot zbytku i trochę tak dziwnie sobie nim paradować wśród widocznej gołym okiem biedy. Więc tak się zastanawiam, co kieruje tymi, którzy biorą swoje nówki-funkiel enduraki i jadą w dzikie ostępy, w jakieś Azje, nie-Azje, Kaukazy, Afryki i inne modne kierunki. Żądza prawdziwej męskiej przygody, no tak, przecież. Po której można sobie wrócić do swojego wygodnego życia i przy pokazie slajdów wspominać, jacy mili i gościnni ci obcokrajowcy.

Tak, ja też wiem, co to jest ten zew nieznanego, przygody, potrzeba bycia przez chwilę gdzie indziej i inne duperele. Wiem, że to gorsze niż nałóg, nie do zaspokojenia, a zarazem ciężko to racjonalnie wytłumaczyć. Poza kręceniem się po naszym polskim podwórku i cywilizowanym świecie, zdarzyło mi się też uczestniczyć, jako postać epizodyczna (nie ja całość planowałam, nie ja ustalałam trasę), w podróży ponad 1000 km od domu na wschód, do kraju, który bardzo udaje, że istnieje, ale i tak prawie nikt go nie bierze na poważnie. Owszem, ciekawe doświadczenie, ale do dziś, po 7 latach dziwnie się czuję ze świadomością, że de facto wykorzystaliśmy czyjąś dobroć, czas, jedzenie i benzynę podczas obwożenia na miejscu, nic nie dając w zamian. Tych marnych groszy w twardej, zielonej walucie nie liczę – nawet zresztą nie wiem, ile dokładnie chłopaki przekazali „na parafię”. Jeszcze gorzej czuję się ze świadomością, że pokonaliśmy taki szmat drogi bez większych problemów, podczas gdy wielu z mijanych i poznanych ludzi, utknęło na zawsze tam, gdzie się znajduje i nie mają perspektyw na nic lepszego. Jest mi wstyd, że nigdy nie napisałam do starszego Ukraińca, którego bardziej słuchałam, niż z nim rozmawiałam, gdy na jakimś dworcu, w całonocnym oczekiwaniu na pociąg, postanowił opowiedzieć mi historię swojego życia i na koniec wręczył własnoręcznie malowane pudełko z Chmielnickim i pędzel. Nie miałam co dać w zamian, a teraz, ile razy sobie o tym przypomnę, to nawet nie wiem, czy jeszcze żyje i czy jest sens szukać tej karteczki z adresem.

Inspirujący ludzie, niezapomniane przeżycia… Taa… A to była tylko niskobudżetowa, studencka podróż. Nie wiem, jak radzą sobie po powrocie ci, co jeżdżą na bogato. Chociaż w zasadzie, im turysta bogatszy, tym dla lokalnych lepiej – może w tym tkwi klucz?

No to jeszcze wiele wody w Odrze upłynie, zanim się od niej oddalę ze swoimi wycieczkami, w takim razie.

A do tego czasu będę szukać odpowiedzi na swoje rozterki – najbliższa okazja będzie na wrocławskich targach moto, gdzie ma być ponoć jakiś kącik podróżniczy. Na niedawne całe wielkie targi turystyczne się nie wybrałam, bo mogłabym tego nie przeżyć – chociaż chyba na zawiść nikt jeszcze nie umarł…


Na koniec zaś – niezwiązana fotka z wielkiej podróży małym golfem, zagranico ;p. Tu właściwie – na granicy. Żeby miało się co pokazać w miniaturce.

IMG_6155

3 thoughts on “Rzecz o dalekich podróżach

  1. Napisałam już jeden wypasiony komentarz – polemikę, ale mi się skasował, argh…
    —————————–
    Od początku:
    To, że ktoś wam, lub komukolwiek innemu, pomógł to był jego wybór. Nikt go do tego nie zmuszał. Nie znasz tych ludzi, nie wiesz, co nimi powoduje, że pomagają lub opowiadają swoje życie – czasem dobroć, czasem religia, czasem przekonanie, że bez pomocy innych się nie da, czasem mentalny dług zaciągnięty u innych, który oddają tobie, abyś ty spłaciła go komuś. Nie wychodzi z ciebie kapitalizm, tylko mentalna komuna, urodzenie w latach ’80, przekonanie, że ludzie to wilcy i każdy sobie rzepkę skrobie. A już może czas by był z komuny wyjść? Tak, tu jest Polska, tu nikt nikomu dobrze za darmo nie zrobi, ale tak jest praktycznie tylko w Polszy. Bo tak nas historia nauczyła, jasne. Ale siedzi nam to w głowach tak kurwa na maxa, że makabra. Nie przyjmujemy do wiadomości, że ktoś komuś może pomóc i o tym zapomnieć 3 sekundy później. W Polsce jak pojedziesz na wioskę endurem, to ukradną, zniszczą, jeszcze wpierdolą. W Tadżyskistanie – ucieszą się, bo przewieziesz bandę dzieciaków. Oni nie mają neta i durnych kotów. Dla nich to jest event życia. I pomagają, bo chcą. Mogliby poszczuć pasterskimi psami i nawet enduro by nie pomogło, bo wataha psów da sobie spokojnie radę. Zasłaniasz wymyślonym poczuciem winy swoją strefę komfortu. Nie da się funkcjonować w świecie, gdzie jesteś 1:1 z każdym, bo można by oszaleć. Nie da się poznawać ludzi i tym bardziej podróżować bez zaciągania mentalnych długów. Ale można sobie wytłumaczyć, że nie pojedzie się nigdzie właśnie dlatego. Jak dla mnie – strefa komfortu. Trochę się z niej dymi ze środka, ale jednak mury mocno trzymają. Buziaki. Pójdziemy do strefy podróżniczej :P

    1. Wybór o tyle o ile – to było raczej wproszenie się, a tym głupiej mi dotąd, że gospodarze opowiadali nawet, że od czasu do czasu przyjeżdżają do nich studenci z Polszy, z pomysłami, zapowiedziami o dłuższym kontakcie, projektach itp., a potem słuch o nich ginie… I ostatecznie z tym wyjazdem było tak samo :/ (może dlatego, że to też był jeden z pomysłów człowieka „1000-planów-na-minutę”, a reszta pojechała tylko tak na doczepkę).
      I raczej nie komuna, bo przysługi na zasadzie oddawania mentalnych długów (albo tego słynnego „podaj dalej”) lubię i praktykuję, ale tak samo jak prezenty, życzenia, tak i przysługi ciężko mi się przyjmuje, nie potrafię – ale w drugą stronę jak najchętniej, nie wiem jak to działa :P I to mi się wcale nie kłóci, jak wiesz, z podróżowaniem – tylko ja muszę mieć tak zaplanowane, żeby polegać wyłącznie na sobie, żeby mieć jak zapłacić za tę podróż, nocleg i żarcie, a nie kombinować, że może się uda wbić do kogoś na ładne oczy (nie liczę couchsurfingu, bo to inna bajka, jakoś tam sformalizowana i każda strona wie, na co się godzi) ;)

    2. I jeszcze co do tego, ze w Tadżykistanie mają event życia – to tu mnie boli to, o czym pisałam: że się przyjeżdża, robi się/jest się tym eventem i się odjeżdża, a oni zostają tam, gdzie są. Oczywiście, dla niektórych z nich to może być najlepsze miejsce na ziemi do życia, ale nadal dla wielu to pewnie będzie pokazanie czegoś lepszego, jakichś możliwości i zabranie dupy w troki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *