Mając w pamięci poprzednią udaną wizytę w stolicy Księstwa Legnickiego (vide), z największą ochotą wybrałam się tam ponownie, na imprezę pt. Legnicki Park Maszyn 2014 + zakończenie sezonu LKN.
Na miejsce dotarłam ze sporą obsuwą, w stosunku do planowanego ciut-przed-12, ale było to nieuniknione w obliczu syndromu „na ostatnią chwilę”. Zamiast kupić sobie zawczasu kliszę, to wypstrykałam większość w sobotę, a w niedzielę panika i szukanie deficytowego towaru gdzie popadnie (z wynikiem negatywnym); zamiast wydrukować sobie kartki informacyjne o fieście, to lepiej ich nie wydrukować i przed wyjazdem oraz w trakcie szukać czynnego w niedzielę punktu ksero (wybawił mnie dopiero legnicki… media markt). Zamiast wreszcie zajrzeć do auta na spokojnie, to lepiej, żeby w niedzielę rano okazało się, że tłumik lata i luz na łożyskach kół tylnych (szybka nagana od kierownika grg i równie szybki pit stop załatwiły ten temat od ręki ;) ).
Mimo tych wszystkich trudności szczęśliwie dotarłam do Legnicy po 13, pozwiedzałam ją trochę w poszukiwaniu ww. produktów i usług – niezmiennie wywarła na mnie jak najlepsze wrażenie, ma w sobie to, co najbardziej lubię we Wrocławiu, a jednocześnie jest bardziej „kompaktowa”, czyli w sam raz – i nareszcie, przed 14, wylądowałam na samym zlocie.
Wg harmonogramu, od 13.30 powinny były odbywać się przejazdy konkursowe i mimo że przewidywałam tradycyjne przy takich okazjach opóźnienie, to ogólny chillout wśród zgromadzonych nieco mnie zdezorientował. Jak się okazało, owo zawieszenie w czasie i przestrzeni było dłuższe i niestety, bardziej konkretnych atrakcji nie doczekałam, musząc się zwijać po 15.
Niemniej jednak, z przyjemnością zawiesiłam oko na pojazdach znajomych, jak i tych dotąd niespotkanych, a nawet zamieniłam parę słów z paroma osobami – z naciskiem na „parę”, co stanowi i tak ogromne osiągnięcie jak na mnie ;)
Aha, co może najistotniejsze – na zlot wzięłam najbardziej klasycznego forda z rodziny, czyli fiestkę, świeżo po operacjach plastycznych/przemianie w łabędzia/renowacji/jak zwał, tak zwał ;) Informacja ta może być o tyle istotna, że fura na zdjęciach raczej się nie pojawia. Że na moich – to zrozumiałe, ja jej robię wystarczająco dużo fotek przy innych okazjach. A że na cudzych – to tłumaczę sobie tym, że może z racji koloru zlewała się wizualnie z asfaltem i była niewidzialna niczym stealth, a może była za mało klasyczna i dupo-urywająca w konfrontacji z piękną grandzią em-kej-łan, stojącą vis-à-vis.
Ale na żywo kilku osobom się spodobała, więc jakiś tam pożytek z niej był :)
A teraz przejdźmy do zwiedzania wystawki.
Na początek – nomen omen – preluda. Oraz mistrz czwartego planu :P
Granada. Czy trzeba tu dodawać coś więcej ponad to, co mówią obrazki?
Co mi się szczególnie spodobało – jako znanemu miłośnikowi poczucia jedności z przestrzenią bagażową :P – to duża ilość ciekawych kombi.
Było audi, były volva, był nawet wyjątkowo urodziwy passat b2, ale największy zachwyt wzbudził we mnie mieczysław w wersji T jak Touristik & Transport.
Dwa dodatkowe siedzenia, tyłem do kierunku jazdy (idea znana, ale pierwszy raz widziana na żywo) – nawet nie marzyłam o czymś takim, gdy jako dzieciak cieszyłam się, będąc przewiezioną kawałek w bagażniku omegi kombi ;)
Z drugiej mańki, były i maluchy (gabarytowo, nie czepiajmy się nomenklatury) – rajdowe.
Kwestia, czy rajdowość w takim wydaniu jej przystoi, jest równie dyskusyjna, co autoalarm w poniższej warszawie ;) Tak czy siak, zastawka ujęła mnie ogólnym dopieszczeniem. To się zawsze chwali.
Reprezentacja škodoviek była zauważalna i z czasem coraz większa. Na zdjęciach innych uczestników widziałam, że ostatecznie uzbierały się cztery 742ki w różnym wieku, ale ponadto przyjechała też rajdowa favoritka z petrolhearts oraz szrociakowy forman.
Jeśli Legnica, to musi być moje ulubione volvunio w najładniejszym zestawieniu kolorów ;)
Automobilklubowy barkas prezentował się niezwykle godnie.
Jak na barkasa ;)
Malownicze taxi MPT współorganizatorów, czyli – obok volvunia i 125p Vanilla – obowiązkowy uczestnik imprezy.
Milicję reprezentował także poldolot z Lubuskiego Ruchu Klasyków.
I nadejszła ta chwila – relacja dotarła do fiatów i reszty demoludowego „tałatajstwa”.
Bez urazy ;) Co kto lubi, to mu nikt nie zabroni, ale też nic na siłę lubić nie trzeba. Jak to mówią – jeden lubi księdza, drugi księdza Kaśkę ;) I tak, jestem z TEGO pokolenia, wożono mnie maluchem, trampkiem, dużym fiatem, ale – idąc tym tropem – jakoś więcej sentymentu mam do beczek i 405-ek.
Mimo wszystko podeszłam do tematu bez uprzedzeń i wychwyciłam pozytywne strony kantów i kartonów ;)
Jeden miał ładne kółko…
Inny wyglądał z góry jak zabawka..
Całokształt tej kategorii klasyków jednak mimo wszystko cieszył oko, przytargane egzemplarze były bardzo zadbane i ich prezencji nie można było nic zarzucić.
Garby… Taak, wieem, są cudowne, pasja, jedyne takie (jak wszystkie inne), wszyscy je kochamy(-ją). Ten szczurowaty ujął mnie konsekwencją podejścia do tematu. Czyli do hipsterstwa de facto (pardon, oldskulu), ale konsekwencję cenię niezależnie od gustu.
Bratnią motoryzację można było obejrzeć w osobach… obiektach… Oj no, były dwie łady i wołga ;)
And now for something completely different – Alpina. Oj, robiła robotę, czy to stojąc, czy jadąc…
Byli też sami swoi: mijany czasem na mieście rdzawy merc…
…somsiad z osiedla…
…oraz ce-ix z perspektywy niskiej, a widywany z jeszcze niższej.
Mietek dwa-czy-benzin, czyli we meet again. Spotkałam go również dzień wcześniej, na mini zlocie z okazji Hubertusa w Jakubowie, gdzie załapał się na zdjęcie w całym majestacie, ale na kliszy, więc relacja z soboty będzie achronologicznie później.
Rekord E1 w wersji daily-driver.
Chyba, w swoim profańskim odczuciu, najbardziej lubię takie youngtimery – zastygłe w czasach swojej młodości, jeżdżące jak zawsze, bo nikt im nie powiedział, że już mogą przejść na emeryturę. Ani zbyt wychuchane, ani zbyt zapuszczone.
Rozmawiałam tu u nas kiedyś z rześkim ponad 70-latkiem, który jeździ swoim escortem trójką w pięknym stanie, bo się do niego przyzwyczaił i jest z niego wciąż zadowolony. Benzyna kosztuje, więc nie jeździ często, ale w razie potrzeby lub chęci wyciąga go z garażu, by pojechać za miasto albo np. pomóc synowi przewieźć dywan. Zimą nie używa, bo mu go szkoda, a zasięg codziennych tras może pokonać na rowerze lub pieszo. I to też jest dla mnie pasja, taka mniejsza, codzienna, ale wcale nie gorsza, niż posiadanie iście muzealnej kolekcji rozmaitych fur.
A wracając do rekorda, to też mamy tu takiego, jeżdżący, ale niejeżdżony, stoi bidulek pod chmurką na parkingu biedronki, nie znam jego bliższej historii…
Moja znajomość JDMu i pozostałej dżapąskiej motoryzacji jest znikoma – bliższą znajomość zawarłam jedynie z pewną micrą, robiąc za całodobową telefoniczną pomoc zakupową i techniczną – więc co mogę powiedzieć o niniejszej maździe…
Mimo pewnego niedopracowania (ale ja tam się nie odzywam, moja ściera ma nie lepszy ryj, z identycznie odłażącym czerwonym paskiem :P), widać potencjał (tzn. nie widać rdzy). Być-może-nawet-fabryczne decale typu „go-faster stripes” mogą sugerować jakąś ciekawą wersję. Jaktajmer jak się patrzy, więc pozostaje życzyć pociechy z fury i powodzenia w utrzymaniu jej przy życiu.
VW-ów było do wyboru, do koloru…
Ten napis „turbo DIESEL” brzmi tak.. mocarnie :P Owo Passerati zrobiło na mnie tym większe wrażenie, że widuję jednego takiego, zarastającego na innym osiedlu, który wygląda jak kupka nieszczęścia. Poza tym jest u nas jeszcze nie-turbo, w kolorze musztardy, jeździ cały czas i nie klęka, chociaż wygląda jak o-mało-co ;)
Dalej… Golf w sedanie :P (no nie poradzę, uwielbiam je tak przezywać ;) ) I to sportowy diesel :> Zglebienie jej było jedynym rozsądnym wyjściem, by zachować honor – można się lansować jak w GTku i jest uzasadnienie, żeby dieslować sobie powoli ;)
Dla porównania, nieopodal przycupnął skromnie kąsacz z krwi i koś.. z wachy i żelaza.
Bardzo sympatyczny fałwej. Założywszy na te mangelsy bardziej kartoflane gumy, jeździłabym takim wszędzie, wożąc dużo wszystkiego ;)
I dla zamknięcia jakże wszechstronnego tematu VW – taka oto jedyneczka.
Z ciekawostek przyrodniczych, poza uwiecznionym niżej statecznym NSU, kręciły się także zmotoryzowane bicykle, tj. Sparta i jakiś drugi z silniczkiem Sachsa.
Następne w kolejności gabarytowej były motorowery, pełen przekrój – Romety Kadety, Ogary , Mustang by Jawa… Ich obecność była nieprzypadkowa – zaplanowane były na później wyścigi w ich klasie pojemnościowej ;) Plątały się też jednoślady o większym litrażu – kustomy, militaria, niestety brak było oryginalnych i cywilnych klasyków.
I tak to ogólnie wyglądało…
A co było w tym wszystkim najlepsze? Różnorodność :)
Więcej fotek można obejrzeć w galeriach innych uczestników – co zdecydowanie polecam, bo moja relacja jest, jak zwykle, subiektywna i wybiórcza ;) Linki poniżej:
I moj czerwony kombiak sie w końcu gdzieś zalapal :)
A co się miał nie załapać, taki rodzyneczek…;)
Szkoda że słynna baldwinka ojca baldwina nie dostapiła zaszczytu by znależć się w tym zestawieniu – choć stała tam cały czas- zbyt mało chromu, zbytm ało pasty k2 ? nie = nie miała tego wcale …
Załapała się, ale razem z ludźmi, którzy ją zasłaniali, więc nie chciałam publikować tylko połowy jej wizerunku. A jest na tyle słynna, że bywalcy znają ją dobrze ;) Zresztą, zgodnie z własnym zamysłem, podlinkowałam galerię, gdzie widać ją z każdej strony, więc nie można twierdzić, że jest tak pokrzywdzona, jak np. kilka tych bmw, które mój aparat jeszcze bardziej ominął… Jakbym była z cezetą, to pewnie sesja czeska byłaby nieunikniona ;)