Jestem kartograficznym freakiem.
Potrafię na bite, dajmy na to, pół godziny wsiąknąć w mapę, studiować drogi, dróżki, nazwy miejscowości, rysować trasy dojazdu skądś dokądś na azymut, zastanawiać się, jak jakaś okolica wygląda w naturze, skoro tu widać las, obok jezioro, a wokół idzie droga, czy są tam pagórki, czy asfalt jest ładny, czy nierówny…
Podczas wydeptywania górskich szlaków, zamiast podziwiać las, chadzam z nosem w mapie, porównując, czy wyrysowane wskazówki, poziomice, nawet zakręty, pokrywają się z tym, co widać po drodze (choć głównie rozchodzi się o upewnianie się, czy daleko jeszcze :P).
W ramach walki z odmóżdżeniem pracowym, z wielkim zaangażowaniem i zacięciem potrafiłam sprawdzać się w komputerowej gierce polegającej na oznaczaniu na konturowej mapce niedużych miejscowości w Polsce (fun as hell :P) lub też „jechać” wiele kilometrów po mapach google’a w trybie street view (mało nie umarłam z zachwytu, gdy odkryłam, że wgrali zdjęcia przejazdów z dróg poza miastami!).
Hobby dobre jak każde inne i co z tego, że równie bezużyteczne, co zbieranie podkładek do piwa. Mnie to bawi.
I to mapa jest zawsze moim drugim najlepszym towarzyszem podróży (pierwszym jest hondka ;) ). Kupiona przed rokiem w Punkcie IT w Bolesławcu, obecnie wymiętolona do granic używalności, acz pieczołowicie poklejona taśmą, nigdy nie składana do pierwotnej postaci, tylko tak, żeby wyjęta z plecaka czy spod kurtki była na właściwym fragmencie przestrzeni, ale przede wszystkim – szczegółowa. Są na niej najdrobniejsze przysiółki, bo nawet wsiami się tego nazwać nie da, klasy dróg zgadzają się z rzeczywistością, a ponadto są pozaznaczane zabytki – wszystko, czego mi trzeba :)
Zanim wszakże przypomniałam sobie, że ją mam, podczas pierwszych paru wycieczek jakimś cudem nie pogubiłam się na amen, mając ze sobą nieaktualny atlas samochodowy, dzięki któremu mogłam co najwyżej zorientować się, gdzie jest północ i większe miejscowości (nie ma na nim ani autostrady A2, ani wiejskich dróżek wokół Szczecinka, ale dostałam go w prezencie na koniec szkolnych praktyk w Empiku, więc nie ma co wybrzydzać ;) ). Mimo pewnych braków, zjeździł ze mną Polskę i przygraniczne okolice, które jeszcze mieściły się w jego obrębie i raczej się sprawdzał.
Inną sprawą jest, że mam na tyle niewygórowane wymagania, że podczas objazdówki po Czechach podobnie „sprawdzały się” wydrukowane na paru kartkach trasy wyrysowane z google maps, kiedy indziej – usiłując nie zginąć w górnośląskim trójkącie bermudzkim – posiłkowałam się dwustronną mapą z przewodnika po Polsce (i wyszłam z tego starcia z sukcesem ;) ),
zaś w przypadkach wystąpienia zapotrzebowania na bardziej wielopłaszczyznową nawigację, poza atlasem, wspomagałam się pobraną za darmo w punkcie informacji turystycznej poglądową mapką okolicy i listą pól namiotowych – full pro :P
Z papierową mapą nie ma rzeczy niemożliwych ;) W przeciwieństwie do GPSów, z którymi można się tylko pogubić, a polegając na nich w mieście, ani nie wie się, gdzie się było, ani tym bardziej, jak tam trafić ponownie. W drodze wyjątku, mogę jeszcze uznać zasadność satelitarnego namierzania pozycji w jakichś górskich odludziach, na bezdrożu, w środku lasu. Albo często aktualizowanych map dla kierowników jeżdżących „dużymi” – oni i tak nie mają dowolności w wybieraniu trasy i muszą wiedzieć, gdzie np. zaczął się remont drogi.
Ale żeby posiłkować się sztucznymi wskazówkami w celu mniej lub bardziej rekreacyjnego pokonania jakiegoś odcinka cywilizowanych dróg? Szanujmy się trochę i swoją inteligencję, do diaska (i inne mocne słowa)…
To konturówki w szkole nie były problemem. Też lubię mapy, ale trochę inaczej trenuję umysł. Spoglądam nań i zapamiętuję, a potem próbuję dotrzeć do celu.
Mam szereg wymiętolonych map ;) Nawet takie sprzed 30 lat ;) (dostane)
Dziękuję za rewizytę ;)
Ja zapamiętuję tyko ciekawostki turystyczne, do całej reszty mam sklerozę i potrafię sobie nieraz coś ubzdurać, więc dla pewności wolę sprawdzać, gdzie jestem ;) Kolekcja map to wiadoma rzecz – stare z domu lub z allegro, „nowe” – drogowe w nieco lepszym stanie, górskie w nieco gorszym… Aczkolwiek trochę szkoda, że się szybko dezaktualizują i takie kilkudziesięcioletnie mają wartość już raczej tylko ozdobną i/lub edukacyjną.
Moja nawigacja zawsze traci sygnał, kiedy jest najbardziej potrzebna… Generalnie uważam, że ten kto wymyślił dotykowy wyświetlacz powinien dostać dożywocie ;)
ps. Skoro interesują Cię mapy to pewnie grałaś w GeoGuessr? Mnie wciągnęło na długie godziny/dni!
Pozdrawiam!
Ja prowadzę nieustanną krucjatę, namawiając tych, którzy chcą słuchać, by zawierzyli mapom, porzucając ten szatański elektroniczny wynalazek… ale chyba nie mam powołania do kaznodziejstwa, bo słabo z wynikami :D
Tej konkretnej gry, o której piszesz, nie znałam – ale chyba kojarzę jakiego to typu i w podobne rzeczy zawsze z chęcią „pykam”, jak gdzieś na nie natrafię ;) Dzięki, spróbuję tej :)
ooo nie wiedzialem ze jeszcze ktos tez tak lubi mapy :) ja bez mapy raczej nigdzie dalej sie nie zapuszczam, mam bardzo dobry choc stary atlas samochodowy w ktorym sa nawet polne drogi, znalazlem w jakims samochodzie ktory kupilem kiedy (czyzby w trabancie?) tez juz jest poklejony, ale nieraz uratowal nie to ze zycie, ale sporo czasu :) autostrad na nim niema zadnych, ale jaka to sztuka jechac prosto ;) zreszta autostrady zwykle sa platne, a ze mnie straszny „zyd” wiec nigdy za zadna nie zaplacilem :)
tez nienawidze dotykowych ekranow, dlatego nadal nie mam jak to mowie „macafona” czyli macanego telefona :) strasznie tego niecierpie, uwielbiam za to moja stara znaleziona na elektrozlomie Motorole EX115. ma klawiature qwerty, wejscie na karte sd, odtwarzacz mp3, i nawet zdjecia robi, jak sie oczko aparatu wyczysci to nawet cos na tych zdjeciach widac :) no i bateria trzyma z 4 dni mimo ze ma z 10 lat :)
ale co do gps-u to w sumie zalezy jaki, googlowe nawigacje w macafonach sa beznadziejne (jedyna ich zaleta to ze pokazuja korki) ale ja mam starego Tomtoma One (znalezionego na elektrosmieciach kiedys) i jest calkiem niezly, mozna sobie wlaczyc tryb mapy widzianej od gory ze strzalka pokazujaca gdzie sie jest, co bardzo pomaga gdy sie jest np w warszawie, gdzie ona niema tych wszystkich dwupasmowek, ale wiadomo w ktora strone sie jedzie, wiec mozna sobie wybierac ktorymi uliczkami jechac aby tylko kierunek sie zgadzal :) w zasadzie gps przydaje sie i tak glownie w zeby trafic mniej wiecej pod adres, jeszcze nie zdazylo mi sie nie trafic, choc czasem na wsiach gdzie numeracja jest zupelnie z dupy, a jeszcze numer ma co dziesiaty dom a jeszcze wies ma boczne drogi to bywa ciezko, czasem zdazalo sie dzwonic i sie dopytywac…
Są miłośnicy map, są – nawet takich całkiem starych i zdawałoby się bezużytecznych (vide: https://www.instagram.com/kiedys_mapy/ ).
Mimo niechęci, zdarza mi się korzystać zarówno z autostrad, jak i z googlowej nawigacji (choć nie jednocześnie, bo „jaka to sztuka jechać prosto” ;) ) wtedy, gdy muszę pokonać jakiś dystans „niehobbystycznie” i chcę w miarę bez wysiłku (głównie oczu – od wypatrywania zwierząt po nocy) lub straty czasu (wzmiankowane korki – no i najkrótsza droga, bo mimo że we Wrocławiu spędziłam „mniejszą połowę” życia i nie zgubię się w nim, to nadal nie wiem, którędy gdzie najkrócej. Strasznie pokręcone miasto ;) ). Z taką prawdziwą nawigacją nie miałam za bardzo do czynienia, ale słyszałam, że jest większa dowolność w doborze tras – typu, że np. całkiem bocznymi drogami krajoznawczo, więc może i ma to okruchy sensu i przydatności.
Niezłe masz to źródło elektroniki, że takie przydatne sprzęty idzie wyrwać :)
tez mam troche takich starych map, atlas samochodowy z PRL ale to juz tylko jako ciekawostka w sumie ;) ciekawe czy myszy tego nie zjadly bo leza w stodole w Cieniasie ktory byl na czesci do mojego, a teraz jest „dosc szczelnym magazynkiem” ;)
zrodel sprzetu jest duzo, na zlomy elektroniczne zreszta zadko od tak chca wpuszczac, trzeba troche socjotechniki, jakas flaszke, albo zaproponowac ze sie cos naprawi za darmo, ale zwykle warto poczatkowo zainwestowac :)
z jednego zrodla wiele by nie bylo :) moge podpowiedziec ze dobrym zrodlem malej elektroniki jest tesco i te kontenerki 3 w sobie „elektrosmieci, baterie, tonery” tam czesto mozna telefony znalesc, ladowarki, no i swoj GPS tak znalazlem i aparat cyfrowy Canon :) no i baterie, nie kupilem juz zadnej baterii kilka lat, zawsze sobie nawybieram 2 kieszenie takich markowych Duracelli, Energeizerow itp i potem w domu miernik w garsc i zwykle z 1/4 jest calkiem dobrych, a kolejna 1/4 jeszcze nadajaca sie do pilotow na przyklad, reszte sie wywala z powrotem i wygrzebuje nastepne kiedy trzeba :)
ps- baterie najlepiej mierzyc cyfrowym miernikiem uniwersalnym (nawet takim marketowym za 15zl) ale nie na napiecie, a na prąd – nastawiamy na 10A(20A) i kable wkladamy w GND i 10A(20A czasem pisze) i mierzymy wydajnosc pradowa – nowa alkaliczna moze miec nawet troszke ponad 10A, ale spokojnie calkowicie wartosciowa jest nawet do 3A wydajnosci, od 1 do 3A to juz raczej do czegos co malo ciagnie – piloty, latarki ledowe, zegarki, ponizej 1A to od bidy do pilota ;) oczywiscie mierzyc trzeba krotko kazda baterie, bo to jest praktycznie zwarcie i sie ja mocno rozladowuje, ale jest to najpewniejszy pomiar, bo mierzenie napiecia bez obciazenia jest dosc bezsensowne :) nawet prawie zdechla bateria ma w miare poprawne napiecie
ps/2 – jako ciekawostka – baterie z „targu” fabrycznie nowe maja ze 2A ;p zreszta wogole niealkalicznych baterii nalezy unikac, bo one zawsze sie lubia wylewac, przez co gnija sprezynki i styki np w pilocie, jak sie w pore nie zauwazy to i kable i plytka nadgniwa… czasem az sciezki zezre
Stary atlas (pewnie taki sam) właśnie ostatnio obfotografowałam, więc niebawem pojawi się galeria ;) Co do źródeł złomu, to właśnie tak podejrzewałam m.in. te kontenery w marketach. A baterie, to wiedziałam tylko, że jak już w niczym nie chcą działać, to zazwyczaj pociągną jeszcze zegar. Masz cierpliwość, żeby to wszystko „obmierzać”. O naprawach nie wspomnę ;)
zobacze, pewnie taka sama :)
obmierzanie idzie bardzo sprawnie, z 5min i pomierzone, posortowane na 2 pudelka „bardzo dobre” i „srednie” oraz worek na te do wywalenia z powrotem :) najbardziej niewymagajace sa piloty, w kryzysowych czasach zadowalaja sie nawet bateriami o wydajnosci 0.3 – 0.5A czyli normalnie klasyfikowanymi jako smiec ;)