Mimo wielkich chęci, eksplorator opuszczonych miejsc to jest ze mnie jak z koziej dupy ognisty ch** ;) Zwykle wygląda to tak: zebrawszy szaloną ilość animuszu i odwagi cywilnej, wlezę gdzieś, po czym następuje panika i nieokiełznana galopada wyobraźni i obrazów rodem z kina klasy Z.
Tak było w mazurskich bunkrach w Mamerkach (po lewej – tam była wersja nazi zombies), nie inaczej w postindustrialnej dzielnicy Wilna, tj. Paupys (na prawo), którędy wypadła droga na skróty z Zarzecza (tu raczej widziałam oczyma wyobraźni nieprzyjazną lokalną menelnię jako adwersarzy)…
Że już nie wspomnę o Kłominie (lewo, poniżej), gdzie pod pretekstem pilnowania auta zostałam sama na niepokojąco cichym skrzyżowanku, spoglądając niepewnie w kierunku studzienki bez pokrywy (tu już na równi z zombie, widziałam wyłażące z kanalizacji cthulhu) i na pierwsze echo ludzkiej mowy – gdy jacyś inni „turyści” zaczepiali z wyższych pięter moje, spacerujące jeszcze na parterze, koleżanki – pognałam na ratunek nieszczęsnym (nieprzejętym niczym) niewiastom, modląc się jedynie, by żadnym kołem nie natrafić na kolejne studzienki-pułapki ukryte w trawie, po czym, zapakowawszy niedoszłe ofiary czyhających na nie wyimaginowanych przeze mnie zagrożeń, intuicyjnie i bezbłędnie wyplątałam nas „bohatersko” z sieci uliczek poradzieckiego miasteczka.
Ale lubię swoistą malowniczość takich miejsc i wirtualnie przebywam w nich jak najchętniej (i wtedy też – najodważniej ;) ). Na szczęście jednak, nie wszystkie obskurne i nieciekawe dla normalnych ludzi miejscówki są straszne. Może to kwestia rozmiarów, może dawnej funkcji takich wielkich kompleksów, ale w przeciwieństwie do nich, takie np. stare stacje kolejowe czy też pałace w ruinie nie aktywują w mojej głowie konotacji z zombie. Są bardziej swojskie chyba.
W niedalekiej okolicy mam teraz jedno takie miejsce. A właściwie dwa, choć pod jedną nazwą. Wróblin Głogowski to opuszczona wioska. Obecnie znajduje się tam jeden dom (zamieszkany) i jeden kościół (opuszczony). Miejscowość została wyludniona z powodu budowy huty miedzi i aktualnie dojazd do niej wygląda mniej więcej tak, jak na poniższych zdjęciach. Co do wspomnianego zabytkowego kościoła, to lepiej zobrazują to niniejsze zdjęcia oraz film.
W innym miejscu, choć niedaleko, znajduje się PKP Wróblin. Przelatuje tędy czasem jakiś Wrocław-Szczecin albo turla się z mozołem towarowy, ale nic się nie zatrzymuje. I chyba nigdy się nie zatrzyma, bo budynek dworca już zamurowali (rok temu jeszcze można było wejść do środka)*, a z drogi dojazdowej do niego można zostać okazjonalnie przegonionym przez ochronę – choć na tyle razów, ile tam byłam, tylko raz napotkałam pana w czerni, który uprzejmie, acz nieustępliwie rzekł „nazad”. Podczas wszystkich innych wizyt w tym miejscu, nie niepokojona przez nikogo mogłam dawać ujście potrzebie tworzenia pamiątkowych fotek-na-tle. Oczywiście, moim pięknym paniom ;)
*2015: zapowiedziano rozbiórkę dworca.
Chyba częściowo rozumiem ludzi, którzy publikują zdjęcia swoich dzieci w ilościach grubo przekraczających granice zdrowego rozsądku – ja na swoje „pociechy” też się nie mogę napatrzeć – aczkolwiek nadal stanowczo uważam, że motocykle są ładniejsze, nawet cudze ;)
Jak na zapomniany obiekt, owa kolejowa miejscówka sprawia dość przyjemne wrażenie i z chęcią zobaczyłabym te budynki w stanie odnowionym – choć raczej nie ma na to szans, bo komu by się to opłacało i po co?…
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Tytuł wpisu pochodzi z niniejszej pocztówki, znalezionej w Ogólnopolskiej Bazie Kolejowej: