Mimo wielu niezaprzeczalnych zalet cezetki (ich odnalezienie i wyliczenie pozostawiam osobom o detektywistycznym zacięciu ;) ), honda też ma co najmniej jedną, najbardziej istotną: większy zasięg. Czyli teoretycznie można w tym samym czasie przejechać więcej kilometrów. W praktyce, to „więcej” oznacza, proporcjonalnie do odległości, więcej przystanków na fotki czy też dumanie nad krajobrazem, wraz z odcinkami pomiędzy owymi postojami pokonywanymi z większą prędkością, żeby nadgonić własne statystyki (staram się nie zejść w średniej prędkości podróży poniżej 30 km/h :P).

Pierwsza właściwa wycieczka hondą była dość chaotyczna, gdyż wyrwawszy się w pierwszym lepszym kierunku, stwierdziłam, że chyba nie tędy droga, jeśli chodzi o podróżne testowanie nowego rumaka. No bo co mi po przeturlaniu się drogami o zerowym stopniu trudności czy zróżnicowania, czy czegokolwiek zaskakującego… Nie, sytuacja wymagała stawienia czoła nowości, nieznanemu, nieosiągalnemu dotąd! ;) A tym właśnie dla cezety była droga na Bytom, zbyt ruchliwa, mimo iż nie najgłówniejsza. Aczkolwiek drogi in-the-middle-of-nowhere też mają swoje uroki…

DSC_0079

DSC_0080

Ów wspaniały zamysł krajoznawczy zaowocował trasą przedstawiającą się jak niżej – chaos kontrolowany ;)

mapka

Czym charakteryzuje się ten odcinek drogi wojewódzkiej nr 292? Niezłą nawierzchnią (za wyjątkiem tej na wysokości huty – dają się tam odczuć zaasfaltowane płyty betonowe), łagodnymi, dobrze wyprofilowanymi łukami, niezbyt długimi miejscowościami po drodze, przyjemnymi widokami po bokach i dwoma punktami, które mogą utkwić w pamięci. Przy odrobinie (nie)szczęścia możemy trafić w Brzegu Głogowskim na jeden z licznych pociągów, głównie towarowych. A stanie tam trwa i trwa… Czasochłonne jest nie tylko samo przeczołganie się np. 25-ciu wagonów (chociaż jako dziecko doliczałam się i 40-stu…), ale i czas oczekiwania na doturlanie się pociągu na ten przejazd, a jak się uda, to jeszcze drugiego, który nadjedzie za 8 minut, więc nie opłaca się otwierać szlabanów (domyślam się, że stoją za tym pewnie jakieś przepisy kolejowe, ale mimo wszystko…). Ale gdy już uda się pokonać ten piekielny punkt, na dalszej drodze czeka nagroda. Najśmieszniejsze, że o tym miejscu przeczytałam wieki temu u Pacyfki i specjalnie sprawdziłam, gdzie jak którędy i zanotowałam w pamięci jako must-see. No to teraz mam, pod bokiem, mogę jeździć sobie tamtędy w tę i nazad ;) A mowa jest o widokowo wyłaniającym się zza zakrętu zjeździe ze skarpy z trzema na krzyż serpentynopodobnymi zakrętami – zawsze coś ;) Osobiście najbardziej jednak lubię widok już na samym dole, na nieodległą Odrę, płynącą, zdawałoby się, na poziomie szosy.

Co można ponadto zwiedzić po drodze? Tereny przyhutnicze (aczkolwiek mimo paru dobrych miejscówek na pustych parkingach, nie da się tam podokazywać sierrką, bo zaraz dozorca przegania), opuszczony i ponownie zasiedlony (obejście – sztuk: raz) Wróblin Głogowski (o tym miejscu będzie osobny wpis), czy też pałac w pobliskiej Czernej – mimo iż w rękach prywatnych, ponoć udostępniany do zwiedzania, osobiście jeszcze nie sprawdzałam, ale w internetach wnętrza wyglądają zachęcająco.

Ale my tu gadu-gadu, a chłop śliwki rwie ;) Wracając, a właściwie dojeżdżając – do Bytomia.. Miasteczko nieduże, niezwykle jednak schludne. Pomimo obecności dwóch radarów, zawsze sprawiało na mnie dobre wrażenie, gdy przelatywałam przezeń tranzytem (40 km/h ;) ). Tym razem postanowiłam sprawdzić, jak też wygląda jego starówka i przystań, którą widziałam tylko z daleka z drugiej strony brzegu. Dotarcie do rynku wymaga pokonania kilku niezwykle uroczych, wąskich uliczek, którymi wjeżdża się w inny świat, w oryginalny średniowieczny zamysł urbanistyczny. Do centralnego placu dojechałam od strony, gdzie wjazd jest zagrodzony, więc zostawiłam na chwilę wierzchowca, aby przyjrzeć się bliżej obiektowi, który natychmiast przyciągnął mą uwagę. Pomnik wprost na bruku, niemalże street art ;) Co lepsze, jak się okazało – Pomnik Czarnego Kota! Albo pijaka z kotem, jak kto woli ;)

DSC_0081

Poza tą atrakcją – pustka. Ale pustka z tych odprężających. Niedziela, pod wieczór, żywej duszy – nawet przyjemna odmiana od „tętniącego życia miasta, które nigdy nie śpi”. Pustkę przerwało nabrzmiewające z oddali, nie do pomylenia z niczym innym, dudnienie car audio, oczywiście z lokalnego golfa mk3 po gustownym tuningu (powiedzmy). Pasażerowie, szczelnie wypełniający ów wehikuł, wyrazili uprzejme zainteresowanie hondą. Do mych uszu dotarło rzucone półżartem „dawaj, bierzemy ten motor”, więc chcąc nie chcąc (a bardziej nie chcąc zawierać jakichkolwiek lokalnych znajomości) zawróciłam i krokiem niespiesznym, acz zdecydowanym zaczęłam zmierzać z powrotem. Nawiązawszy kontakt wzrokowy z dowódcą fałweja, pokręciłam z dezaprobatą głową, a właściwie kaskiem (jak mam ściągać cały ten majdan z okularami, to już wolę połazić chwilę w garnku na głowie). Ów detal utrudnił nieco odbiór mej fizjonomii, ale przenikliwość bytomskiej młodzieży nie dała się długo mamić – w końcu dotarło do panów, że mają do czynienia z panią. I zmiana gadki o 180 stopni. Szok, niedowierzanie :P i czy się ścigamy (facepalm). Chciałam pozostawić tę kuszącą propozycję bez komentarza i przepuściwszy wesołą kompanię przodem, skręciłam w przeciwną stronę. Jednak mimo wspięcia się na wyżyny umiejętności kluczenia w nieznanym terenie, natknęłam się na imprezowóz ponownie – bytomska starówka jednak mimo wszystko jest niewielka ;p W momencie, gdy chciałam sobie spokojnie uwiecznić kojący widok na zieleń miejską i Odrę…

DSC_0083

…usłyszałam za sobą znajome umc umc. Po ponownej odmowie na zaczepki (no niech będzie, że jestem aspołeczna – nigdy tego nie kryłam), spięłam wszystkie konie hondy i dynamicznie oddaliłam się z miejsca niedoszłego zdarzenia. Tym razem kluczenie okazało się podwójnie owocne, bo zgubiłam ogon i dotarłam niechcący do – znajdującej się i tak w planie wycieczki – przystani :) Zaparkowałam sobie nieco w głębi, już na chodniku, żeby mieć tym razem hondę pod ręką i nie tak widoczną z ulicy – no i co lans na bulwarze, to lans na bulwarze :P

DSC_0088

Teren przystani był równie odludny, co centrum, więc nie miałam nawet za wiele wyrzutów sumienia, że wjechałam na teren dla pieszych (umówmy się, że wtoczyłam tam motocykl, z wyłączonym silnikiem ;p).
No i cóż, nareszcie mogłam spokojnie oddać się kontemplacji. Pora na zwiedzanie trafiła się jednak wyjątkowo udana – cisza, spokój i łodzie wracające do portu…

DSC_0084

DSC_0086

Teren po rewitalizacji zyskał na wielu płaszczyznach, bo nie tylko wzbogacił się o klomby i ładny bruk, ale też i rzeczną fontannę (choć może zmyślam i była ona tam już od lat).

DSC_0085

Co pozwiedzałam, to moje (czego nie dopowiedziałam, można przeczytać i obejrzeć np. w tej ciekawej relacji), a że już zaczęło zmierzchać, zabrałam się w drogę powrotną. Oczywiście powrót po własnych śladach byłby zbyt prosty – znalazłam sobie na mapie trasę przez wioski, taką „mniej więcej” i „zobaczy się w trakcie, gdzie skręcić”. Wyśmienity plan, jak zwykle :P Jak było widać na wcześniejszej mapce, wyszedł mi on nieco bokiem, niemniej jednak dotarłam gdzie powinnam, więc nie widzę żadnego problemu – byle do celu ;)

F1090024

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *