Można go uwielbiać lub mieć rozmaite zastrzeżenia, ale nie da się ukryć, że na polu wszelkich zlotów, wystaw i pozostałych imprez motoryzacyjnych podwrocławski MotoClassic z pewnością się wyróżnia – lokalizacją, organizacją i przede wszystkim zestawem prezentowanych pojazdów. Skala imprezy i różnorodność uczestniczących w niej maszyn sprawia, że 2h to absolutne minimum, jakie należy poświęcić na przegląd wszystkich atrakcji, ale nawet całodniowy pobyt nie przysporzyłby nudy, cały czas coś się dzieje – między zwiedzającymi przemieszczają się prezentowane pojazdy, wszystkie na chodzie (dzięki czemu można np. przekonać się, że niemal stuletnie automobile nie dymią i nie hałasują, a często muszą dawać znać o swojej obecności klaksonem, żeby w ogóle przechodnie zorientowali się, że mają je za sobą ;) ), podążając na tor, gdzie odbywa się próba czasowa lub na scenę w celu prezentacji, na stoiskach prezentowane są zabiegi i efekty pielęgnacji klasyków, właściciele (niektórzy w świetnych strojach z epoki) kręcą się przy swoich zabytkach i niestrudzenie o nich opowiadają, z drugiej sceny dobiegają dźwięki rocka granego na żywo… Właściwie, zwiedzanie zaczyna się jeszcze nawet przed terenem zamkowym, bo odwiedzający przyjeżdżają nieraz nie mniej ciekawymi okazami, parkując je na pobliskich parkingach (i na każdym innym skrawku wolnego miejsca w maleńkiej Ślęzie).

F1180035a

F1180034a

Nie było opcji, żebym opuściła takie święto, toteż i w tym roku, zaopatrzona w cyfrową małpkę, napoczętą kliszę i tonę ekscytacji, wybrałam się na MotoClassic 2014.

Internety dostarczają mnóstwo porządnych, całościowych relacji (np. pod tym linkiem znajduje się podsumowanie pierwszych dwóch dni), wszystkie informacje „przed”, „w trakcie” i „po” są pieczołowicie zebrane na profilu imprezy na fb, toteż ja poprzestanę na wybiórczym i subiektywnym zaprezentowaniu tego, co chwyciło mnie za serce i/lub oko – w miarę mojej nikłej wiedzy również z komentarzem, coby nie zamieszczać bezużytecznie samych zdjęć ;)

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Po dwóch deszczowych dniach, można było się spodziewać, że przy ładnej pogodzie i do tego w niedzielę do Zamku Topacz ruszą tłumy. Kolejka po bilety wstępu, mimo że koszmarnie długa, przemieszczała się dość sprawnie (ludzie wchodzili rodzinami, grupami) i nawet w trakcie oczekiwania można było już liznąć starej motoryzacji oraz podywagować ze współstojącymi, czy na masce peugeota jest faktycznie lew czy bardziej niedźwiedź ;)

Pierwszy powojenny i do połowy lat 50. jedyny produkowany Peugeot - 203.
Pierwszy powojenny i do połowy lat 50. jedyny produkowany Peugeot – 203.

W tym roku, ruch zwiedzających skierowano najpierw na teren z młodszymi pojazdami, czyli wielką łąkę za zamkiem. Według mnie, to dobre posunięcie – pamiętam, jak w zeszłym roku obszedłszy trzy razy główny dziedziniec z najstarszymi pojazdami i odwiedziwszy wystawę w Muzeum, już miałam kończyć zwiedzanie, ale jeszcze z ciekawości zajrzałam „na tyły” i trafiłam na ową łąkę, gdzie ku memu zachwytowi stało jeszcze więcej żelaza. Moje nieogarnięcie to osobna sprawa, ale tak czy siak, w tym roku nie było mowy, żeby ktoś coś przegapił ;)

Tradycyjnie też, motocykle były godnie reprezentowane zarówno ilościowo, jak i jakościowo. Te „nowsze”, produkcji krajowej, zgrupowano w zgrabnej ekspozycji niedaleko pozostałych tworów z demoludów.

F1180011a

F1180010a

Kobuzy, Komarki, Gile… I WFM-ki, całe rzesze WFM-ek (i pochodnych). Mogłoby się zdawać, że wszystkie identyczne, ale np. ta z trzeciego zdjęcia (konkretnie WSK), to ponoć jakaś rzadka wersja przejściowa. Trafił się też egzemplarz w moim ulubionym zielonym kolorze (ulubionym w opozycji do wszechobecnej wiśniowości na motocyklowych staruszkach). Pozostałe WSKi były już bardziej zróżnicowane modelowo i kolorystycznie. A Junaki jak to Junaki – stały stonowane i niewzruszone – ale poważna pojemność 350 już zobowiązuje do bardziej dżentelmeńskiej prezencji ;) Design Osy zaś jest w moim odczuciu wciąż nieco kontrowersyjny, ale nie można mu odmówić uroku ;) Zaplątała się też włoska Lambretta (choć, przewrotnie, z rejestracją WSK ;) ) – nie było natomiast przedstawicielki firmy z drugiej strony barykady, tj. Vespy.

Volkswagen jak zwykle skrył swoje skarby w namiocie. Z lewej nowości, na prawo klasyki, pośrodku modele po firmowej renowacji.
Wśród nich szczególnie fajnie wyeksponowany był VW Scirocco TS pierwszej generacji – nie dość, że można było zajrzeć do wnętrza, pod maskę, to dzięki znajdującym się na podłodze lustrom również pod spód auta.
Bananowożółty, świeżo odrestaurowany Karmann Ghia typ 14 (czyli na podwoziu Garbusa) był na sprzedaż, w przeciwieństwie do dwóch innych unikatów – mimo że to właśnie je można by zgodnie z prawdą zareklamować ulubionym przez allegrowych sprzedawców hasłem „jedyny taki”, a w tym przypadku „einzelstück” ;) Beżowy VW Karmann Ghia Typ 34 Cabrio (czyli tzw. der große Karmann Ghia, bo dla odmiany na podwoziu Volkswagena Typ 3) to prototyp z 1961, przywieziony z Karmann-Werksmuseum w Osnabrücku, co było o tyle wyjątkową okazją, że tamtejsze zbiory nie są publicznie dostępne do zwiedzania. Razem z nim, przedstawiono zwiedzającym MotoClassic VW 411-kę, również prototyp Karmanna. Z tego, co udaje mi się odcyfrować z niemieckiego, pojazd ten ma w pełni automatycznie składany dach, a pamiętajmy, że powstał w roku 1968, więc czego by nie mówić o seryjnych 411, to ów kabriolet jest na pewno ciekawostką.
Pomiędzy tymi niepowtarzalnymi, luksusowymi i jeszcze bardziej luksusowymi (pałętały się tam także porszówki, starsze i nowsze) furami, stał sobie nie taki znów niepozorny, bo w wykwintnym pomarańczowo-niebieskim malowaniu, Transporter T1 Doppelkabine, rocznik 1964 w budzie „Volkswagen Kundenservice”. Stał sobie i się nie przejmował – mój faworyt ;)

Vis-à-vis namiotu stał z kolei zwykły T1, ale niezwykłej urody (jakiś pan uparcie nie chciał mi wyjść z kadru, stąd ten ozdobnik na zdjęciu ;) ).

Oficjalna reprezentacja japończyków spadła na barki Corolli E30 coupe z 1976 oraz Hondy Civic 1. gen., bo Accorda, który nie wiadomo, co tam robił (z racji młodego wieku i stanu niekoniecznie kolekcjonerskiego) nie liczę. Toyota była za to pięknie odszykowana..

…zaś honda – nieodmiennie urocza (w zeszłym roku także trwała na posterunku):

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Co ładniejsze kąski na „placu” generalnie były z reguły czerwone ;)

F1180012a
Renówka może nie powala osiągami (50 KM z silnika 1.1, prawie 18 s do setki i spożycie 9,5 l…), ale prezentuje się całkiem przyjemnie.

Tak, one stały przodem równo ;)
Tak, one stały przodem równo ;)

Wystawka 'Mercedesem przez dziesięciolecia' ;)
Wystawka „Mercedesem przez dziesięciolecia” ;)

Na stoisku firmowym MB królował rozchwytywany przez polskich klientów miejski SUV do wożenia dzieci do przedszkola ;)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Obrazek dydaktyczny ukazujący stosunek rozmiaru elementów układu hamulcowego do felgi, również niemałej, bo 20”.

W ramach dodatkowej atrakcji zorganizowane były kąciki: strażacki i militarny.
W tym pierwszym rozrywki zażywały głównie dzieci (na specjalnie dla nich przygotowanym torze przeszkód), ale i dorośli mogli znaleźć dla siebie atrakcje, np. w postaci Jelcza przerabianego fabrycznie na strażackie potrzeby ze Stara (jak widać) lub – dla spostrzegawczych – rubasznego detalu na emblemacie żuka ;)
Kącik militarny również był skierowany dla dzieci – tych większych, tak od 20-30-tki wzwyż :p Ciężkie pojazdy, broń i przebieranie – najlepsza zabawa, po pracy ;)

Wracając do strefy cywilnych pojazdów, można było natknąć się na mocno stylowe towarzystwo:

F1180016a
Buick Electra, wyprodukowany końcem lat 50., w fał ósemce i leniuchu, sławnym Dynaflow – esencja Ameryki tamtych lat.

F1180015a
Ford Thunderbird – druga generacja. Przez 50 lat produkcji powstało tychże generacji jedenaście i w sumie ponad 4 mln egzemplarzy.

F1180014a
Najbardziej elegancki w tym gronie i nawet z lekka brytyjski – choć 100% Amerykanin – Studebaker Gran Turismo Hawk (z lat 1962-64).

Równie efektownie prezentowały się z tyłu (choć GT Hawk w sumie tylko z logo):

Kontynuację amerykańców stanowiły już młodsze modele, a co jeden, to bardziej archetypiczny – czerwona corvetta (7-litrowa C3 Stingray), mustang tak rasowy, że bardziej się nie da (białe pasy i Vegas? +50 do stylówy) czy też riviera-pomiot-szatana ;)

Gdzieś tam zaplątał się po drodze wprawdzie Brytyjczyk, ale nieustępujący sportowym duchem sąsiadującej corvetcie – Lotus Esprit Turbo mk4. W starszej wersji widywany co najwyżej na papierkach z gumy Turbo, marzenie wychowanków lat 90., doskonale oddaje ducha epoki (pełnej kanciatego designu, dziwnych zestawień kolorystycznych i rozbrzmiewającej dźwiękiem syntezatorów;) ). Ale to z zewnątrz – wnętrze, natomiast, to już osobna sprawa, ujęło mnie na tyle, że porwałam się na jego uwiecznienie mimo braku filtra polaryzacyjnego, który byłby bardzo przydatny w fotografii „przez szybkę”, ale jest chwilowo daleeeko na liście rzeczy, na które mnie stać. Ogólnie wnętrza – i te właściwe, i te pod maską – to temat rzeka (to czerwone na końcu, przyznaję się bez bicia, nie wiem z którego jest – produkcje madeinUSA nie wciągnęły mnie nigdy na tyle, żeby mi się chciało je odróżniać).

Na tyłach żelaznych potworów o dużym litrażu i nieproporcjonalnie małej mocy przycupnął wszelki drobiazg motoryzacyjny:

F1180025a
Maleńka Multipla, bodajże jedna z siedmiu w Polsce.

Wersja multi stała obok swojego podstawowego pobratymca, starego seicento/600, a żeby wszystko zostało w rodzinie, na drugiej flance umiejscowił się SEAT 850, o korzeniach również fiatowskich. Kawałek dalej zaś stanął niepozorny fiacik 127.

F1180028a
Urzekła mnie ta rureczka wydechowa ;)

Zaglądając tu i tam, można było natrafić na rozmaite smaczki:

"Ampier, bienzin, woda, masło" - wszystko elegancko opisane, żeby nie było wątpliwości ;) Do tego prześwitująca półkopuła licznika - yup, that's a Wołga (GAZ-21 3 gen., 1968). Polecam także zwrócić uwagę na szatańskie wskazanie licznika ;)
„Ampier, bienzin, woda, masło” – wszystko elegancko opisane, żeby nie było wątpliwości ;) Do tego prześwitująca półkopuła licznika – yup, that’s a Wołga (GAZ-21 3. gen., 1968). Polecam także zwrócić uwagę na szatańskie wskazanie licznika ;)

Będąc przy Wołdze, nie sposób pominąć osoby jej właściciela – sympatycznego, choć milczącego pana Białorusina, który widząc niezgrabne wygibasy mające dopomóc w uwiecznieniu wnętrza auta, bez oporów otworzył drzwi, zachęcając do bliższego zapoznania się z niegdysiejszym postrachem szos (chociaż w tym kolorze nie wyobrażam sobie Wołgi w bardziej srogiej funkcji, niż działkowóz).

Wschodnią myśl techniczną równoważył m.in. taki przedstawiciel Zachodu (powiedzmy):

F1180027a

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Z tzw. „skarbów” PRL-u najciekawsze wydały mi się użytkowe wersje dużego fiata – taksówka kombi wyposażona nawet w taksometr z epoki oraz pikapek, który widać, że nie klęka przy robocie ;)

F1180030a

Jako przerywnik, aczkolwiek niepozbawiony powiązań motoryzacyjnych, przygotowano prezentację zabytkowych łodzi wyścigowych i silników przyczepnych/zaburtowych. Przy łodziach znajdowały się silniki GAD, zaprojektowane przez inż. Stefana Gajęckiego i swego czasu (pod koniec lat 50.) uznawane za najszybsze na świecie, przynajmniej te najbardziej wyczynowe. Wersja nieco bardziej okiełznana, czyli GAD-500, znalazła ponadto zastosowanie typowo motoryzacyjne – napędzała prototypowy mikrosamochodzik o tej samej nazwie. Widoczny na ostatnim zdjęciu silnik Warta, oparty konstrukcyjnie na silniku WFMki, przeznaczony był do napędzania kajaków i małych łodzi, a co ciekawe – produkowany był w tym samym zakładzie, gdzie powstawały popularne Gnomy, montowane do rowerów, tych lądowych ;)

MotoClassic to nie tylko zlot i wystawa, jak zwykle znalazło się też miejsce na mini giełdę. Na sprzedaż proponowane były takie kąski, jak np. Sunbeam 1500 Super – w innych częściach Europy i świata znany także jako Hillman, Chrysler, Talbot bądź też Dodge Avenger lub z kolei Plymouth Cricket, Dodge Polara czy nawet Volkswagen 1500. Model o nomenklaturze równie zawiłej, jak historia marki – o korzeniach brytyjskich, w późniejszym czasie z wpływami amerykańskimi, ogólnie nie miała szczęścia do pozostawania długo w jednych rękach. Wystawiony egzemplarz to, zdaje się, wersja europejska (prawdopodobnie z Francji) z początku lat 70. Można by go brać pod uwagę jako zamiennik Escorta mk2, z racji podobnych kształtów i RWD – ale jednak głównie dlatego, że w ogóle JEST dostępny na sprzedaż ;)

Jeśli ktoś, ujrzawszy wcześniej wiśniową odrestaurowaną Corollę, zachorował nieuleczalnie na ten model, mógł sobie od razu sprawić nieco starszy egzemplarz, bo z 1971 i po swojemu odnowić.

Cena 8000 zł za powyższą sztukę nie wydaje się wygórowana, ale możliwe, że to na skutek zestawienia ze stojącym obok gofrem dwójką w podobnych pieniądzach. Stać się szczęśliwym posiadaczem fałweja czy toyoty, oto jest pytanie… Że też ja swojego pogoniłam za taki bezcen, trzeba było wywindować cenę, a nuż by się jakiś koneser skusił ;) A że tam ten mój miał ponad 200 tys. więcej nawinięte – oj, detal :P

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jeśli chodzi o niemieckie dwudrzwiowe, tylnonapędowe sedany, można było przyjrzeć się kolejnemu BMW Neue Klasse oraz Asconie A. Nieopodal prezentowała się również chyża Alfetta, w której z najsłabszej wersji silnikowej 1.6 sprytni Włosi i tak wyciągnęli ponad 100 koni – w autku klasy średniej z lat 70., nieźle…

Tegoroczną wystawę pod dachem Muzeum zdominował – gabarytami i wyjątkowością – dakarowy Star 266 Jerzego Mazura. Oryginalny egzemplarz rajdowy, z tego co kojarzę, był jakiś czas wystawiany w muzeum przyfabrycznym w Starachowicach, ale z czasem trafił na sprzedaż i podobno jego dalsze losy związane były z pracami leśnymi. Jako baza do rekonstrukcji musiała zatem posłużyć inna ciężarówka, ale zaprezentowana replika robiła nie mniejsze wrażenie.

F1180033a

F1180032a

Atmosfera wokół Stara była cały czas podsycana odtwarzanymi w tle fragmentami filmów dokumentalnych, rozmów z ludźmi ze środowiska rajdowego i epicką muzyką samą w sobie ;)

Zgromadzone wycinki prasowe (wzbogacone fotografiami z prywatnych zbiorów) fajnie odzwierciedlały dawny szum medialny wokół wydarzenia, jakim był start Polaków i ukończenie rajdu na 15. miejscu.

Star był największą, ale nie jedyną atrakcją wystawy dakarowej – otaczały go m.in. pamiątki ze startów Hołka, znalazło się też miejsce dla Miniacza Martina Kaczmarskiego, z tegorocznego Rajdu.

Niektórych może zainteresuje fakt, że Jerzy Mazur, już jako dealer Nissana, kontynuował tradycje sportowe wystawiając fabryczny team na Micrach ;)

Stały wystrój Muzeum, na który składa się piękny zbiór polskich jednośladów oraz rajdowe fiaty (i zastava) nie zmienił się. Odniosłam wrażenie, że na ścianach muzealnych przybyło parę wrocławskich neonów, co z jednej strony cieszy, że po demontażu z dotychczasowych lokalizacji nie poszły na śmietnik, ale z drugiej powoduje głęboką nostalgię, bo pamiętam je nie tylko z dzieciństwa, ale jeszcze do niedawna wiszące na fasadach dawnych kin – Ogniska czy Lalki.
Do wspomnianych wcześniej fiatów dołączył tymczasowo gość – związane z Rajdem Monte Carlo (obecnie także M-C Historique) Porsche 911 S 2.7 z 1977 roku.
Funkcja dydaktyczna Muzeum realizowana jest przez najróżniejsze eksponaty, od artystycznych wizji motoryzacji po… właściwie nie wiem, co to jest, ale wygląda intrygująco ;) (plansza do testowania instalacji elektrycznej odpowiadającej za światła, klakson i kontrolki?).
Na końcu rzędu motocykli znalazł się także najpopularniejszy model SHL-ki – Frania (którą bym przeoczyła, gdyby nie mój nieoceniony konsultant merytoryczny) ;)

Po wyjściu z przyjemnie zacienionych pomieszczeń, przyszło zmierzyć się z wystawionymi na dziedzińcu najstarszymi okazami na imprezie. Szczerze mówiąc, w tym momencie moje laictwo osiąga apogeum, bo mimo szacunku do mechanicznych antenatów i świadomości ich nieocenionej roli w rozwoju motoryzacji, wszystkie te wozy wyglądają w moich oczach jak bryczki z silnikami. Może zrozumienie przyjdzie z wiekiem ;)
Natomiast bardzo spodobało mi się umiejscowienie w otoczeniu Rolls-Royce’ów etc. mistrzowskiego (zajął bodajże 2. miejsce we wcześniejszej próbie czasowej na równość przejazdów) zabytkowego Zetora 25K, jednego z kilku przywiezionych przez retrotraktorzystów. Ich autorstwa jest również relacja filmowa, gdzie można dojrzeć nie tylko traktory w ruchu, ale też wszelkie inne pojazdy, w tym takie, które ja pominęłam – zachęcam więc do zapoznania się z ich punktem widzenia, dla szerszego oglądu :)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dzięki wcześniejszemu wczytaniu się w zapowiedzi mających zawitać na imprezę wyjątkowych maszyn, byłam jednak w stanie rozpoznać przynajmniej gości z Muzeum Audi w Ingolstadt. A pojazdy to nie byle jakie, bo białe Audi 225 Front Roadster (z najstarszym logo Audi) to jedno z dwóch, które zostały zbudowane na Berlińską Wystawę Samochodową w 1935 r., zaś żółte to Audi 14/35PS Typ C „Alpensieger” z 1919 r., które przydomek zawdzięcza trzykrotnemu zwycięstwu Augusta Horcha „Ojca-Założyciela” w Alpejskim Rajdzie Austrii (w latach 1912-1914), wywalczonemu właśnie takim pojazdem. Z rodziny Auto Union stało jeszcze obok DKW Front (F7? F8?) na przedpotopowych, poznańskich blachach (ponoć od nowości w Polsce). Również ciekawy model, aczkolwiek nie taki unikalny w swoim czasie, a wręcz przeciwnie – taki golf tamtych lat ;) Naonczas stosunkowo niedrogi, prosty pojazd, z dwusuwowym silnikiem i nadwoziem – w jednej z wersji – o drewnianym szkielecie, krytym dermą. Ot, ciekawostka.

Kolekcja pierwszych automobili uzupełniona była równie wiekowymi motocyklami. Najstarszy był oczywiście Wanderer, ale przewijały się ponadto najróżniejsze marki: BMW, Zündapp, NSU, dwukołowe DKW, Triumph, HD, SHL i kolejne WFM-ki, Sokoły, mnogość!

Trafiłam akurat na prezentację na scenie jednego z nich i stąd wiem, że taki oto Motosacoche z 1930 r. pochodzi ze Szwajcarii i nie ma drugiego takiego w Polsce (przynajmniej dopóki ktoś się nie ujawni z jakimś barn-findem albo nie sprowadzi sobie takiego). No, piękny, trzeba przyznać (ale niebieski Sokół z koszem depcze mu po piętach w moim prywatnym konkursie elegancji ;) ).

Nieco na uboczu stała sobie skromnie cezetka, dostrzeżona właściwie przypadkiem. Bardzo ładnie zachowana/odnowiona, niemalże równa urodą z pewną znaną mi Pomarańczą ;) W jej bliskim sąsiedztwie parkowały również milicyjne emzetki.

Przegląd wybranych wg mojego upodobania pojazdów kończy się w tym miejscu. Powyższa relacja to ledwie namiastka tego, co można było obejrzeć i czego dowiedzieć się na miejscu, dlatego śmiem twierdzić, że jedyną gwarancją na pełne przeżycie takiego wydarzenia jest wyłącznie osobiste stawiennictwo w przyszłym roku – ja już nie mogę się doczekać ;)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
I tym optymistycznym, wakacyjno-karmannowym akcentem…;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *