W ramach odmiany od patrolowania wiosek, wpadłam na pomysł, żeby się wybrać na ciekawie zapowiadający się event motoryzacyjny do wielkiego (jak mi się zdawało) miasta. No, nie tyle sama wpadłam, co podsunął mi tę myśl mój niezastąpiony fejsbóg – źródło wiedzy motoryzacyjno-turystycznej z kraju i ze świata.

„Legnickie Klasyki Nocą” rzucili info, że zaproszono ich do pokazania się na Moto Dayu w Galerii Piastów, ale poza ich furami będą jeszcze inne atrakcje, głównie dla motocyklistów. Say no more, jadę! No tak, ale konfiguracja: mała cezetka + 60 km krajową trójką to nie jest najszczęśliwsze zestawienie. Tyle, że to najkrótsza, najsensowniejsza droga.. Ale kto powiedział, że mam się tam dostać w najprostszy sposób? ;] Zagłębiłam się w mapę i wymyśliłam, że do Lubina dostanę się przez Rudną, a potem przez wioski, mniej więcej równolegle do trójki i wjadę do Legnicy od razu od właściwej strony, żeby się za bardzo nie plątać po mieście, którego nie znam (jeszcze się zgubię w tej metropolii ;p). Wszystko przebiegało zgodnie z planem, do Lubina dostałam się zaskakująco szybko i nawet nie zgubiłam się w nim ;) Niby wystarczyło go przeciąć na wprost, ale przez 5 rond i 2 osiedla, gdzie wszystko jest do siebie podobne. Hardkor zaczął się zaraz za miastem. Nawierzchnia tych bocznych dróg, od samego Lubina do Legnicy, to katastrofa, cały czas łata na łacie. Cezeta zawieszenie ma miękkie, ale z kolei siedzenie twarde – myślałam, że pogubię zęby… A szkoda, bo okolica ładna i ciekawa. Zapuściłam się między raszowskie stawy hodowlane, które mają za sobą kawał rybnej historii, ale lata świetności już także za nimi. Teraz można natrafić za to na takie pamiątki:

DSC_0015a

DSC_0017a

Z tym schabowym to mi zalatuje jawną demagogią, no ale niech im będzie ;)
W Raszowej teoretycznie droga się kończyła, ale mapa z pełnym przekonaniem pokazywała skrót w pożądanym przeze mnie kierunku, toteż bez wahania wjechałam między stawy i po przejechaniu malowniczego leśnego odcinka, pełnego wszakże dziur (a jakże, nawet w lesie mają tam drogi ostatniej kategorii), wyjechałam w kolejnej wiosce, mogąc kontynuować podróż już w bardziej cywilizowanych warunkach.

Zgodnie z planem (rzecz niespotykana, to się rzadko udaje ;) ) wjechałam do Legnicy, mając na wprost Stare Miasto i Galerię Piastów. Nie wiem czemu, ale wyobrażałam sobie bardziej, że całe wydarzenie będzie miało miejsce na jakimś placu, będzie jakieś jeżdżenie, pokazy. Okazało się natomiast, że wszystko dzieje się w centrum handlowym. Zaparkowałam mego rumaka pod kościołem vis a vis Galerii, obok rzędu chopperów i poszłam się rozejrzeć do środka. Na korytarzach stały czterokołowe zabytki starsze i nowsze, w tym sztandarowy pojazd LKN – milicyjny kant:

DSC_0019

Za winklem usytuowana była scena, gdzie znajdowało się centrum wydarzeń. Przybyłam akurat tuż przed zapowiadanym tuningiem trabanta z 2t na eko-elektro. Zobaczyć pyrkającego między butikami trampka – niezapomniane ;)

Z rzeczy dwukołowych było trochę ciekawych zabytków – Junak, jakiś rusek, Panonia z odrzutowym koszem ;), a ponadto klasyczne adwenczery w postaci Afriki czy Wiaderka i całkiem nowa wystawka Ducati. Co mnie dodatkowo ucieszyło, LKN przyprowadzili moje ulubione głupie Volvo 480 – ależ ono ma kosmiczny ryj, jeździłabym po bułki i wszędzie ;p Poniżej moje marne fotki cyknięte grzebieniem, ale za to tutaj jest lepsza relacja.

DSC_0030a

DSC_0028a

DSC_0023a

Obejrzałam wszystko, co się dało obejrzeć i poszłam, bo co tak miałam stać, cezetka na pewno już się stęskniła ;) Czekał mnie jeszcze drugi przystanek, równie, jeśli nie bardziej wyczekiwany, mianowicie tutejsza suszarnia Migoto Sushi. Na miejscu okazało się, że płatność tylko gotówką, więc złożyłam zamówienie i pojechałam szukać ściany płaczu, żeby mi wypluła pieniążek. Najbliższy był nieczynny, toteż zaczęłam krążyć po okolicy, usiłując 1. zapamiętać, gdzie jadę, 2. wypatrzyć bankomat, 3. nie dać się rozjechać przez to rozglądanie się. Tym sposobem poznałam całe centrum z przyległościami, a następnie poszczególne uliczki starówki. Wyszłam ze słusznego założenia, że nie ma co szukać banku w kamienicach wyglądających jak wrocławskie Nadodrze tuż po powodzi 1997 i jeśli już, to prędzej coś będzie w bardziej turystycznym rejonie tego malutkiego – jak się ostatecznie okazało – miasta. Mimo remontów i objazdów dookoła centrum, bez problemu wróciłam na spokojną uliczkę, gdzie mieściła się moja jadłodajnia – po Legnicy można jeździć zupełnie intuicyjnie i trafi się gdzie trzeba. Zamówione sushi już czekało, bo w środku dnia ruch był niewielki i generalnie byłam w lokalu jedyną klientką. Dostałam po nowo nawiązanej znajomości aloesowy napój za free (z uzasadnieniem, że pod kaskiem pewnie ciepło w taką pogodę ;) ) i w rewanżu podrzuciłam Panu Suszmistrzowi info o imprezie w Galerii, bo przez cezetę wywiązała się oczywiście gadka-szmatka motoryzacyjna ;) Samo sushi było prze-py-cha! Jak już będę obrzydliwie bogata, to będę sobie tam jeździć co tydzień, dla samych smakołyków ;)

Droga powrotna według pierwotnych założeń miała przebiegać, wyjątkowo tym razem, tą samą trasą, która przyjechałam. Ale niech mnie dunder świśnie, jeśli miałabym znowu sobie odbijać tyłek na tych dziurach. Sytuacja wymagała improwizacji, co było o tyle łatwe, że rzadko się ze sobą nie zgadzam, jeśli pada pomysł nadłożenia drogi ;p Pomysł zaś był taki, żeby wrócić przez Chocianów. Byłam tam raz, więc trasę znałam od podszewki :> Przynajmniej za Chocianowem, bo jak do niego dojechać z Legnicy miałam dopiero zbadać – przygoda! ;p

Wydostałam się z miasta, nie przegapiając żadnych skrętów i czekała mnie podróż lokalną dróżką przez parę wiosek. Ale co to za wioski! Długie ulicówki, ale pięknie położone wzdłuż jakiegoś potoku, wśród pól i pastwisk z pasącymi się konikami, z zadbanymi obejściami (w niektórych dojrzałam wrota stodół dosłownie malowane, z postaciami np. kowbojów ;) ), czysta przyjemność jechać przez taką okolicę. Oczywiście uparłam się, żeby kierować się na azymut do celu, dzięki czemu trasa wiodła np. przez szutrowy skrót, ale to jest już właściwie standard mych podróży ;)
Jeszcze przed Chocianowem droga zaczęła prowadzić przez Przemkowski Park Krajobrazowy, a to oznaczało wspaniałe leśne widoki. Dotarłszy do miasteczka, stanęłam przed życiowym wyborem – czy jechać na Polkowice, za którymi czekałaby mnie dwujezdniowa szybka trasa, gdzie do ograniczenia prędkości nawet bym nie miała szans się zbliżyć, zaś wszystkie samochody z reguły ograniczenie to znacznie przekraczają i ryzykować rozjechanie na placek? Czy odbić na Przemków, z którego prowadziłaby mnie do domu również krajówka, jednojezdniowa, spokojniejsza, ale nadal nie w moim zasięgu średniej przelotowej… Opcja druga wydawała się dawać większe szanse przeżycia, toteż podążyłam w tamtym kierunku. Moim asem w rękawie miał być rejon tuż przed Przemkowem, gdzie wypatrzyłam na mapie skupisko wiosek połączonych siatką dróg, które przy odrobinie szczęścia mogły być nawet asfaltowe, a którędy mogłabym się powoli przebijać równolegle do krajówki. Nie mogłam wybrać lepiej, ponieważ okazało się, że te drogi to jest absolutny hit ;) Wąskie, kręte i ze świeżutkim asfaltem – cud, miód i orzeszki!

DSC_0032a

DSC_0033a

DSC_0034a

Zakochałam się w tej okolicy, bo nie tylko jedna droga tak wyglądała, ale za każdym skrętem i odbiciem w dowolną stronę nadal wszędzie była taka jakość nawierzchni. Coś pięknego.

Nieuchronnie jednak zbliżałam się do momentu, kiedy musiałam wyskoczyć na chwilę na krajówkę i przejechać nią kawałek do następnego skrótu przez wioski i potem ponownie, żeby dostać się już w mój kwartał, gdzie spokojnie mogłam się doturlać do domu swoimi ścieżkami. Miałam więcej szczęścia niż rozumu i rozwijając cezetą kosmiczną prędkość ok. 90 km/h pokonałam te straszne odcinki nie napotykając nikogo ani za mną, ani przede mną. Co za ulga. Nienawidzę być zawalidrogą, a poza tym mam fobię, że naprawdę mnie coś rozjedzie z nieuwagi albo złośliwości.

Tyle emocji (albo podlubińskich dziur) sprawiło, że zsiadłam z maszyny lekko zesztywniała, ale jak zwykle – z bateriami zadowolenia naładowanymi na full :)

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Mapka z informacjami ku przestrodze i ku zachęcie:

mapa1a

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *