Pierwsza w tym sezonie „poważna wyprawa”. Nie wiem, czy bardziej poważna, czy wyprawa :P Powagi na pewno nadawał jej fakt, że było to pierwsze samodzielne oddalenie się od domu na tak znaczną odległość, niebagatelnych 30-paru kilometrów w jedną stronę ;p (bo wcześniejsza przejażdżka „na rozruch” po najbliższych wioskach, celem sprawdzenia, czy coś tam po naprawie działa, to nie była wyprawa). A więc odległość, to raz. Jazda w pojedynkę, to dwa (pierwszych, zeszłosezonowych wycieczek po Warszawie nie liczę, bo można powiedzieć, że to był inny motocykl i w ogóle temat na oddzielną opowieść). I przebieg tej wycieczki, to trzy – a pojawiły się podczas niej pierwsze symptomy, mające określać później moje kolejne wyjazdy: spontan, zapomniałam mapy, czyli nie-wiem-dokąd-jadę-ale-jest-super, paliwa na styk, eksploracja zapomnianych przez świat zakamarków itp.
Dokumentacja miała okazję powstać w jednej tylko lokalizacji, bo jak to na początku sezonu – ważniejsze było, żeby jechać-jechać-jechać, a poza tym bałam się gasić cezetę na dłużej, niepewna, czy zdołam ją potem odpalić (kwestia moich umiejętności i talentu do zalewania, a nie stanu maszyny ;) ).
Poniżej obowiązkowa mapka z trasą oraz pamiątkowe słitfocie na tle. Motocykla na tle, bo funkcję samowyzwalacza w telefonie opanowałam nieco później ;)